Apple

iPhone bez żadnych złączy to kwestia czasu - Apple nienawidzi kabli

Michał Pisarski
iPhone bez żadnych złączy to kwestia czasu - Apple nienawidzi kabli
Reklama

iPhone pozbędzie się złącza Lightning i postawi na ładowanie indukcyjne. Według Bloomberga takie rozwiązanie miało trafić już do iPhone’a X. Apple tymczasowo dostało cykora i odłożyło je na później, ale jestem pewny, że bezprzewodowa przyszłość zbliża się wielkimi krokami. Tylko czy wyjdzie nam to na dobre?

Nie doczekaliśmy się jeszcze następcy iPhone’a X, a ja już zacieram ręce na to, co stanie się za kilka lat. Znany z przedstawiania dość wiarygodnych informacji Bloomberg donosi bowiem, że Apple planuje wypuścić na rynek smartfon pozbawiony jakichkolwiek zewnętrznych portów. Usunięcie mini-jacka? Ograniczenie się do USB C w MacBookach Pro? To była tylko rozgrzewka przed czekającą nas aferą dekady - przynajmniej w kategorii problemów pierwszego świata. iPhone bez miejsca na tradycyjne słuchawki i ładowarkę przyczyniłby się do kolejnej dużej transformacji mobilnego światka, ale rewolucja rodziłaby się w męczarniach.

Reklama

Chcesz bezprzewodowej przyszłości? Nie skąp i dodawaj ładowarkę indukcyjną w pudełku

Skąd w ogóle taki pomysł? Racja - wydaje się nieco absurdalny, ale według informatorów Bloomberga, Apple rozważało go już podczas projektowania iPhone’a X. Gigant z Cupertino wierzy w bezprzewodową przyszłość, a tak drastyczny krok wyprowadziłby na szerokie wody zarówno słuchawki Bluetooth, jak i ładowanie indukcyjne. To ostatnie towarzyszy nam od lat, lecz na eksplozję jego popularności można czekać jak na mityczny rok Linuksa. Co prawda systematycznie przekonują się do niego kolejni producenci, ostatnio na przykład Xiaomi, ale inni, chociażby Huawei, pozostają niewzruszeni. Niby coś tam się w temacie dzieje - Samsung i Dell sprzedają monitory z ładowarką Qi w podstawce, a Ikea chwali się tego typu lampkami czy nawet stolikami. Mimo wszystko to za mało - tu nie potrzeba indukcyjnej podstawki pod kawę, tylko kopa. Lżejszego lub mocniejszego.

Lżejszy może wymierzyć nam Samsung. Flagowce Koreańczyków oferują najszybsze bezprzewodowe ładowanie na rynku, które według mnie byłoby w stanie zastąpić kabelek bez większych kompromisów. By technologia się spopularyzowała, producent musi jednak dołączyć ładowarkę do kolejnego Note’a lub Galaxy S. Nie w gratisie do zamówienia przedpremierowego, nie w droższym zestawie sprzedawanym jako jedna z opcji. W każdym pudełku. Plus jest taki, że ta firma raczej nie zrezygnowałaby jednocześnie z USB C, dając użytkownikom wybór.

Trzymam kciuki za Samsunga, bo jeśli to Apple weźmie na barki cały ciężar misji uczynienia smartfonów prawdziwie bezprzewodowymi, na pewno wejdzie all-in. Wierzyli w USB C, więc porzucili w laptopach inne porty. Zainwestowali dużo w Face ID, więc dali sobie spokój z czytnikiem linii papilarnych. Wcześniej przyczynili się do śmierci stacji dyskietek, napędów na płyty w laptopach i technologii Flash. To ponurzy żniwiarze, którzy zapukają w końcu do drzwi każdej starej technologii i raczej nie dadzą się porwać nostalgii. Jeżeli rzucą się na ładowarkę indukcyjną w zestawie z iPhone’em, zrobią to tylko po to, by usunąć z niego złącze Lightning. Przy okazji skoczy im sprzedaż AirPodsów, wzrośnie zapotrzebowanie na słuchawki Blutetooth i wszyscy będą zadowoleni. No, może z wyjątkiem dziesiątek milionów klientów.

AirPower to tylko początek. iPhone z rewolucyjnym ładowaniem na odległość?

“Apple nie było pierwsze, ale robi to lepiej” - to chyba najpopularniejszy zwrot padający z ust fanów koncernu po każdej premierze sprzętowej. Czasem rzeczywiście łatwo się z nim zgodzić, choć nieraz odnoszę wrażenie, że “lepiej” oznacza przypadku tylko “bo na Ajfonie”. Ale fakt faktem, do ładowania indukcyjnego inżynierowie z Cupertino też starają się podejść po swojemu. Zapowiedziana w zeszłym roku mata ładująca AirPower pozwoli na uzupełnianie energii w trzech urządzeniach jednocześnie i z pełną wydajnością - niezależnie od tego, w którym miejscu położymy na niej Apple Watcha czy iPhone’a. Jakby tego było mało, wbudowany w nią procesor zadba o odpowiednie dozowanie mocy. Zapowiada się to wszystko szalenie intrygująco, lecz na razie projektanci walczą z kilkoma problemami natury technicznej i przy każdym pytaniu o AirPower nabierają wody w usta. Ach, no i gadżet ma kosztować około 1000 złotych - nikt nie powiedział, że przyszłość będzie tania.

W każdym razie, gdy AirPower wreszcie ujrzy światło dzienne, na pewno przyniesie pozytywną zmianę, lecz i tak trudno uznać ją za coś więcej, niż tylko etap przejściowy. Co czeka nas później? Ładowanie, które można nazwać bezprzewodowym z czystym sumieniem i bez używania cudzysłowu. Firma Ossia pracuje nad technologią, która naładuje urządzenia w promieniu 10 metrów, roznosząc energię niczym sieć Wi-Fi. Brzmi niewiarygodnie, ale koncern prezentował to rozwiązanie na targach CES i dorobił się nawet na targach nagrody “Innovation Award”. Właściciele nie ukrywają, że ich celem jest nawiązanie współpracy z którymś z największych producentów smartfonów.

Jeszcze dalej doszedł Energous z WattUpem - pierwszą prawdziwie bezprzewodową ładowarką, która otrzymała certyfikat FCC, czyli Federalnej Komisji Łączności Stanów Zjednoczonych. Debiutancki model dysponuje zasięgiem około 90 centymetrów, ale twórcy obiecują, że z czasem uda się go rozszerzyć do 4,5 metra. Co ciekawe już od dawna po sieci krążą plotki sugerujące, że WattUp współpracuje potajemnie z Apple! Prawdopodobnie AirPower okaże się więc tylko receptą na fazę przejściową. Mnie to właśnie system ładowania na modłę WattUp przekonałby do porzucenia kabli. Od mat i podstawek, wolę jednak przewody.

Na smartfon bez złączy na razie może pozwolić sobie tylko Apple

No dobrze, ale czytając ten tekst nie rwiecie sobie pewnie jeszcze włosów z głowy, a przecież Apple znów ma być niedobre, wykorzystywać przywiązanie użytkowników do swojego ekosystemu i wciskać im niepraktyczne “innowacje”, prawda? Spokojnie, spieszę z gównoburzowym paliwem! Przejście Apple na ładowanie indukcyjne sprawiłoby, że większość powerbanków moglibyśmy wyrzucić do kosza. Słuchawki? Tylko bez kabla. Podłączenie do komputera? Przewodowe wciąż bywa przecież przydatne. Tak, bezportowy smartfon wiązałby się z pewnymi kompromisami - przynajmniej przez pierwsze lata adaptacji takiego rozwiązania. I właśnie dlatego, jeśli taki sprzęt zobaczymy, będzie on pochodził od Apple - tylko im taka zmiana ujdzie na sucho.

Reklama

Największe sukcesy w historii Apple nie tyle nawet spełniały oczekiwania użytkowników, co same kreowały te potrzeby i automatycznie je spełniały. Steve Jobs wmawiał klientom czego potrzebują i starał się dopasowywać świat do własnej wizji - iPhone nie powstał przecież dlatego, że wszystkim nam marzył się telefon bez klawiatury.

A że gigant z Cupertino wierzy obecnie w bezprzewodową przyszłość to żadna tajemnica. Od jakiegoś czasu prowadzi zresztą zawzięcie kampanię promującą brak kabli - ot, chociażby w taki sposób, że do mojego MacBooka musiałem doinwestować w przejściówkę za 250 złotych, a ładowarką od niego, mimo iż jest kompatybilna, nie mogę naładować iPhone’a bez kupowania dodatkowego kabla. Nie no, ale serio - proces parowania AirPodsów i Apple Watcha z telefonem działa tak cudownie i bezobsługowo, że trudno go nawet nazwać procesem. Z kolei przyjemność i satysfakcję płynącą z pobierania pięciu różnych apek tylko po to, by połączyć smartwatch z moim telefonem z Androidem, można porównać do samobiczowania. U osób, które akurat za nim nie przepadają. Ała.

Reklama

Ostatnie stadium ewolucji?

Myślę, że prędzej czy później Apple spróbuje pozbyć się w swoich telefonach wszystkich otworów i przycisków. Głośnik? Zastąpi go rezonująca obudowa. Karta SIM? Przywitamy eSIM. Slot na microSD? No, to się pośmialiśmy :) Przyciski regulacji głośności? Tu stawiam na czułe na dotyk ramki. Czy tego chcemy czy nie, sprzęt bez żadnych złączy i otworów, za to z całym frontem pokrytym przez ekran, to ostateczne stadium rozwoju współczesnych telefonów. Następnie… nadejdzie zapewne coś zupełnie nowego.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama