W ubiegłym roku trochę zaskoczyła mnie informacja o tym, że Taylor Swift ucieka ze Spotify. Na przestrzeni kolejnych miesięcy podobnych sytuacji, doty...
Już wszystko rozumiem, Taylor Swift. Bojkotowałaś streaming czekając, aż zapłacą ci za promowanie jednej z usług swoją twarzą
W ubiegłym roku trochę zaskoczyła mnie informacja o tym, że Taylor Swift ucieka ze Spotify. Na przestrzeni kolejnych miesięcy podobnych sytuacji, dotyczących innych muzyków było kilka. A teraz wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Oni wcale nie boją się streamingu, nie czują jego zagrożenia. Czekają po prostu na dobrą okazję, by sprzedać swoją twarz jednej z usług i konkretnie na tym zarobić.
Odważna teza, choć niestety nie jestem w stanie poprzeć jej faktami - ale o tym za chwilę. Na początek konkrety. W czerwcu świat obiegła informacja o tym, że Taylor Swift będzie jednak streamować swój album - ale nie u wszystkich.
To po prostu pierwszy raz kiedy czuję się dobrze z tym, że będę streamować swój album.
Takimi słowami Taylor Swift skomentowała pojawienie się albumu 1989 w Apple Music. Oczywiście odpowiednio długo po premierze, więc sprzedaż fizycznych i cyfrowych nośników ucierpiała na samym streamingu mniej. Okazuje się jednak, że to nie była jednorazowa współpraca i to właśnie Taylor Swift stała się twarzą usługi Apple Music.
Otóż artystka wypuści na Apple Music swój koncert, zatytułowany 1989 World Tour. Nie będzie można go kupić, a tym bardziej zobaczyć streamu w żadnym innym miejscu w sieci (przynajmniej na premierze). Obejrzą i posłuchają go tylko abonenci usługi i osoby korzystające z trzymiesięcznego okresu próbnego. Będą tylko musieli poczekać kilka dni na premierę koncertu, która będzie mieć miejsce 20 grudnia. Dodatkowo dziś, w Beats 1 posłuchają obszernego wywiadu z Taylor.
Policzek dla Spotify?
Nie sądzę, by nagle abonenci Spotify uciekli z serwisu tylko dlatego, że jedna artystka (nawet tak duża) jest tylko u konkurencji. Patrzyłbym na tę sytuację raczej pod kątem Apple i ich muzycznego serwisu. Ten na takim układzie ugra najwięcej - głównie w kwestii promocji. Najpierw pojawiła się sama płyta, teraz koncert na wyłączność. Taylor Swift jest już przypięta do usługi Apple, staje się tak jakby jej twarzą - bardzo ładną i popularną twarzą - warto dodać. Zyska na tym sama artystka? Wątpliwe, pojawią się raczej komentarze o zmienianie poglądów dotyczących streamingu. Choć Apple natomiast zyska nie tylko rozgłos, bo teraz wszyscy piszą o koncercie Swift, fani artystki też skierują się do Apple Music, bo skoro będą mogli obejrzeć materiał tylko tam, nie mają wyjścia.
Ale chwila - Taylor Swift na tym nie zyska? Serwis recode sugeruje, że Apple zapłaciło Swift duże pieniądze. Nie ma dowodów, jedynie informacje ze swoich źródeł - i ja im wierzę. Koncern z Cupertino ma pieniądze na promocję i zamiast atakować bannerami, woli przeznaczyć kasę na taką formę reklamy. Ciekawy jestem natomiast, jakiego rzędu mogła być to kwota i czy na tym współpraca Swift z Apple Music się skończy. Artystka będzie już kojarzona z logiem nadgryzionego jabłka i tak naprawdę najlogiczniejszym byłoby trzymać się firmy jak najdłużej. Przecież można nagrać album koncertowy i puścić go tylko w Apple Music, albo wypuścić oficjalną składankę tylko dla abonentów, może jakiś materiał wideo, może krążek akustyczny.
Trzeba jednak przyznać, że Swift jest konsekwentna - choć oczywiści wątpię, by jakiekolwiek pomysły wychodziły od niej. W końcu stoi za nią wytwórnia, managerowie, którzy doskonale wiedzą jak robi się pieniądze. Nie pozwala słuchać swojej muzyki za darmo, nie chce docierać nią do jak największej grupy osób nie zarabiając na tym. Nie jestem oczywiście za rozdawaniem muzyki za darmo, ale wciąż wierzę w relacje artysta - słuchacz, gdzie pomiędzy nimi nie zawsze pojawia się złota moneta.
grafika: Taylor Swift in the press room at the 44th Annual Academy of Country Music Awards w serwisie Shutterstock
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu