Tesla

Kolejne problemy z Autopilotem Tesli, teraz biorą się za niego politycy

Krzysztof Kurdyła
Kolejne problemy z Autopilotem Tesli, teraz biorą się za niego politycy
2

Optymizm Muska dotychczas przynosił same korzyści. W coraz głośniejsze sprawie „autonomicznego” systemu jazdy, sprzedawanego przez Muska za grube pieniądze, ciągle niezrealizowana obietnica prawdziwej autonomiczności „już niedługo” może się skończyć boleśnie.

Powiedzieć, że Elon Musk to skrajny optymista, to nic nie powiedzieć. Jest to prawdopodobnie jedna z kluczowych cech pozwalających mu osiągać tak duże sukcesy. To kolejny człowiek, którego firm osiągają niesamowite efekty, ponieważ ich szef nie wie, że są nie do zrealizowania. Takie podejście, przy takim poziomie, na jakim jest dziś Tesla, może mieć i złe strony. Sprawa Autopilota Tesli, który po kilku latach wciąż na to miano nie zasługuje, może być ciężkim problemem PR-owym tak dla tej marki.

Autonomia za dychę

Problem nie jest nawet do końca w tym, że Elon Musk był jak zwykle optymistą i coś obiecał, problem w tym, że optymista za swój optymizm wziął niemałe pieniądze, a produkt nazwał tak, jakby optymistą być już nie musiał.

Jeśli sprzedajesz komuś usługę za 10.000 dolarów, opisujesz jako Autopilot albo FSD (Full Self Drive), to niestety ostrzeżenia, że to jest „FSD, ale już nie długo” mogą nie zadziałać. Właściwie to nie zadziałają na pewno.

Ile to już razy człowiek napotykał się na ujęcia Tesli z jadącym w środku śpiącym „kierowcą”? Oczywiście można by powiedzieć „chcącemu nie dzieje się krzywda”, gdyby takie Tesle jeździły po pustym torze. Ale jeżdżą po zwykłych, pełnych innych kierowców drogach i takie zachowania, wraz ze wzrostem liczby wypadków niepokoją.

Rozjazd zbyt duży

Jak bardzo Muska bym nie cenił i lubił, tak w tej kwestii gość dał po prostu ciała. Na dziś system Tesli oceniany jest jako poziom 2 autonomiczności, prawdziwy autopilot wymaga osiągnięcia poziomu 5. Na dziś jest to zaawansowany system wspomagający kierowcę i wymagający jego stałego nadzoru.

Użytkownicy nieczytający zastrzeżeń w opisie usługi czy ignorujący komunikaty samochodu oczywiście także są winni, ale wydaje się, że Tesla powinna to sama dla siebie lepiej rozegrać. To jednak nie koniec problemów, wtopą są nie tylko kwestie bezpieczeństwa, ale również sama polityka sprzedaży.

Politycznie łakomy kąsek

Za śledztwa w sprawie wypadków wzięła się Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu, o czym pisał niedawno Kamil. Za sprawę niespełnionych obietnic wzięli się za to politycy. Senatorowie Ed Markey i Richard Blumenthal wezwali Federalną Komisję Handlu do zbadania poczynań firmy w związku z wprowadzającą w błąd reklamą i marketingiem.

Nie wiadomo czy komisja w ogóle podejmie ten temat, ale to już tak wielkiego znaczenie nie ma. Sprawa FSD została mocno nagłośniona, nawet zdeklarowani fani Tesli zaczynają być poirytowani tym, że zapłacili niemałą kasę za system, który nie wiadomo czy zadziała nawet za kilka lat.

Pozwy na horyzoncie?

Prędzej czy później (sądzę, że wcześniej), cała sprawa skończy się spektakularnym i medialnym pozwem zbiorowym. Jak już pisałem w przypadku sporu dotyczącego aktualizacji firmware baterii Modelu S, od zachowania Tesli w tej sprawie, może sporo zależeć. Tam Musk uznał swoją winę, dogadał się z pozywającymi i zamknął, można powiedzieć z klasą, sprawę. Tutaj jednak w grę wchodzę nieporównywalnie większe pieniądze.

Po wypowiedziach Muska na twitterze widać, że zdaje już sobie sprawę, że droga do pełnoprawnego systemu FSD nie będzie prosta, pracownicy Tesli zdają sobie z tego sprawę nawet bardziej. Ponieważ jednak Tesla nie zmienia podejścia do Autopilota, jego sprzedaży i nazwy, wydaj się, że Musk liczy, że mu się „jakoś” upiecze. W tej sprawie, na jego miejscu, nie byłbym tego taki pewny.

Źródło: [1]

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu