W 1985 roku powstał instytut, w którym ludzie zawodowo nasłuchiwali kosmosu w poszukiwaniu inteligentnych sygnałów spoza Ziemi. SETI Institute miał odpowiedzieć nam na pytanie: czy jesteśmy sami we Wszechświecie? Mija niemal 40 lat od powstania instytucji, a odpowiedzi wciąż nie ma. Paradoksalnie jednak – dowodów na to, że życie może istnieć gdzie indziej, mamy więcej niż kiedykolwiek. Mimo wszystko są naukowcy, którzy coraz bardziej skłaniają się ku odpowiedzi, że w kosmosie jesteśmy sami.
Czy naprawdę jesteśmy sami we Wszechświecie? Naukowcy coraz bardziej w to wierzą

Carl Sagan w złotych czasach podboju kosmosu przekonywał miliony ludzi, że Wszechświat najpewniej tętni inteligentnym życiem. Czy odrobinę się przeliczył? To odrobinę eufemizm... Fundamenty pod SETI kładli niesamowici fizycy, którzy w 1959 roku opublikowali w "Nature" przełomowy artykuł o możliwości komunikacji w przestrzeni kosmicznej. Ich pomysł opierał się na prostym założeniu: jeśli ktoś tam jest, będzie wysyłał sygnały na częstotliwościach, które nie są pochłaniane przez atmosferę – np. w paśmie linii wodoru.
Poszukiwanie życia w kosmosie w ów sposób szybko nabrało realnych kształtów. W 1960 roku Frank Drake zainicjował Projekt Ozma – pierwszą próbę praktycznego nasłuchiwania obcych sygnałów przy użyciu radioteleskopu w Green Bank. Drake to dziś jeden z patronów współczesnego SETI: opracował również słynne "równanie Drake’a", które miało oszacować liczbę zaawansowanych cywilizacji w naszej galaktyce.
Od "Wow!" do rozczarowania
W 1977 roku radioteleskop Big Ear w stanie Ohio zarejestrował sygnał tak silny, że analizujący dane astronom napisał na wydruku tylko jedno słowo: "Wow!". Przyszło ono z dokładnie tej częstotliwości, którą uznano za idealną dla międzygwiezdnej komunikacji. Niestety... nigdy nie został on powtórzony. SETI, mimo ekscytujących momentów, przez dekady zderzało się z "brzydką rzeczywistością": ograniczeniami technologii, finansowania oraz... polityką
Nawet NASA wycofała się z projektu w 1993 roku pod presją senatora Richarda Bryana, który uznał cały projekt za "miałkie science fiction" i zmarnowane pieniądze podatników. Nie oznaczało to jednak śmierci projektu. I... bardzo dobrze.
Drugie życie SETI
W odpowiedzi na ograniczenia biurokratyczne, w 1984 roku powołano SETI Institute w kalifornijskim Mountain View. W sercu Doliny Krzemowej nauka zyskała partnerów w kręgach rodzących się korporacji technologicznych. Instytut stał się miejscem pracy dla m.in. Jill Tarter – to ona użyczyła część swojej historii głównej bohaterce filmu "Kontakt". Wprowadzono nowe strategie badań: analizę danych z teleskopów niezakładająca specjalnego czasu obserwacyjnego (projekt SERENDIP) oraz zaangażowanie internautów, którzy analizowali dane na swoich komputerach.
Dziś obserwacje prowadzi m.in. Allen Telescope Array, wspierany przez prywatnych darczyńców, w tym Paula Allena z Microsoftu. Od 2015 roku działa też projekt Breakthrough Listen finansowany przez rosyjskiego miliardera Jurija Milnera. Rozbrat z kręgami federalnymi paradoksalnie wyszedł projektowi SETI na dobre. Uniezależnienie się od zawsze szkodliwej biurokracji skończył się lepiej, niż dobrze. Mimo tego nie udało się w dalszym ciągu znaleźć dowodów na to, że w kosmosie istnieje inteligentne życie. Aż trudno uwierzyć, prawda?
No i gdzie jest to całe życie?
Od dziesięcioleci nasłuchujemy Wszechświata z coraz większą precyzją, ale jak dotąd nie odebraliśmy żadnego jednoznacznego sygnału świadczącego o istnieniu pozaziemskiej inteligencji. Skonstruowaliśmy wiele hipotez tłumaczących ów fakt – od koncepcji "Wielkiego Filtra", według której większość cywilizacji popełnia błędy, które prowadzą do ich samozagłady, po tzw. "hipotezę zoo", sugerującą, że jesteśmy celowo obserwowani, lecz izolowani przez bardziej zaawansowane istoty.
Nie można też wykluczyć, że szukamy w zły sposób – opierając się na ludzkich wyobrażeniach o technologii, komunikacji i logice. Może obce cywilizacje nie korzystają z fal radiowych, albo ich sygnały są dla nas nierozpoznawalne. Może porozumiewają się inaczej, w sposób, którego nie jesteśmy jeszcze w stanie pojąć.
Brak jednoznacznych wyników SETI nie oznacza porażki, ale prowadzi do głębokiej refleksji w środowisku naukowym. Coraz więcej badaczy zaczyna zadawać pytania nie tyle o to, "czy ktoś tam jest", ale "czy jesteśmy gotowi zrozumieć obcość w jej pełnym wymiarze". Pojawiają się też głosy, że poszukiwania inteligencji powinny obejmować nie tylko kosmos, ale i "nowatorskie koncepcje pojmowania rzeczywistości". Może filtrem dla nas są: ciemna materia i ciemna energia? Tymczasem, w miarę jak nauka rozwija coraz doskonalsze metody analizy danych i eksploracji planet, SETI przekształca się z romantycznego przedsięwzięcia w narzędzie epistemiczne – lustro.
Czytaj również: Czy tu mieszkają obcy? Oto najbardziej obiecująca „superziemia”
Nic pewnego
Czy jesteśmy sami? Nikt tego nie wie. Ale zmienił się sam sens pytania. Dziś rozumiemy, że szukanie obcych to nie tylko tropienie sygnałów radiowych. To także badania egzoplanet, analiza szybkich rozbłysków radiowych, przeszukiwanie danych przy pomocy sztucznej inteligencji.
SETI przy okazji uczy nas pokory. Bo może nie słyszymy, bo nie wiemy, gdzie słuchać. Może jeszcze nie dojrzeliśmy jako cywilizacja, by zrozumieć sygnał, który już gdzieś krąży. Może być tak, że właśnie brak rezultatów jest dla nas odpowiedzią, której (jeszcze) nie rozumiemy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu