Huragan Irma wydaje się nie uznawać żadnych świętości. Ani w przenośni, ani dosłownie - samolot wiozący udającego się na pielgrzymkę do Kolumbii papieża Franciszka musiał zmienić kurs, aby ominąć złowrogi żywioł. Irma dramatycznie zdezorganizowała ruch lotniczy w rejonie kataklizmu.
Erupcja wulkanu Eyjafjallajökull sprzed siedmiu lat uświadomiła nam aż nadto dobitnie, jak bardzo lotnictwo jest zależne od przyrody i jej żywiołów, i to mimo swojego zaawansowania technologicznego i zorientowania na bezpieczeństwo. Islandzkie monstrum sprawiło, że flota wielu przewoźników była uziemiona przez szereg dni, a oni sami liczyli straty idące w dziesiątki milionów euro dziennie. Huragan Irma przypomina branży lotniczej, jak mocno zdana jest na kaprysy pogody.
El Dorado papieża Franciszka
Kiedy Airbus A330 o numerze rejestracyjnym EI-EJM wystartował z rzymskiego lotniska Fiumicino w minioną środę o godzinie 8:59 czasu zulu w 12-godzinny rejs do kolumbijskiej Bogoty, było już wiadomo, że nie będzie to rutynowy lot wykonywany przez włoską Alitalię. I to nie tylko z tego powodu, że na pokładzie gościł pielgrzymujący do Kolumbii papież Franciszek. Trasa przelotu przebiegała bowiem zupełnie niedaleko od siejącego spustoszenie huraganu Irma. Na pewno wszyscy na pokładzie odczuli wielką ulgę, kiedy około 21.30 czasu UTC samolot bezpiecznie przyziemił w międzynarodowym porcie lotniczym El Dorado w Bogocie.
Tradycyjnie papieże korzystali z usług transportowych włoskiego przewoźnika, jednak majowa wizyta Franciszka w Fatimie miała być ostatnią realizowaną przez Alitalię. Niestety, ta włoska narodowa linia lotnicza, istniejąca od 1946 roku, stoi bowiem na krawędzi bankructwa. Blisko połowę udziałów włoskiego przewoźnika posiadają linie Etihad ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które jednak już pogodziły się z nietrafioną inwestycją i nie zamierzają dalej jej finansować. Związki zawodowe włoskiego przewoźnika nie zgodziły się na zaproponowany im plan restrukturyzacji, w związku z czym trwają poszukiwania nowego właściciela. Wśród potencjalnych kupców znajduje się Ryanair. Ale to raczej nie będzie oznaczało, że w kolejną pielgrzymkę papież uda się na pokładzie tanich linii.
Delta znaczy kozak
Niesamowitego wyczynu dokonali piloci Delta Air Lines, którzy w minioną środę w ostatniej chwili wykonali lot z Nowego Jorku na karaibską wyspę San Juan, do stolicy Portoryko, państwa stowarzyszonego z USA. Służby meteorologiczne linii Delta popisały się w tym przypadku naprawdę godną podziwu pracą, umożliwiając bezpieczny przelot w pobliżu huraganu 5 kategorii wiejącego z prędkością nawet 300 km/h. Samolot po przylocie z Nowego Jorku oczekiwał zaledwie godzinę na powrót z San Juan, opuszczając ten port lotniczy dosłownie na chwilę przed jego zamknięciem. Dwuletni Boeing 737-900 o przedłużonym zasięgu (ER) skierował się w szczelinę na obrzeżach Irmy i wylądował po ponad trzech godzinach lotu szczęśliwie w Nowym Jorku.
Wymowna jest tablica odlotów, ukazująca lot Delty jako jedyny, który nie został odwołany. Wiceprezes linii ds. operacyjnych i obsługi klienta, Erik Snell, skomentował sprawę krótko i nieskromnie: “Nasz zespół meteorologiczny jest najlepszy w branży”.
Linie Delta mają za sobą długą tradycję, jako że zostały założone jeszcze przed drugą wojną światową, w 1929 r. Nazwa przewoźnika ma swoje korzenie w geografii i wywodzi się od delty rzeki Missisipi. Dysponująca imponującą flotą ponad 850 samolotów linia nie wykonuje wprawdzie połączeń do Polski, niemniej można ją zobaczyć na wielu innych europejskich lotniskach (poniższe zdjęcie zostało wykonane w Amsterdamie).
Wiatr igra z Jumbo Jetami Trumpa
Silne wiatry co jakiś czas wyrządzają szkody także w lotnictwie. Zupełnie niedawno, bo na początku lipca, huragan przeszedł nad stolicą afrykańskiego Czadu, Ndżameną i spowodował zniszczenie lub uszkodzenie znacznej części zbazowanych tam maszyn. Ucierpiały zarówno wojskowe samoloty, jak i śmigłowce, a także maszyny przeznaczone do przewozów pasażerów VIP.
Powiecie, OK - to Afryka. Ale przecież niewiele wcześniej silne tornado dało się we znaki maszynom stacjonującym w bazie US Air Force w Nebrasce. I to nie byle jakim płatowcom. Wichura nie obeszła się łaskawie z Jumbo Jetami E4-B, przeznaczonymi do użycia przez władze USA w warunkach konfliktu zbrojnego. Wykazują one m.in. zwiększoną odporność na promieniowanie oraz skutki oddziaływania impulsu elektromagnetycznego, jaki powstaje po wybuchu bomby atomowej (szerzej pisaliśmy o tych unikalnych maszynach przy okazji lipcowej wizyty prezydenta Trumpa w Polsce).
I paradoksalnie to nie wichry wojny, ale wichry “zwykłego” wiatru zaszkodziły tym maszynom. Z powodu swoich wielkich rozmiarów nie mieszczą się one w całości w hangarze, co powoduje, że część ogonowa wystaje na zewnątrz. Podmuchy tornada uderzające w ogon maszyn były tak silne, że przesuwały samolotami znajdującymi się wewnątrz, powodując uszkodzenia.
O Lockheedzie, co się wiatrom nie kłania
Znakomita większość samolotów ucieka przed burzą co sił w motorach, ale nie oni. Hurricane Hunters (łowcy huraganów), pracujący dla Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA), wsiadają wtedy na pokład Lockheeda WP-3D Orion, aby spojrzeć nieokiełznanemu żywiołowi prosto w jego bardzo pochmurną twarz. A dokładniej rzecz biorąc, aby wlecieć w huragan i prowadzić badania naukowe. Ich Lockheed jest bowiem wyposażony w specjalistyczne przyrządy pomiarowe, które służą badaniu zjawisk atmosferycznych. Samolot ten jest używany także w badaniach pokrywy lodowej na Arktyce oraz temperatury wody oceanicznej.
Poniższy krótki film pozwoli spojrzeć na niedawną, odbytą 3 września misję oczami pilotów, kierujących “Kermitem”, jak nazywają swojego Lockheeda. Załoga maszyny liczy łącznie nawet dwudziestu specjalistów.
Istnieją jedynie dwa egzemplarze tego typu Lockheeda. Co ciekawe, nie są one specjalnie wzmocnione na potrzeby wlatywania do wnętrza huraganów, jedynie odpowiednio przekonstruowano pokłady, aby były zdolne przenosić obciążenie wynikające z dodatkowej aparatury. Druga maszyna zyskała przydomek “Miss Piggy”. Oba samoloty spędziły w powietrzu ponad 10 tys. godzin, badając w tym czasie ponad 80 huraganów. Skuteczną walką z przepotężnym żywiołem zapewniają cztery silniki turbośmigłowe o łącznej mocy przekraczającej … 20.000 koni mechanicznych. Charakterystycznym znakiem rozpoznawczym tego Lockheeda jest przymocowany do spodniej części kadłuba radar.
Badania meteorologiczne dla amerykańskiego NOAA prowadzone są także z użyciem innej maszyny, Gulfstreama IV-SP, który potrafi operować na znacznej wysokości dochodzącej do 15 km. Maszyna ta stosowana jest do badania obszarów zewnętrznych huraganów za pomocą wypuszczanych sond, które gromadzą informacje o otaczających samolot warunkach atmosferycznych. Maszyna ta odbyła lot rozpoznawczy w czwartek, po starcie z florydzkiego lotniska Lakeland przeleciała w okolicach Kuby, aby następnie skierować się do jądra huraganu, nad Dominikanę.
Niejeden z nas wspomina zapewne turbulencje, które zdarzyło mu się doświadczyć na pokładzie rejsowego samolotu. Tym większe uznanie należy się tym, którzy świadomie decydują się na podniebne spotkanie z żywiołami. w ekstremalnie niesprzyjających warunkach. Wszystko po to, aby lepiej zrozumieć i umieć przewidywać powstawanie i rozwój takich zjawisk jak huragan Irma. Wielkiego jak prawie cały obszar Polski.
Zamieszczone zdjęcie Lockheeda WP-3D Orion pochodzi z domeny publicznej (źródło: Wikimedia).
Pozostałe zdjęcia w tekście pochodzą z archiwum autora.
Zobacz wszystkie wpisy poświęcone lotnictwu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu