Od kilku lat sporo mówi się o tym, że biznes filmowy to spora szansa dla miast, regionów czy nawet całych państw. Chodzi zarówno o tworzenie w nich filmów czy seriali, jak i późniejszą turystykę nakręcaną popularnością obrazu. Tak było w przypadku Nowej Zelandii i dzieł Tolkiena, na tym korzystają lokacje wykorzystane w Grze o tron, interes potrafiło zrobić takżę Baltimore, które stało się domem dla serialu House of Cards. Hit serwisu Netflix zderzył się jednak z poważnym problemem, a to może mieć poważne konsekwencje dla rzeszy ludzi.
Nie tylko Netflix ma problem z House of Cards - afera uderzy w miasto, które z niego żyło
House of Cards nie trzeba pewnie nikomu przedstawiać - chociaż nie widziałem ani jednego odcinka, czytam i słucham o tym serialu od kilku lat. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Netflix zyskał dzięki niemu bardzo wiele, ta produkcja wypromowała amerykański serwis streamingowy, pozwoliła mu wejść na wyższy poziom rozwoju. Spory wkład miał w to Kevin Spacey, gwiazda Hollywood odgrywająca rolę Franka Underwooda. Stał się twarzą tej historii, jej najmocniejszym ogniwem. Netflix pewnie był zachwycony takim obrotem sprawy. Niedawno okazało się jednak, że to, co było największym atutem, może się przeobrazić w wadę, prawdziwą kulę u nogi.
Wybuchł skandal, w którym aktora oskarża się o molestowanie seksualne, sprawa dotyczy także nieletnich, co dodatkowo go obciąża. Więcej o temacie pisał Konrad, najpierw informował, że szósty sezon serialu będzie ostatnim, potem pisał, że Netflix wykluczył opcję kręcenia szóstego sezonu ze Spaceym. Dla wielu fanów serialu oznacza to właściwie koniec produkcji, nie wyobrażają sobie tego tytułu bez supergwiazdy. Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że anulowano film Gore, w którym Spacey miał grać główną rolę. Koniec jego problemów? Możliwe, że dopiero początek - media donoszą, że Ridley Scott oraz Sony zdecydowali, że popularny aktor ma zniknąć z filmu Wszystkie pieniądze świata.
Sprawa jest o tyle ciekawa, że do premiery tego obrazu zostało raptem kilka tygodni, a Spacey grał tam jedną z głównych ról. Sceny z jego udziałem są kręcone od nowa, tym razem z udziałem Christophera Plummera. Można napisać, że aktorowi wali się świat, przynajmniej ten zawodowy. Kłopot ma jednak nie tylko on. Przecież Netflix, stojące za House of Cards Media Rights Capital czy Sony też mają poważny problem: albo czekają ich dodatkowe wydatki albo tracą kury znoszące złote jaja. Z tym problemem może się zmagać nawet miasto Baltimore.
Niejednokrotnie podkreślano, jak wiele Baltimore zyskało za sprawą serialu House of Cards: tysiące osób zatrudnionych przy produkcji filmu, masa przedsiębiorstw działających przy tym projekcie: od restauracji i firm kateringowych, przez sklepy z meblami, wyposażeniem wnętrz, ubraniami, po pralnie, mechaników, wypożyczalnie samochodów. Do kasy miasta i stanu płynął szeroki strumień gotówki, mowa o setkach milionów dolarów. I nagle źródło może wyschnąć. Amerykańskie media piszą wręcz o katastrofie dla rzeszy ludzi: stracą zatrudnienie, część będzie musiała pewnie zmienić miejsce zamieszkania i poszukać miasta/regionu, gdzie obecnie powstają filmy i seriale. Afera dotycząca jednego człowieka ma spory wpływ na innych.
Ktoś stwierdzi oczywiście, że prędzej czy później Huse of Cards i tak dobiegłby końca, pewnie po szóstym sezonie. Nie ma zatem powodu, by rozpaczać. To prawda. Ale prawdą jest też to, że obecne ruchy są nieprzewidziane - HoC mógłby zostać w kontrolowany sposób zastąpiony przez kolejną dużą produkcję. Tymczasem wszystko stanęło pod znakiem zapytania, nie ma pewności, że zachowana zostanie ciągłość. Czym się to różni od zamknięcia fabryki, do czego dochodzi na całym świecie dość często? Niczym. Po prostu zwracam uwagę na fakt, iż biznes filmowy, który wywołuje ostatnio takie emocje, także w Polsce, do której chce się ściągać wielkie produkcje, nie musi być pewną żyłą złota. To może się rozsypać niczym... domek z kart.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu