"Naprawa poprzez kupno nowego produktu" to plaga naszych czasów. Niestety, mnie też do dotknęło.
Musiałem kupić drugą klawiaturę, bo do pierwszej... nie ma części zamiennych. Absurd
Jeżeli czytacie moje artykuły na Antyweb.pl, wiecie zapewne, że mam niezdrową (a jak na dzisiejsze czasy - wręcz odrzucającą) przypadłość, która nazywa się "chęć do naprawiania swoich rzeczy". Tak, w świecie, w którym większość rzeczy "naprawia się" po prostu kupując nowe, staram się, kiedy tylko mogę, reperować to, co się zepsuło.
Nie mam pojęcia z czego to wynika, ale największym obrzydzeniem napawają mnie sztuczki późnego kapitalizmu z planowanym postarzaniem produktu, czy wypuszczaniem na rynek rzeczy, które z momentem jakiejkolwiek usterki stają się de-facto elektrośmieciami, bo nikt nie podejmie się ich naprawy (świetnym przykładem są tu chociażby słuchawki bluetooth). Wiem jednak, że rzeczywistości nie zmienię i nie obrażanie się na to, jak działa współczesny świat da niezbyt wiele.
Dlatego też staram się wspierać inicjatywy, które uważam za słuszne, z prawem do naprawy na czele, a także wszystko, co dąży do, moim zdaniem, poprawy sytuacji konsumentów i środowiska. Usuwanie ładowarek czy kabli z zestawów nic nie da, jeżeli smartfon po dwóch latach ląduje na śmieciach, bo jego naprawa pogwarancyjna jest nieopłacalna (w tej kategorii znajdują się póki co chociażby składaki).
Jednak, jeżeli mówimy o naprawach sprzętu elektronicznego, nie zawsze jest to kwestia superdrogiej elektroniki. Czasem (albo raczej - często) dotyczy to sytuacji bardzo przyziemnych, gdzie naprawdę bardzo dobrze widać, że podejście niektórych producentów do kwestii ekologii jest... dyskusyjne.
Przykład z życia wzięty. Wytarły mi się przyciski w klawiaturze
Przykład, który podam jest oczywiście absolutnie niemiarodajny, ale to dlatego, że pochodzi z mojego własnego życia. Nigdy nie byłem jakimś klawiaturowym freakiem, ale potrzebowałem wygodnego modelu do pisania. Jako, że moje zaufanie do firmy Komputronik (a szczególnie ich obsługi posprzedażowej) jest bardzo duże, zdecydowałem się, że wybiorę się właśnie tam, by "popróbować" kilka modeli. Osoby, które siedzą w temacie pewnie wiedzą, do czego to zmierza i tak - finalnie stanęło na optomechanicznej klawiaturze California Access Goliath (dla niewtajemniczonych - marka własna Komputronika).
I szczerze - po kilku latach naprawdę nie mam jej nic do zarzucenia, ponieważ pracuje mi się na niej bardzo wygodnie, wszystko działa tak jak chcę i o ile jestem pewny, że za chwilę zjedzą mnie osoby mówiące, że bez wydania 1000 zł to nie ma co nawet do klawiatur podchodzić, to cóż - zdania nie zmienię. No, może poza jednym detalem. Otóż po tych niecałych trzech latach użytkowania momentami praca na niej przypomina zaawansowaną grę w "zgadnij co to", ponieważ napisy z keycapów znikły równie skutecznie jak wiadomo jaka kwota wydana na wiadomo jakie wybory.
Ponieważ cała klawiatura działa, jak wspomniałem, świetnie, oczywiście moją pierwszą myślą było - okey, dokupię zestaw nowych klawiszy i będzie po sprawie. W końcu wszyscy duzi producenci (jak Steelseries, Razer, Corsair czy nawet HyperX) oferują takie zamienniki do swoich modeli, to i tu nie powinno być problemu. Przecież keycapy to, oprócz switchy, element najbardziej narażony na zużycie, a jego wyprodukowanie jest banalnie proste, więc powinny być w ofercie.
Chcesz naprawić klawiaturę? Kup... drugą klawiaturę
Oczywiście - jak już wspomniałem, wiem jak działa świat. Nie byłem więc specjalnie zaskoczony, gdy w salonie Komputronika poinformowano mnie, że klawiatury i owszem, sprzedają, ale części do nich już nie. Co, jeżeli w moim modelu wytarły się klawisze? Nooo... można kupić nowy. "Albo naklejki sobie pan przyklei" - usłyszałem, co akurat zaliczam na pozytyw, bo na pewno pracownikom Komputronika nie można tu odmówić chęci pomocy klientowi.
Aby się upewnić, że aby na pewno Komputronik nie daje użytkownikowi szansy naprawy swoich sprzętów napisałem w tym celu do rzecznika prasowego. Wciąż czekam na odpowiedź i wkleję ją tu, gdy ją otrzymam. A ponieważ spodziewałem się, jaka może być, zacząłem sam szukać rozwiązania. I cóż, nie zdziwię nikogo, że w takim wypadku najtańszym rozwiązaniem jest po prostu... kupno drugiej klawiatury. Tak też zrobiłem i ta przyszła po kilku dniach.
Ironia i absurd sytuacji polega tu na tym, że najtańsza klawiatura, którą w tamtym czasie znalazłem jest... w pełni sprawna. Nie dolega jej nic mechanicznie, wszystkie klawisze działają, tak samo jak podświetlenie, a dodatkowo jest zdecydowanie mniej "zmęczona" niż moja. Początkowo kupiłem ją z myślą o tym, że kupię "złom" i wyjmę z niej potrzebne klawisze, ale w takim wypadku to... nie miałoby sensu :) Zwyczajnie bardziej opłaca mi się po prostu zacząć używać "tej drugiej" klawiatury. Ironią jest tu więc to, że bardzo chcąc naprawić swój sprzęt, finalnie i tak wymieniam go na nowy.
I tak - prawdopodobnie ta sytuacja powtórzy się za kilka lat i prawdopodobnie wytrą się te same klawisze. Czy to oznacza, że wtedy kolejna klawiatura wyląduje na elektrośmieciach? Patrząc na to, że "prawo do naprawy" w UE zdaje się nie obejmować takiej elektroniki - raczej tak. Ale przy wyborze kolejnego modelu będę już pamiętał, że oferowanie takich rzeczy jak zamienniki do najbardziej narażonej na zużycie się części własnego produktu wcale w naszym świecie nie jest tak oczywiste, jak mi się wydawało.
Źródło: Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu