Felietony

Kłamstwa producentów smartfonów - zgadzamy się na nie, bo nie mamy wyjścia

Krzysztof Rojek
Kłamstwa producentów smartfonów - zgadzamy się na nie, bo nie mamy wyjścia
41

Przekaz marketingowy rządzi się swoimi prawami. Problemy zaczynają się jednak w sytuacji, gdy przestaje mieć on już cokolwiek wspólnego z prawdą. Jeszcze większe - gdy wszyscy się na to godzą.

Stare porzekadło mówi, że reklama jest dźwignią handlu. I jest w tym dużo prawdy - bez marketingu nie ma sprzedaży, a stwierdzenie, że "dobry produkt obroni się sam" póki co pozostaje w sferze marzeń. Dlatego też dziś duża część ceny, którą płacimy za towar w sklepie to właśnie koszty tegoż marketingu. Konkurencja na wielu rynkach jest jednak tak zacięta, że marketingowcy często stają na głowach, żeby zainteresować konsumenta produktem. Dlatego też co jakiś czas słyszymy o niekonwencjonalnym podejściu do marketingu, takim jak chociażby akcja Burger Kinga. Dlatego też w każdym kraju są przepisy i regulacje odnośnie tego, czym może być reklama i co może, a czego nie może przedstawiać (a także co można, a czego nie można reklamować). Tyczy się to wszystkiego - od serków wiejskich, przez ubrania, aż po elektronikę. I jako, że przyglądam się dosyć uważnie rynkowi smarfonów, zauważyłem, że w kilku miejscach producenci lubią naciągać rzeczywistość zdecydowanie bardziej, niż pozwala na to dobry smak.

Podbródek? Jaki podbródek?

Podbródki w smartfonach to rzecz niezbyt pożądana. Są niesymetryczne względem reszty ramek, zajmują cenne miejsce i są dowodem na to, że mamy do czynienia raczej z tańszym urządzeniem. Dlatego też duża część producentów ten właśnie element smarfonu najchętniej ukryłaby w przekazach marketingowych. Jak? Oczywiście przy pomocy delikatnie modyfikowanych zdjęć urządzenia na których taki podbródek w ogóle nie istnieje.

Piękny smartfon? W rzeczy samej. Niestety, rzeczywistość skrzypi. Tutaj nie trzeba więcej wyjaśnień.

Producenci puszczają oczko

Kolejnym aspektem, który raczej zagości na naszych telefonach na dłużej, jest wycięcie na przednią kamerkę. Wiele osób na nie narzeka i nie przepada za tym, że część ich wyświetlacza jest zajęta przez obiektywy. Dlatego też producenci bardzo chętnie pokazują na grafikach promocyjnych, że wygląda ono tak:

Niestety, tak jak przypadku podbródków, tak samo duże wycięcia na kamerkę sugerują, że został tu użyty nieco tańszy wyświetlacz. Dlatego rzeczywistość wygląda często zgoła inaczej niż na zdjęciach.

Bardzo kompromisowa wydajność

Wydajność telefonu, pomimo tego, że da się ją bardzo dokładnie zmierzyć, jest kwestią niesamowicie dyskusyjną. Dlaczego? Ano dlatego, że producenci stosują szereg sztuczek, które mają ją podnieść w sytuacjach, gdy jest mierzona, co nie przekłada się na wyniki osiągane w codziennym użytkowaniu. Każdy słyszał chyba o aferze Huaweia, po której jego urządzenia z serii Mate 10 zostały usunięte z list benchmarkowych. Wykryto bowiem, że w ich systemie operacyjnym istnieje oprogramowanie, które sprawdza, czy został odpalony benchmark i podkręca na czas jego trwania procesor, by uzyskać lepszy wynik. Niestety, proceder ten nie dotyczy tylko Huaweia, a rozplenia się na wszystkich producentów, takich jak Samsung czy Apple. Stosują oni jednak nieco inny trick, przez co według benchmarków wszystko jest w porządku. Chodzi tu o to, że jeżeli te urządzenia wykryją benchmark, oprogramowanie przesuwa granicę thermal throttlingu, przez co telefon może działać z maksymalną mocą dłużej, kosztem niesamowitego nagrzewania się. To oczywiście wpływa nie tylko na komfort korzystania z telefonu, ale przede wszystkim - na jego trwałość. Wysokie temperatury nie sprzyjają bowiem wewnętrznym komponentom. Dlatego chociażby, jeżeli testuję telefony pod kątem throttlingu, polegam na benchmarku 3D Mark SSEU Open GL, który jako jedyny jest w stanie obejść te zabezpieczenia, pokazując jak telefon zachowa się w codziennym użytkowaniu.

Gaming dla każdego

Po drugiej stronie od telefonów z mega wysoką wydajnością są urządzenia budżetowe. Te z kolei starają się przekazać konsumentowi, że są absolutnie wystarczające do wszystkich zastosowań. Dlatego nawet najtańsze smartfony w cenie <500 zł sugerują, że są perfekcyjnymi narzędziami do grania we wszystkie gry. Widać to szczególnie w przekazach marketingowych, gdzie nazwę "gamingowy" otrzymują urządzenia, które zdecydowanie takiej nazwy otrzymać nie powinny. Wynika to z prostego faktu, że nie ma wyznacznika, co jest gamingowe a co nie, dlatego nazwę gamingowy otrzymują sprzęty, które ledwo są w stanie odpowiadać za samo działanie urządzenia.

Zdjęcia jak z obrazka

Ostatni przypadek jest chyba najpopularniejszym kłamstwem producentów i pomimo tego, że wielu z nich zostało "złapanych za rękę" więcej niż raz, wcale nie wydaje się, by mieli chęć przestawać. Chodzi tu bowiem o jeden z najważniejszych elementów smartfonu - aparaty. Tutaj mamy cały szereg większych i mniejszych kłamstw, które mają na celu wykreowanie naszej opinii i poczucia, że mamy do czynienia ze świetnym sprzętem. Zdjęcia, które miały być robione telefonem, były robione lustrzanką, rzekomo świetna stabilizacja obrazu była uzyskiwana dzięki profesjonalnemu sprzętowi, a teledysk nagrany przy pomocy iPhone'a wymagał tyle sprzętu dodatkowego i postprodukcji, że równie dobrze mógł być nagrany tosterem.

Dziś wchodzimy jednak na zupełnie nowy poziom oszukiwania konsumentów, gdzie, jeżeli telefon zupełnie nie jest w stanie stworzyć zdjęcia choć bliskiego temu, co chcą osiągnąć marketingowcy, to sprawia się, żeby udawał, że może. Tak powstały chociażby piękne zdjęcia księżyca robione przez Huaweie, a które w rzeczywistości okazały się wklejonymi w miejsce rozmytej plamy obrazkami. Ot, taki szybki photoshop wspawany w miejsce, gdzie powinien być aparat.

Powstaje więc pytanie - dlaczego zgadzamy się na takie praktyki? Z jednej strony, odpowiada za to zapewne ignorancja kupujących, którzy nie pamiętają takich szczegółów jak wielkość podbródka czy obiektywów aparatów w reklamie. Pamiętają jednak, że telefon im się spodobał i idą do sklepu z zamiarem kupienia go. Z drugiej strony - zgadzamy się na nie, ponieważ... nie za bardzo mamy jak się nie zgadzać. Skoro, jak u Hausa, wszyscy kłamią, musielibyśmy kompletnie zaprzestać kupować telefony, a to, jak wiemy, raczej się nie stanie. Producenci mogą więc powiedzieć cokolwiek, a nawet, jeżeli kłamstwo zostanie ujawnione, nikt im nic z tego powodu nie zrobi. Można więc bardzo dużo wygrać, a ryzyko jest zerowe.

Kto by nie skorzystał?

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu