Kilka dni temu wystartowała sprzedaż smartfonu Galaxy S5. Korporacja ruszyła z przytupem: model trafił na rynek w 125 krajach i znalazł się w zasięgu ...
Kilka dni temu wystartowała sprzedaż smartfonu Galaxy S5. Korporacja ruszyła z przytupem: model trafił na rynek w 125 krajach i znalazł się w zasięgu znacznej liczby mieszkańców naszej planety. Na ten dzień czekała zapewne firma, czekali też na niego analitycy, dziennikarze oraz wszelkiej maści branżowi eksperci. Właściwie nie tyle na sam dzień, co na doniesienia dotyczące wyników sprzedaży. Jak się sprawy potoczyły?
Na temat wyników sprzedaży flagowca Samsunga spekulowano już na długo przed premierą sprzętu. W przypadku modelu Galaxy S4 dało się zauważyć, że sprzedaż tego produktu nie rośnie tak dynamicznie, jak miało to miejsce w przypadku poprzedników i podkreślano, iż koreańskiemu producentowi trudno będzie przeskoczyć poprzeczkę, którą sam zawiesił dość wysoko (azjatycki gigant zapowiadał wyniki sprzedaży, będące zdecydowanie poza zasięgiem innych producentów sprzętu z Androidem). Nie brakowało zatem pytań: czy Samsung zdoła utrzymać sprzedaż flagowca na dotychczasowym, wysokim poziomie i dołożyć do tego wyniku coś więcej?
Pytanie bardzo zasadne, ponieważ, o czym pisałem niejednokrotnie w ubiegłym tygodniu, rynek przechodzi transformację. Konkurencja koreańskiej firmy wykazuje coraz większą inicjatywę i dotyczy to zarówno wielkich firm, jak i wschodzących gwiazd, spada zainteresowanie flagowcami (z kilku powodów), rynek zaczyna być nasycony topowym sprzętem. Swoje dokłada też Samsung, który w opinii wielu osób, staje się po prostu nudny, bardzo przewidywalny, a jego dominacja w branży wynika jedynie z siły rozpędu. W takim ujęciu Galaxy S5 ma być papierkiem lakmusowym.
Po premierze sprzętu natychmiast pojawiły się głosy przekonujące, że z takim smartfonem Samsung daleko nie zajedzie, bo to po prostu lekko podrasowany Galaxy S4 i trudno będzie nim przekonać klientów do zmiany telefonu – zwłaszcza, jeśli posiadają czwórkę. Spekulacje to jedno, ale najważniejsze są oczywiście wyniki sprzedaży. Pierwsze doniesienia w tej kwestii dotarły do nas już na początku bieżącego miesiąca za sprawą rynku koreańskiego. Smartfon pod koniec marca trafił tam do sprzedaży u jednego z operatorów i był dostępny poza umowami abonenckimi. Tym samym trzeba było zapłacić za telefon ponad 800 dolarów. Mimo tych ograniczeń, model sprzedawał się całkiem nieźle: dziennie na zakup decydowało się około 7 tys. klientów. Nieźle, ale… gorzej niż w przypadku czwórki, która trafiała do 8 tys. klientów. Warunki sprzedaży Galaxy S4 były lepsze (większa dostępność), ale jeśli się o tym nie wspomni i poda jedynie suche liczby, to wniosek może być jeden: Samsung zwalnia, a jego flagowiec nie będzie bił kolejnych kosmicznych rekordów.
Tydzień po doniesieniach dotyczących wyników sprzedaży piątki w Korei, Reuters poinformował, że koreańska firma… obniżyła na rodzimym rynku cenę smartfonu i to aż o 10%. Piszę "aż", ponieważ nastąpiło to krótko po wprowadzeniu sprzętu do sprzedaży – takie przeceny nie są czymś oczywistym i popularnym. Z jednej strony, można odnieść wrażenie, że firma starała się poprawić zeszłoroczne wyniki i pokazać, że Galaxy S5 sprzedaje się lepiej niż jego poprzednik. Wybieg o tyle słuszny, że mógł poprawić atmosferę przed rozpoczęciem globalnej sprzedaży urządzenia (zwłaszcza, iż wszystko działo się na podwórku Samsunga – warto o tym pamiętać).
Zmiany wprowadzane przez koreańską firmę można też rozpatrywać z innej perspektywy. Po pierwsze, natychmiast pojawiły się pytania, czy firma pójdzie w tym kierunku na innych rynkach, po drugie, zaczęto się zastanawiać, dlaczego od razu nie zaproponowano niższej ceny. Tę miałby uzasadniać m.in. fakt, że wyprodukowanie piątki kosztuje mniej, niż wyprodukowanie Galaxy S4. Samsung ma zatem możliwość cięcia cen bez poważnego uszczerbku dla swoich finansów. Zauważano też, że Samsung może przeszarżować z wyceną S5, ponieważ rynek się zmienia i nie wygląda już tak, jak w roku 2012, gdy wprowadzano do sprzedaży Galaxy S3. W takim ujęciu korporacja próbuje używać sprawdzonych, ale starych metod w nowych warunkach.
W końcu nadszedł termin rozpoczęcia globalnej sprzedaży, a to swoiste "sprawdzam". Jeżeli wierzyć doniesieniom płynącym z branży (od Samsunga), to pierwszego dnia, czyli 11 kwietnia, rezultaty sprzedaży piątki poprawiły wyniki czwórki o 30%. Ponoć w niektórych europejskich krajach rezultaty zostały poprawione dwukrotnie. Jestem ciekaw, co to za kraje i o jakich wynikach mówimy. Podobno sprzedaż mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby… nie zabrakło sprzętu na sklepowych półkach. Na potwierdzenie olbrzymiego zainteresowania w mediach pojawiły się zdjęcia prezentujące kolejki, w których ludzie ustawili się, by nabyć nowego flagowca (takie obrazki można było zobaczyć np. w kilku europejskich stolicach). Skąd to znamy? Złośliwi powiedzą zapewne, że nawet ten motyw został skopiowany od amerykańskiego giganta z Cupertino…
Póki co doniesienia dotyczące sprzedaży flagowca trudno zweryfikować. Samsung może budować obraz świetnie sprzedającego się urządzenia, ale dopiero kwartalne wyniki pokażą, czy firmie faktycznie udało się ponownie przyspieszyć. Jeśli raport kwartalny nie będzie tak optymistyczny, jak obecne zapewnienia korporacji, to stanie się jasne, że gigant trochę nagiął rzeczywistość lub, że po pierwszym, euforycznym dniu sprzedaży, przyszedł marazm. Spadek zainteresowania Galaxy S5 w kolejnych tygodniach nie jest wykluczony: konkurencja będzie się starała wybić na pierwszy plan, by Galaxy S5 nie zdominował ich produktów. Przykład stanowi HTC z urządzeniem One (M8).
Niedawno do Sieci "przypadkiem" trafiła instrukcja dla sprzedawców, z której mieli się oni dowiedzieć, jakie cechy czynią flagowca HTC lepszym od Galaxy S5. To taka lista przewag w pigułce: lepsza obudowa, lepsze głośniki, lepsza kamera… W podobny sposób (czyli przez porównanie do osiągnięć Samsunga) próbował się ostatnio wybić jeden z regionalnych oddziałów Nokii. Podejrzewam, że ich śladem ruszą inni, bo promowanie swojego produktu przez krytykę popularnego urządzenia jest sprawdzonym i najwyraźniej skutecznym rozwiązaniem.
Zagrożenie dla dobrych wyników sprzedaży powinny również stanowić informacje na temat ewentualnych błędów i niedociągnięć, które mogły się przytrafić Samsungowi w tym modelu. Smartfon trafi do milionów klientów na całym świecie i rozpocznie się jego testowanie na wielką skalę w życiu codziennym – kto wie, co przyniosą kolejne tygodnie (już pojawiają się wpisy dotyczące przegrzewania się sprzętu). Media i konkurencja czekają na potknięcia tego typu, więc nie odpuszczą i z pewnością poświęcą sporo uwagi problemom piątki. Kolejny dowód na to, że będąc na szczycie, nie można sobie pozwolić nawet na najmniejsze potknięcia, ponieważ natychmiast zostaną one wykorzystane przeciw liderowi.
Póki co, koreańska korporacja próbuje wszystkich przekonać, że, wbrew zapowiedziom sceptyków, Galaxy S5 cieszy się sporym zainteresowaniem. Taki komunikat był potrzebny firmie - pokazano, iż Samsunga nie można lekceważyć i szukać mu następcy na pozycji lidera rynku mobilnego. Na razie to oni rozdają karty i nie zamierzają dopuścić do większych zmian w tym biznesie. Z czasem przekonamy się, ile było w tym marketingu, a ile obrazu rzeczywistości. Skoro już o marketingu mowa, to jestem ciekaw, jak producent zamierza realizować swoje plany dotyczące ograniczenia wydatków na ten cel? Teraz, gdy walka o klienta będzie się nasilać, firma faktycznie dokona cięć w zakresie promocji i spróbuje robić więcej/lepiej za mniej? Spore wyzwanie i nie jestem do końca przekonany, czy uda się je zrealizować w przypadku giganta, jakim jest Samsung. Ale czekam - może być bardzo ciekawie.
Źródła grafik: androidcentral.com, htcsource.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu