Cudze (nie)chwalicie, a własnego nie znacie. Od tygodni wszelkiego typu webowe agory uginają się od liczby komentarzy dotyczących SOPA, prawa, które, ...
Cudze (nie)chwalicie, a własnego nie znacie. Od tygodni wszelkiego typu webowe agory uginają się od liczby komentarzy dotyczących SOPA, prawa, które, jeżeli wejdzie w życie, może odmienić oblicze neta. To kontrowersyjne prawo, jeszcze nie zostało uchwalone, a już doprowadziło do bojkotu jednej z firm je wspierających i do zapowiedzi „zatrzymania” internetu przez jego gigantów. Cały świat emocjonuje się SOPA, tymczasem my, Europejczycy, powinniśmy spojrzeć dokładniej wokół siebie, bo na Starym Kontynencie dzieją się bardzo podobne rzeczy.
Oto w Hiszpanii w życie weszło nowe prawo dotyczące praw autorskich, zwane potocznie „prawem Sindego” (nazwisko tamtejszego ministra kultury). W myśl nowego prawa hiszpańskie sądy będą miały prawo wymuszać na dostawcach usług internetowych zamykanie lub blokowanie stron www, na których pojawiają się nielegalne pliki. Interesujące jest jednak to, że o wyborze stron „do odstrzału” ma decydować specjalnie do tego powołana komisja, a cały proces ma być dużo szybszy, niż do tej pory. Oczywiście jej propozycje mają być rozpatrywane przez sąd, ale nasuwa się pytanie, czy w natłoku spraw, a może taki natłok wystąpić, gdyż według Nielsena 45% Hiszpanów odwiedza strony z nielegalnymi plikami, sąd będzie mógł dokładnie przyjrzeć się każdej sprawie i podejść do niej w sposób indywidualny, czy też będzie to maszynka do wycinania. Plusem tego nowego prawa jest fakt, że nie ściga ona końcowych użytkowników – domowych piratów, jak we Francji czy Wielkiej Brytanii, ale portale i serwisy.
Tymczasem w sposób prawie niezauważony trwa debata nad wejściem w Unii Europejskiej ACTA. To międzynarodowe porozumienie, które do 2008 roku rodziło się poza jakąkolwiek wiedzą obywateli państw, których miało dotyczyć, powstało w celu zabezpieczenia praw patentowych, ale przy okazji odnosi się ono również do praw autorskich. Zdania dotyczące tego prawa są podzielone, od opinii, że to prawo nic nie zmienia, po te, które wróżą cenzurę i wzmożoną kontrolę. Polecam Wam cykl wpisów na VaGla.pl dotyczących ACTA, zwłaszcza ten o debacie nad tym prawem w polskiej komisji parlamentarnej – miód.
SOPA, ACTA, prawo Sindego i wiele innych… o co w tym wszystkim chodzi? Zjawiska nielegalnego kopiowania i upowszechniania różnych plików, co do których istnieją prawa autorskie, nie trzeba chyba omawiać. Czy piractwo jest złe czy dobre, czy niszczy przemysł muzyczny i filmowy, czy tak naprawdę mu pomaga – są to pytania, na które każdy próbuje sobie odpowiedzieć, a odpowiedź będzie zależała od jego światopoglądu i wyznawanego zestawu norm tudzież od kolejnych „ekspertyz” pojawiających się w mediach. Faktem jest, że prawo w większości przypadków piractwo uznaje za przestępstwo i stara się z nim walczyć. Cała rzecz rozgrywa się o to, w jaki sposób z nim walczyć i jakimi metodami?
Ponieważ skala piractwa w wymiarze globalnym jest nie do ogarnięcia i dotychczasowe sposoby zwalczania go nie dotykały nawet czubka góry lodowej, od dłuższego czasu pokutuje pomysł na większą „automatyzację” całego procesu, która miałaby nadać większe tempo walki z tym zjawiskiem. W obliczu tak ogromnej skali tylko błyskawiczne i „bezwzględne” reagowanie może mieć cień nadziei na sukces. Oczywiście, czy jest w ogóle możliwe zatrzymanie tego zjawiska i czy nie powinno się zastanowić raczej nad zmienieniem myślenia o prawach autorskich i wypracowaniu innych, niż dotychczasowe, modeli zarabiania, to kwestia do kolejnej dyskusji. Na razie akceptuje się obecne status quo i stara się walczyć z piractwem.
SOPA czy prawo Sindego to właśnie próby pewnego zautomatyzowania całej procedury. Jaki jest sens w ściganiu pojedynczego użytkownika, skoro łatwiej jest odciąć go od nielegalnych treści? Przy takim podejściu pojawia się jednak szereg wątpliwości prawnych, czy powinno się karać wytwórcę broni, czy osobę, która jej używa do popełnienia przestępstwa? Postulowana automatyzacja walki z piractwem, ułatwienie procedur, przyśpieszenie procesów, wszystko to może doprowadzić do sytuacji, którą można określić rzekomymi słowami Arnauda: „Zabijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich!”.
Tego typu akty prawne wywołują liczne sprzeciwy również dlatego, że dostrzega się w nich próby wprowadzenia kontroli nad siecią. Internet to potężne medium. O jego sile niech zaświadczą ostatnie wydarzenia w krajach arabskich. Każda władza chce kontroli przepływu informacji, a wstrzymuje się (lub nie) tylko w obliczu fundamentalnych zasad, chociażby demokratycznego państwa prawa czy praw człowieka. Przeciwnicy ACTA czy SOPA wskazują, że dzisiaj władza walczy z piractwem, ale jutro może zdelegalizować coś innego lub inaczej zinterpretować dane zjawisko. Gdy raz zbuduje się pewne mechanizmy, zawsze istnieje pokusa, aby wykorzystać je do działań, którym pierwotnie nie miały służyć.
Internet zmienił świat. Jest to truizm z najwyższej półki. Sieć to niezwykle żywotna tkanka, niemal społeczna, ale nie w wymiarze jednego terytorium, ale całej planety. Odbywające się w niej procesy trudne są do zdefiniowania, a co dopiero do objęcia ich karbami prawa. Państwa, rządy, legislatury nie są w stanie reagować za pomocą prawa na wszystkie zjawiska, które się w internecie pojawiają. Mają więc do wyboru, w uproszczeniu oczywiście, dwie drogi – albo się zmieniać razem ze swoimi społeczeństwami, albo próbować je kontrolować. To samo dotyczy wielkiego biznesu, a przykładem są oczywiście walki wytwórni o prawa autorskie. Wygląda na to, że na razie zwycięża koncepcja dokręcania śruby – zwiększania nadzoru (czy jest efektywna , to już zupełnie inna bajka). Ewolucja postaw, jak to zwykle z nią, będzie postępować wolniej niż zjawiska ją wzbudzające. Pytanie, czy w ostatecznym rozrachunku nie obudzimy się w świecie, w którym internet został ujarzmiony i poddany kontroli, i czy to będzie zjawisko pożądane czy nie?
Osobiście wyznaję w tej sprawie filozofię drogi środka, nie jestem ani za masową kontrolą, ani za całkowitym żywiołem. Obecny odchył w stronę kontroli, który, być może błędnie, dostrzegam, mocno mnie niepokoi, gdyż nie jest to kwestia akceptacji czy potępienia piractwa, ale kwestia tego, czy tworzące się mechanizmy kontroli w następnej kolejności nie zostaną wykorzystane wbrew swemu przeznaczeniu? Można powiedzieć, że przecież sieć już jest kontrolowana, dojście po IP do użytkownika to żaden problem, co więcej sami internauci oddają się na złotej tacy, umieszczając w sieci takie ilości danych osobowych, że państwa totalitarne XX wieku mogły o takiej bazie danych tylko pomarzyć. To wszystko prawda, co jednak nie znaczy, że w związku z tym mamy zgadzać się bez debaty na kolejne poziomy kontroli, gdy nie wiadomo, co dokładnie ma być kontrolowane.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu