Błyskawiczny rozwój narzędzi do zdalnej pracy i szkolnictwa pokazał, jak wiele z tych rzeczy jesteśmy w stanie zrobić nie ruszając się z mieszkania. Epidemia spowodowała eksplozję kultury pracy i nauki w domu, która nie minie po wygaśnięciu zagrożenia, a wręcz przeciwnie - będzie się dalej rozwijać. Pandemia obnażyła jednak słabości sieci LTE i pokazała, że jeżeli więcej osób ma przejść na home office, potrzebujemy szybkiego wdrożenia 5G.
Po pandemii wszyscy będziemy pracować i uczyć się zdalnie. Dlatego właśnie potrzebne nam jest 5G
Wszyscy obecnie odczuwamy, bądź za chwilę odczujemy skutki pandemii. Wielu ludzi z biur przeniosło się do domów, szkoły zostały zamienione na e-learning, restauracje wszystko dowiozą nam do mieszkania, a konferencje i wydarzenia transmitowane są wprost na nasze ekrany w formie streamingu. Fakt, że wszyscy staramy się teraz ograniczyć fizyczny kontakt z innymi ludźmi przekłada się na to, że większość czasu spędzamy w sieci, wykorzystując do tego łącze stacjonarne oraz internet mobilny. W takich sytuacjach wielu z nas odkryło, dlaczego potrzebujemy w naszym życiu sieci 5G. Pomimo najlepszych starań operatorów, obecna infrastuktura sieciowa zbliża się bowiem do kresu swojej wydajności. Już teraz instytucje takie jak YouTube, Netflix czy HBO GO obniżają domyślne ustawienia streamingu w celu zmniejszenia obciążenia sieci, aby osoby które pracują i uczą się przez internet mogły to robić bez przeszkód. W błędzie są jednak ci, którzy myślą, że kiedy już uporamy się z epidemią koronawirusa, to świat pracy i szkolnictwa "wróci" do normy. Będzie wręcz przeciwnie, dlatego operatorzy, tacy jak T-Mobile, już teraz pracują nad dostarczeniem sieci 5G do jak największej grupy odbiorców.
Epidemia pokazała, ile rzeczy można robić zdalnie
Jeszcze pół roku temu możliwość pracy zdalnej była przywilejem, dziś jest koniecznością, a kiedy pandemia minie - będzie obowiązkiem. Dlaczego? Ponieważ oprócz wygody pracownika (brak konieczności dojazdu, dress code'u, wyższy komfort pracy) przynosi ona wymierne korzyści dla pracodawcy. Przede wszystkim - nie trzeba wynajmować powierzchni biurowej, a także wszystkich usług związanych z nią związanych - sprzątania, serwisu urządzeń, zaopatrzenia ekspresu do kawy etc. Dzięki temu będzie można z listy skreślić dużą część kosztów, co w odradzającym się po kryzysie biznesie będzie na wagę złota. Poza tym - firmy, które przed epidemią nie posiadały żadnych narzędzi umożliwiających pracę zdalną, musiały w krótkim czasie zainwestować znaczne sumy w zbudowanie takiej infrastruktury. Mam tu na myśli zakup licencji na odpowiednie oprogramowanie, przestrzeń chmurową czy sprzęt dla pracowników. Po epidemii przedsiębiorstwa będą miały więc przygotowane wszystkie narzędzia, by pracownicy mogli operować w pełni z domu. W połączeniu z tym, że taka praca będzie generować niższe koszty dla pracodawcy, jestem przekonany, że wiele firm pójdzie tą drogą.
Zapotrzebowanie na szybki internet będzie rosło
Pracę zdalną zazwyczaj utożsamiamy z takimi osobami jak freelancerzy. Jednak w momencie, w którym ta się spopularyzuje, w domu będą pracowały także osoby, których zadania do tej pory ściśle powiązane były z biurem. Znajdzie się wśród nich wielu pracowników, którzy przy wykonywaniu swoich obowiązków będą przesyłali bardzo duże ilości danych, a także wykorzystywali cloud computing do zadań w których zapotrzebowanie na moc obliczeniową przewyższa ich wydajność ich komputerów. Ponadto, w tym samym czasie rozkwitać będzie zdalne szkolnictwo. Dzięki stworzonym dziś narzędziom już niedługo nieobecność ucznia w szkole nie będzie oznaczała, że nie będzie on mógł realizować programu na bieżąco. Podobna sytuacja będzie miała miejsce w wielu innych dziedzinach życia, jak np. urzędy czy przychodnie, w których pandemia pokazała, że w określonych przypadkach możliwa jest zdalna diagnoza pacjenta. Nietrudno więc przewidzieć, że z czasem liczba branż umożliwiających pełną pracę zdalną oraz zdalne świadczenie usług będzie rosła. Ci wszyscy ludzie będą potrzebowali jednego narzędzia - szybkiego i stabilnego łącza internetowego.
Internet naprawdę szerokopasmowy
Okres kwaratnanny unaocznił nam, jak bardzo ograniczona jest przepustowość współczesnych sieci. Zarówno w przypadku internetu stacjonarnego, jak i mobilnego, odnotowano znaczny spadek prędkości przesyłu danych. W niektórych osiedlach, gdzie nie przewidziano tak dużego ruchu, przeciążenie w godzinach szczytu skutkowało przerwami w dostępie do sieci. Można więc powiedzieć, że pierwsze dni kwarantanny były swoistym testem dla operatorów, szczególnie jeżeli chodzi o sieci komórkowe. W czasie pandemii bowiem nie tylko zwiększyło się zapotrzebowanie na internet, ale więcej osób wykonywało także połączenia telefoniczne. I choć większość firm telekomunikacyjnych poradziła sobie z obsłużeniem dużego ruchu, unaoczniło nam to, jak bardzo potrzebujemy, aby sieć komórkowa zwiększyła zarówno swoją prędkość jak i przepustowość.
5G nie boi się koronawirusa
Tak, jak wspomniałem we wpisie poświęconym Vivo, ministerstwo cyfryzacji przygotowywało się do aukcji na częstotliwości z zakresu 3,4-3,8 GHz – obecnie najbardziej porządnych przez operatorów do świadczenia usług w technologii 5G. Niestety, paradoksalnie ze względy na trwającą pandemię, przetargi te zostały bezterminowo wstrzymane. Dostawcy usług w Polsce nie zamierzają czekać z uruchomieniem sieci 5G. Większość z nich już ogłosiła, że planuje uruchomienie technologii 5G na częstotliwościach które już posiada. Tak zrobił m.in. Plus. T-Mobile już teraz przygotował infrastrukturą 5G na częstotliwościach 2.1 GHz zbudowaną w Warszawie i obejmująca 800 stacji bazowych. W całej Polsce jest ich już 1460, a operator zapowiedział, że do końca pierwszej połowy 2020 r. będzie ich 1600 w 5 miastach Polski. T-Mobile zaznacza, że ma świadomość, iż dla jego klientów od wielu pojedynczych punktów w całym kraju dużo ważniejszy jest stabilny zasięg na danym obszarze, dlatego na początku w 5G będzie on uzbrajał całe miasta, bądź ich duże obszary.
Praca nad Midband jest istotna, ponieważ pozwoli szybko dostarczyć technologię do miejsc, gdzie może z niego skorzystać jak największa grupa odbiorców. Nie tylko pomoże to wielu osobom skorzystać z szybszego internetu, ale też "odciąży" częstotliwości wykorzystywane do połączeń LTE. Dzięki temu nawet w sytuacji nagłego skoku zapotrzebowania, jaki obserwowaliśmy na początku zeszłego miesiąca, duża liczba osób korzystających z internetu nie będzie mieć wpływu na szybkość ich transferu danych.
-
Wpis powstał we współpracy z T-Mobile.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu