Felietony

Jestem pełen nadziei. Destiny ma szansę stać się grą, którą przed premierą obiecywało nam Bungie

Paweł Winiarski
Jestem pełen nadziei. Destiny ma szansę stać się grą, którą przed premierą obiecywało nam Bungie
Reklama

Destiny recenzowałem w zupełnie innym miejscu w sieci, ale gdybym miał wystawić ocenę w antywebowej skali, byłaby to 9 - podobnie jak zrobił to Markus...

Destiny recenzowałem w zupełnie innym miejscu w sieci, ale gdybym miał wystawić ocenę w antywebowej skali, byłaby to 9 - podobnie jak zrobił to Markus. Tyle tylko, że na tę ocenę składałyby się kolejne miesiące życia gry oraz nadchodzący właśnie ogromny dodatek The Taken King. Dlaczego ogromny? Bo to właśnie on ma zrobić z Destiny grę, którą produkcja Bungie powinna być od premiery.

Reklama

Destiny byłem zainteresowany od pierwszych materiałów prasowych. Rozmawiałem z pracownikami Bungie na niemieckich targach Gamescom i doskonale pamiętam jak wiele obiecywano. Grałem w wersję Alpha, Beta, grę w finalnej wersji testowałem już kilka dni przed premierą. I choć po wersjach testowych miałem pewne obawy, dałem się porwać „hajpowi” na ten tytuł. Na tyle mocno, że nie dopuszczałem do siebie pewnych wad, które Destiny miało.

Nie ja jeden, produkcja studia Bungie była - i w sumie wciąż jest - jedną z najbardziej kontrowersyjnych gier ostatnich lat. Jedni krzyczeli „hit”, inni „kit”. I choć największe zainteresowanie Destiny przejawiałem zaraz po premierze, spędziłem z grą grubo ponad 50 godzin. Grzesiek Marczak zapytany o ten tytuł odpowiedział, że się od niego odbił. Tomek nie czuł natomiast chęci do jego sprawdzenia - mamy więc w biurze trzy zupełnie różne podejścia do produkcji, która przed premierą przedstawiana była jako mesjasz sieciowych gier.

Co nie dograło?

Infantylna fabuła była w zasadzie tylko dodatkiem do wieloosobowego aspektu zabawy, ale po stworzeniu świetnych opowieści i fantastycznego świata z serii Halo można było poczuć się rozczarowanym. Bungie zastosowało ciekawy w założeniu, ale kiepski w praktyce system opowiadania historii za pomocą kart Grimoire dostępnych na stronie bungie.net lub w aplikacji mobilnej. Jeśli gracz nie miał motywacji do zaglądania w tamte miejsca, mógł poczuć, że w samej grze wszystko było opowiedziane po łebkach.

Misje bywały nudne i przede wszystkim powtarzalne. Często miałem wrażenie, że ciągle robię to samo, tylko i wyłącznie w imię nabijania punktów doświadczenia. Kulała ekonomia, której siłą napędową była wewnętrzna waluta w grze - Mark. Bardzo ciężko się ją zarabiało i mniej zacięci gracze po prostu rezygnowali ze zbierania „kasy” na lepsze przedmioty. A te niestety nie wypadały z zabitych wrogów z taką częstotliwością, do jakiej przyzwyczaiły nas inne gry sieciowe. Dlatego sam wielokrotnie korzystałem z systemu „farmienia”, czyli wykorzystywania błędów gry, polegających na masowym odradzaniu się wrogów w konkretnych lokacjach. Umawialiśmy się więc ze znajomymi na przykład przed, odpowiednio ustawialiśmy (tak, by oszukać grę) i strzelaliśmy w jedno konkretne miejsce. Przez 3 godziny jednego wieczora, tylko po to, by co kilka chwil podbiegać, zabierać „loot”, identyfikować go, sprzedawać i ponownie powtarzać ten schemat. Ostatecznie farmienie zlikwidowano. Niestety, bo przedmiotów nie zdobywało się po aktualizacjach łatwiej. Coś, co powinno działać motywująco, wywoływało ostatecznie zupełnie inny efekt.

Ale i tak gram

Dlaczego? Na to pytanie nie potrafiłem odpowiedzieć. Destiny wciągnęło mnie jak bagno, w odstawkę poszły wszystkie inne gry. Ostatecznie przerwałem zabawę po wprowadzeniu Raidów, czyli wieloosobowych starć z niezwykle silnymi bossami. A miała być to opcja, która powinna tchnąć w grę nowe życie. I pewnie tchnęła, mnie odrzucił system dobierania kompanów, później miałem za niski poziom postaci i odpuściłem. Wiem, że dużo straciłem, ale na horyzoncie pojawiły się inne gry, a Destiny zaczęło kurzyć się w pudełku.

https://www.youtube.com/watch?v=1CBh7LboFvc&feature=youtu.be

Płyta wraca do konsoli

Jutro, czyli 15 września, na wirtualnych półkach sklepowych (ale również w pudełkowej wersji, z podstawową wersją gry) pojawi się dodatek The Taken King. Jestem już po pobraniu 17 gigabajtów aktualizacji, dzięki której nie tylko pogram na nowych mapach i poznam nową historię. The Taken King ma dać graczom Destiny w wersji 2.0, czyli grę w takiej formie, w jakiej powinna pojawić się już na premierze.

Reklama

Co się zmieni?

Wszyscy gracze otrzymają możliwość nabicia 34 poziomu postaci, posiadacze dodatku aż do 40. Co ważne, nie trzeba już będzie kombinować z dodawaniem poziomu ze światła. Poziomy uda się nabić bazując wyłącznie na zdobywanych punktach doświadczenia. Dodatek rozszerzy miejsca na misje aż do 16, światło ulepszy broń i pancerze, poprawiony zostanie ponadto balans broni. Na tyle, że spodziewajcie się zupełnie innego stylu gry. Miłe odświeżenie, choć sam akurat na balans oręża w Destiny nie narzekałem. Będzie też można wreszcie (!) pomijać scenki przerywnikowe. Kompletnie nie rozumiem czemu trzeba było na to czekać aż rok, ale cieszę się, że nareszcie ktoś poszedł po rozum do głowy. To tylko niektóre zmiany, więcej napiszemy w recenzji sprawdzająć przy okazji, jak zmieniają grę. Najważniejsze jest jednak to, że wszystkie zmiany nie dotyczą wyłącznie posiadaczy dodatku. System ma być przemodelowany dla wszystkich i jeśli Bungie będzie w stanie wprowadzić w życie usprawnienia bazujące na roku życia Destiny, gra faktycznie może zmienić się w zdecydowanie lepszy produkt. A jest o kogo walczyć - 20 milionów zarejestrowanych, grających kont to imponująca liczba. Choć warto pamiętać, że tytuł pojawił się na czterech konsolach (PS4, X1, PS3, X360).


Reklama

Ciąg dalszy opowieści

Dodatek The Taken King to również nowa kampania fabularna. Tytułowy The Takeng King, wraz ze swoją armią, najedzie galaktykę chcąc dokonać zemsty. Zemsty na Strażnikach, którzy zabili jego syna, Crotę. A zupełnie przy okazji ma w planach zniszczyć znane nam światy. Nowe miejscówki, nowi przeciwnicy, nowe umiejętności, bronie i sprzęt. Mam cichą nadzieję, że historia zostanie opowiedziana trochę lepiej niż podstawowa kampania, a nowy głos towarzyszącego nam Ducha sprawdzi się w akcji. Petera Dinklage’a zastąpi bowiem Nolan North.

Pogramy, sprawdzimy, ocenimy

Wiele obietnic, jeszcze więcej oczekiwań. Destiny nie było mesjaszem MMO, nie wprowadziło nowej jakości rozrywki i nie spełniło wszystkich zapewnień rzucanych przez Bungie przed premierą. Ale w grze cały czas drzemie ogromny potencjał i cicho liczę na to, że The Taken King będzie dla Destiny punktem zwrotnym. Praktycznie każdy znajomy, z którym grałem w podstawową wersję gry w okolicach premiery, zamierza wrócić do gry właśnie za sprawą dodatku. Jestem więc dobrej myśli.

grafika: 1, 2


Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama