Koc szczęścia. Tak nazwano produkt, który ma pomóc wielkim liniom lotniczym. Mamy do czynienia z kolejną odsłoną procesu wdrażania nowych technologii ...
Koc szczęścia. Tak nazwano produkt, który ma pomóc wielkim liniom lotniczym. Mamy do czynienia z kolejną odsłoną procesu wdrażania nowych technologii do codziennego życia, z ulepszaniem przestrzeni, w której żyjemy. Tym razem jednak nie będzie pochwał, jakich nie szczędziłem wczoraj w przypadku ławki Soofa. Pojawi się raczej pytanie o sens stosowania koca szczęścia i moja propozycja dla brytyjskiej firmy: zatrudnijcie mnie.
Określenie "koc szczęścia" to dzieło samych linii lotniczych, media to podłapały i w gruncie rzeczy można zaakceptować tę nazwę, bowiem przedmiot ma w założeniu informować, czy okryta nim osoba jest zadowolona. Linie British Airways postanowiły przeprowadzić eksperyment i w testowych lotach załoga będzie okrywać pasażerów specjalnymi kocami, które przez zmianę swojego koloru poinformują o nastroju klientów.
Kiedy koc ma kolor czerwony, obsługa pokładowa wie, że klient jest spięty i niezadowolony. Dzięki takiej informacji steward pokładowy będzie mógł zareagować i pomóc w poprawie humoru. Niebieskie zabarwienie koca sugeruje, że pasażer jest zrelaksowany i zadowolony, a lot z jego perspektywy przebiega bez zakłóceń. [źródło]
Na czym polegają te czary? Pasażer ma na głowie specjalną opaskę z sensorami monitorującymi fale mózgowe. Dane są przetwarzane i przesyłane do koca, a ten je interpretuje i świeci na określony kolor. Proste? Proste. Potrzebne? Tu mam już spore wątpliwości. Potrafię zrozumieć to, że przewoźnik chce poprawić komfort lotu i w tym celu szuka optymalnych rozwiązań, ale akcja z kocem jest przykładem komplikowania naprawdę prostych czynności i wprowadzania nowych technologii tam, gdzie wcale nie są potrzebne.
Jestem w stanie bez testów z kocami stwierdzić, że większość klientów będzie zapewne bardziej wyluzowana, gdy puści im się lekką i przyjemną komedię, a nie dokument o niewolniczej pracy dzieci w Afryce. Postawiłbym też duże pieniądze na to, że pasażer będzie bardziej wypoczęty (i tym samym zadowolony), gdy spędzi kilka godzin w wygodnym, dużym i rozkładanym fotelu (alternatywą jest wąski fotel ulokowany w sporej grupie innych siedzisk). Ciepły i smaczny posiłek również może zostać lepiej odebrany przez pasażera niż paczka herbatników. Gdy dorzuci się do tego buteleczkę wina, to istnieje spora szansa, że na twarzy klienta pojawi się szeroki uśmiech. Jego koc świeciłby na niebiesko. Podejrzewam, że wiele osób mogłoby napisać raport końcowy z badań jeszcze przed ich rozpoczęciem i ostatecznie okazałoby się, że mieli rację.
Tak sprawa wygląda w wielkim skrócie. Pomysł z kocami jest tak samo przydatny, jak określające nastrój breloki dodawane do smartfonów. Jak już pisałem, zaczyna się chyba moda na utrudnianie niektórych czynności (przecież wystarczy spytać pasażera, czy wszystko jest ok) przez włączanie w to nowych technologii. Zgodzę się oczywiście, że często są one bardzo przydatne i w zdecydowany sposób poprawiają komfort naszego życia, ale to nie oznacza, że musimy je implementować wszędzie. To po prostu mija się z celem.
Eksperyment brytyjskich linii ma sens w tylko jednym wymiarze: marketingowym. To dobry sposób na w miarę tanią promocję, zrobienie szumu wokół swoich usług, zaprezentowanie się z dobrej strony (dbamy o naszych pasażerów i staramy się poprawiać jakość usług). Jeśli taki był cel przewoźnika, to chylę czoła. Gorzej, jeśli naprawdę chcą się czegoś sensownego dowiedzieć dzięki kocom szczęścia.
Źródło grafiki: YouTube
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu