Militaria

HBO się nie uczy, „House of the Dragon” jest militarnie równie głupi jak „GoT”

Krzysztof Kurdyła

...

20

Nadrobiłem serialową zaległość w postaci 3 i 4 odcinka „House of the Dragon”. Niestety, z militarnej perspektywy było to bardzo nieprzyjemne doświadczenie. Podobnie jak w końcówce oryginalnej „Gry o Tron” sposób prowadzenia działań wojennych jest bezgranicznie idiotyczny.

Uwaga, będą spoilery!

Było źle...

To, co od samego początku urzekało w „Grze o Tron” to realizm, z jakim oddawano, pomimo magii i smoków, polityczną i szpiegowską stronę polityki. Prawdopodobnie ze względu na koszty, dużych scen militarnych początkowo unikano, pokazując nam raczej pobojowiska lub zaplecze armii, a skutki działań omawiano w świetnie napisanych dialogach głównych postaci.

Gdy serial się „sprzedał” i stał się popkulturowym fenomenem, showrunnerzy, szczególnie gdy zabrakło im książkowego materiału, puścili lejce i zaczęli iść z tym widowiskiem w kierunku hollywoodzkich blockbusterów. Nie ważne czy na ekranie głupota się wylewa z każdego kąta, ma być efektownie i wybuchowo. W efekcie otrzymaliśmy takie perełki, jak podpłynięcie potężnej floty, złożonej najwyraźniej z okrętów „stealth” (i to w paśmie widzialnym) do Meereen. Z arcywywiadowcy Varysa i zawsze strategicznie myślącego Tyriona zrobiono wtedy kompletnych idiotów.

Potem mieliśmy Bitwę Bastardów, w której kolejny z wcześniej inteligentnych bohaterów Jon Snow, porzuca dowodzoną przez siebię armię i rzuca się w samobójczy rajd po brata, za którym stoją setki łuczników przeciwnika. To wszystko pomimo masy dialogów o poświęceniu i odpowiedzialności itp. jakimi zasypywał wszystkich przed bitwą.  No trudno, może to był tylko dobry PR.

Jeśli jednak myślicie, że za swoją głupotę spotkała go chociaż zasłużona śmierć, to się mylicie. W szranki postanowił stanąć z nim sam Bolton, który nakazał zasypać strzałami walczącą konnicę, wśród której większość jazdy należała do niego. Jeśli ktoś pyta jaką konnicę, to śpieszę donieść, że wspomniane setki łuczników Jona trafić nie zdołały, więc ich wódz postanowił na niego szarżować jazdą. Kompani Jona nie obrazili się i postanowili go ratować, a Bolton postanowił wszystkich „pogodzić” za pomocą strzał.

 

...i nic się nie zmieniło

Oczywiście wisienką na torcie jest cały 8 sezon, w którym wszystkie sceny militarne urągają jakiejkolwiek logice, a plan wojny lepiej opracowałyby przedszkolaki. Ponieważ jednak showrunnerzy „Gry o Tron” razem z 8 sezonem prawdopodobnie zamordowali też swoje kariery, można było po cichu liczyć, że w nowej odsłonie tego uniwersum, „House of the Dragon” coś się w tym temacie zmieni.

Niestety, w bitwach, którymi uraczono nas w 3 odcinku, okazało się, że będzie równie głupio co wcześniej. Scenę otwierającą odcinek można w zasadzie pominąć, nie jest bitwą, ma tylko zrobić efektowne wejście dla księcia Daemona i Karmiciela Krabów, jako godnych siebie przeciwników. Jako że prawie nic tam nie pokazano, na tym etapie można było jeszcze mieć nadzieję, że nie będzie tu miejsca na pojedynki przygłupów.

Te nadzieje twórcy rozwiali w decydujących dla tego wątku scenach. Już na wstępie mamy pyszną scenę, w której przez cieśninę płyną sobie trzy okręty, ostrzeliwane bezkarnie przez katapulty Karmiciela. Tymczasem wojska i dowództwo, nazwijmy to sprzymierzonych, siedzi sobie na skale z widokiem, ale na dramat marynarzy nawet nie zwraca uwagi. Co tam trzy okręty...

Jedynie książę Daemon przypomniał sobie, że na grzbiecie smoka może przeprowadzić misję typu CAS - Close Air Support, ale wpadł na to niestety za późno. Poza tym zamiast spalić katapulty, przypalał jakieś łąki i pagórki w zupełnie innym miejscu. Raczej ciężko przypuszczać, żeby nie był w stanie ich namierzyć, te ogromne urządzenia raczej nie strzelały z ukrytych pod ziemią wyrzutni...

Wkurzony Daemon wrócił więc na pagórek, na którym nie zwracający uwagi na płonące już okręty, pozostali dowódcy bawili się figurkami na fajnej mapie i cwanie zauważyli, że bez wywabienia przeciwnika z kontolowanego przez piratów i pełnego jaskiń wybrzeża tej wojny to nie wygrają. „Smoczy” książe, mordując po drodze rycerza, który przyniósł informacje, że król w końcu dostarczy jego siłom wsparcie, postanowił takowy plan wdrożyć w życie.

Bitwa na odwal się

W tym celu Daemon, zgrywając chyba wariata (Karmiciela nie było przecież na skale i nie wiedział, że książe jest wkurzony na brata) idzie na plażę położoną przed jaskiniami Karmiciela, i udaje że się poddaje. Ot, tak, sam z siebie, bez bitwy, bez niczego... Następnie, gdy żołnierze skorupiakowego dziwaka podchodzą, Deamon bohatersko rzuca się na nich.

Karmiciel ma co prawda łuczników, ale wygląda na to, że zwerbował ich spośród niedobitków armii Ramsaya Boltona. Duży błąd, mimo, że Daemon nawet specjalnie nie zygzakuje, zamiast zostać zamienionym w jeża, otrzymuje ledwie dwa niegroźne trafienia. Za to Karmiciel rzuca w jego kierunku coraz większe ilości swojego wojska.

Trzeba przyznać, że aktorowi  grającemu tę postać udało się oddać, że nie był to intelektualnie najlepszy dzień tego dowódcy. Karmiciel niby zerka w górę, niby wie, że w tej układance czegoś brakuje. Nie zdołał jednak przypomnieć sobie, że jego przeciwnik stoi na czele armii i ma smoka, więc ostatecznie śle żołnierzy jednego za drugim.

Wynik bitwy jest tak prosty do przewidzenia, jak budowa cepa, no może poza faktem, że smok zamiast nadlecieć materializuje się nagle nad polem bitwy. Wojska piratów zostają wybite lub spopielone, a zaskoczony Karmiciel, który wcześniej był wodzem nie do pokonania, niepyszny ucieka do jaskiń. Jeśli ktoś liczył, że taki twardziel dostanie choćby godną ekranu TV śmierć w pojedynku, to też się zawiódł. Deamon wszedł do jaskiń jak do marketu, po czym wrócił z połową swojego przeciwnika...

Minimum przyzwoitości

Wszytko wygląda w tym odcinku tak głupio, jak i brzmi w tym tekście. Ja rozumiem, że filmy mogą mieć swoją specyfikę, nie przeszkadzają mi naciągane do niemożliwości sceny w takich „Niezniszczalnych”, traktujących budowany świat z przymrużeniem oka. Jednak od serialu, który teoretycznie stawia na realizm, który sprzedaje się jako inteligentne polityczno-militarne widowisko, trzeba wymagać pewnego minimum przyzwoitości.

Jeśli twórcy nie chcą się bawić we wchodzenie głębiej w te tematy, niech zadbają o to, żeby nie było chociaż rażących głupot. Pierwsze sezony „GoT” radziły sobie z tym bardzo dobrze. Jednak w przypadku HBO oczekiwałbym więcej, to nie jest biedna stacja, i z pewnością może zatrudnić najlepszych konsultantów w tym zakresie. Szkoda, że nikt tam na to nie wpadł.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu