Felietony

Jaki gadżet zabrałbym w przeszłość? Dlaczego smartfona i dlaczego cofnąłbym się dokładnie 50 lat?

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

11

Za co najbardziej lubicie swoje smartfony? Podejrzewam, że niektóre odpowiedzi byłyby bardzo popularne, ale pojawiłyby się też dość oryginalne wytłumaczenia. Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów tego urządzenia jest aparat - ten który mamy zawsze przy sobie, a który potrafi coraz więcej. Już chyba wystarczająco dużo podpowiedziałem...

Bo w podróż w czasie do lat '70 zabrałbym ze sobą właśnie telefon, który nagrywa najlepsze filmy. Ale nie ze względu na obraz, który dziś może mieć nawet rozdzielczość 4K i HDR, ale ze względu na dźwięk, który nie przypomina dziś kompletnie tego, czym raczyły nas pierwsze komórki wyposażone w dyktafony i aparaty potrafiące nagrywać wideo. Pamiętacie je jeszcze? Takie modele jak K700i, K750i czy K800i robiły świetne zdjęcia (szczególnie ten ostatni z kosmiczną matrycą 3,2 mpx), ale wideo z tych telefonów było makabryczne. Rozdzielczość 176x144 czy 320x240 pikseli nie przeszkadzało nawet tak, jak zarejestrowany niczym tosterem (musiałem;) dźwięk w formacie amr. To było zaledwie 12,2 kbps!

A mowa przecież o czasach sprzed około dekady - w 2007 roku pojawił się pierwszy iPhone, czyli 11 lat temu. W tytule nie wspominam jednak przypadkowo o latach siedemdziesiątych. To właśnie wtedy na scenach wokół globu występowała czwórka z... Londynu! Nie miałem na myśli The Beatles, lecz Led Zeppelin grający pod przewodnictwem Jimmy'ego Page'a. Ich menadżer, Peter Grant, chcąc zwabić na koncerty jak najwięcej osób, podczas większości ich występów zakazywał rejestrowania koncertu - czy to w formie audio, czy wideo.

Oczywiście niektóre z nich były nagrywane, ale działo się to w pełnym porozumieniu z lokalną telewizją czy innymi podmiotami. W efekcie, lwia część występów Led Zeppelin zachowała się do dzisiaj w koszmarnej dla przeciętnego słuchacza jakości. Nagrywane z publiczności utwory trafiały na bootlegi, dzięki czemu możemy dziś posłuchać niepowtarzalnych wersji wielu utworów, także z takich zakątków jak Osaka w Japonii. Naturalnie znajdowali się śmiałkowie, którzy zdołali podłączyć się w odpowiednim miejscu, skąd pochodzą o niebo lepiej brzmiące bootlegi oznaczone jako "SOUNDBOARD". Jest ich jednak jak na lekarstwo, choć fani robili co mogli.

Dziś sytuacja jest zgoła odmienna. Na koncertach spore rzesze słuchaczy i fanów (nie mylmy tych dwóch grup) bawią się trzymając telefon nad głową skierowany kamerą w stronę sceny. O tym, jak odbiera to im i innym dookoła prawdziwą frajdę pisano wielokrotnie, a niektórzy wykonawcy wprost zakazują takich zachowań - ostatnio zrobili to między innymi Jack White oraz Arctic Monkeys, którzy rozpoczęli trasę koncertową z nowymi kawałkami jeszcze przed debiutem albumu, z którego pochodzą. Mimo to, nagrań z koncertów nie brakował, a najwyraźniej w późniejszym czasie sytuacja się nieco rozluźniła, bo na YouTube jest pełno filmów z ich nowymi kawałkami i nie tylko. Taki obrazek stał się już codziennością.

W całości rozumiem zarzuty tych, którzy są zdecydowanie przeciwko tolerowaniu nagrywaczy na koncertach. Mnie również nie do końca się to podoba, ale kij ma zawsze dwa końce, bo dzięki niektórym z nich można później usłyszeć wyjątkowe wykonanie na żywo jednego z ulubionych utworów. I to w jakiej jakości! "Batphone" to według mnie utwór numer jeden z krążka "Tranquility Base Hotel and Casino" od Arctic Monkeys, a od dzisiejszego poranka mogę posłuchać jego wersji live bez grymasu na twarzy z powodu jakości dźwięku.

Gdybym mógł, zabrałbym ze sobą telefon, który potrafi tak nagrywać i odwiedziłbym Gladsaxe 7 września 1968 roku. Albo Nowy Jork 27, 28 lub 29 lipca 1973 roku. Albo Osakę 29 września 1971. Albo Raleigh 4 sierpnia 1970 roku. Ja cieszyłbym się znakomitym koncertem, a później mógłbym cząstkę tej energii przekazać innym.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu