Recenzja

Lubisz The Walking Dead? Musisz zatem spróbować State of Decay: Year-One Survival Edition

Tomasz Popielarczyk
Lubisz The Walking Dead? Musisz zatem spróbować State of Decay: Year-One Survival Edition
2

Apokalipsa zombie i garstka ocalonych próbujących się w niej odnaleźć oraz zbudować namiastkę społeczności. Skąd my to znamy… Jeżeli pochłaniacie z prędkością światła kolejne odcinki The Walking Dead lub po prostu lubicie takie klimaty, to obok produkcji Undead Labs nie możecie przejść obojętnie....

Apokalipsa zombie i garstka ocalonych próbujących się w niej odnaleźć oraz zbudować namiastkę społeczności. Skąd my to znamy… Jeżeli pochłaniacie z prędkością światła kolejne odcinki The Walking Dead lub po prostu lubicie takie klimaty, to obok produkcji Undead Labs nie możecie przejść obojętnie.

State of Decay: Year-One Survival Edition to remaster (jęk rozczarowania). Grę wydano pierwotnie na Xboksa 360, a teraz odświeżono, podrasowano graficznie i wydano w pakiecie ze wszystkimi dodatkami - w tym dwoma dużymi fabularnymi.

W grze wcielamy się w tych, którzy mieli szczęście przetrwać apokalipsę zombie. Przy czym warto zauważyć, że nie mamy tutaj wyraźnie zarysowanej jednej głównej postaci. Stopniowo bowiem poznajemy kolejne i budujemy naszą małą społeczność, przenosząc się z kryjówki do kryjówki i próbując przeżyć.

A nie jest to łatwe, bo o przeżyciu nie stanowi jedynie liczba żywych trupów, które poślemy do piachu. Społeczność trzeba regularnie zaopatrywać w żywność i inne artykuły. Niezbędne jest też podtrzymywanie ich morale oraz dbanie o odpowiednio rozwiniętą infrastrukturę - jeśli tak można nazwać budowę kuchni, prowizorycznej sypialni czy składziku. Ten ekonomiczny dodatek nadaje nieco głębi rozgrywce i stawia nas przed kolejnymi wyzwaniami.

Każda z postaci jest opisana przez szereg statystyk oraz współczynników. Każda też ma swoje mocne i słabe strony. Warto zatem przed wyruszeniem “na łowy” sprawdzić, który z bohaterów sprawdzi się w danym zadaniu. To nie wszystko, bo musimy też dbać o to, aby byli przed misją wypoczęci i dobrze zaopatrzeni. Tutaj pojawiają się pierwsze kwiatki. Gra nie pozwala bowiem nam na wymianę przedmiotów z kompanami, musimy je chować np do bagażnika samochodu, a potem zmieniać postać. Sama czynność zmieniania bohatera jest poprzedzana…. ekranem ładowania (sic!). Takich kwiatków jest tutaj naprawdę dużo. Na przykład znalezienie opcji odpoczynku zajęło mi dobrą godzinę. Rozczarowują też opcje craftingu przedmiotów, które powinny być tutaj motywem przewodnim (niczym w Dying Light). Nie jest to produkcja robiona za grube miliony tylko nosząca znamiona budżetowości i to się czuje.

Największym atutem State of Decay jest otwartość. Możemy iść, gdzie tylko nam się podoba i splądrować wszystko, co popadnie. Cykl dnia i nocy sprawia, że warto pilnować zegarka, a możliwość poruszania się samochodem pozwala magazynować niemal nieograniczone zapasy. Świat jest ogromny i kryje masę niebezpiecznych lokacji, w których czekają na nas zastępy zombie. Z pewnością nie będziemy się tutaj nudzić.

Fabularnie jest miałko i płytko - przynajmniej jeśli chodzi o wersję podstawową gry. W dodatku Breakdown z fabuły z rezygnowano niemal całkowicie. Znacznie lepiej wypada Lifeline, gdzie w tej samej konwencji obejmujemy kontrolę nad ocalałymi żołnierzami. We wszystkich chodzi o jedno - przetrwanie, do czego prowadzii wiele dróg wiążących się z różnymi konsekwencjami. Niejednokrotnie przyjdzie zatem wybierać pomiędzy większym i mniejszym złem, choć nie zdarza się to tutaj tak często jak np. w przytaczanym serialowym odpowiedniku, który był niewątpliwie inspiracją dla twórców.

Szkoda, że nie pomyślano o jakimś trybie sieciowym, w którym moglibyśmy walczyć o przetrwanie ze znajomymi. Taki co-op by był z pewnością interesującym dodatkiem i przedłużył życie gry. Niestety niczego takiego tutaj nie znajdziemy i to jest dużym zaniedbaniem twórców.

Graficznie State of Decay również nie zachwyca. Twórcy chwalą się zremasterowaną oprawą w 1080p. Faktycznie tekstury wyglądają ładnie i miejscami nawet robią wrażenie. Niestety modele postaci i obiektów, a także animacje kuleją. Widok skaczącego niczym sarenka bohatera podczas walki wręcz z truposzami wywołuje jedynie pobłażliwy uśmiech na twarzy. Jak dla mnie to trochę remaster niekompletny. Twórcy nie przyłożyli się do tego, by uwspółcześnić oprawę swojej produkcji kompleksowo.

Czarę goryczy przelewa płynność działania gry. O 60 kl/s można zapomnieć, co jak dla mnie jest trochę kuriozalne. Dodajmy do tego ekrany ładowania przy przełączaniu postaci i kilka innych wpadek, a dojdziemy do bardzo nieciekawych wniosków. I nie mam tutaj na myśli możliwości samego Xboksa One, a raczej lenistwo programistów.

W State of Decay gra się przyjemnie - szczególnie, gdy kręcą nas klimaty zombie apokalipsy lub sandboksowe produkcje z nutką ekonomii i garścią elementów RPG-owych. Tutaj znajdziemy tego wszystkiego pod dostatkiem. Niestety niezrozumiałe ograniczenia, naleciałości z budżetowych produkcji i zremasterowana “na odwal się” grafika skutecznie odbierają tę przyjemność. Mam nadzieję, że stosowne patche to wszystko naprawią, bo mimo swoich lat gra ciągle ma sporo do zaoferowania i trudno znaleźć dla niej równie rozbudowaną alternatywę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Gryrecenzjerecgry