Jak ten czas leci… Wydaje się, jakby to było wczoraj, a tu dekada minęła. Rok 2004 obfitował w wiele świetnych produkcji, które na długo zapisały się ...
Jak ten czas leci… Wydaje się, jakby to było wczoraj, a tu dekada minęła. Rok 2004 obfitował w wiele świetnych produkcji, które na długo zapisały się w pamięci graczy. Było tez kilka perełek, które niestety trochę zaginęły w mrokach dziejów.
Thief: Deadly Shadows
Trzecia część przygód Garretta – mistrza złodziei, była zarazem pierwszą, która zawędrowała na konsole. To, co pierwsze rzucało się w oczy, to nowy silnik graficzny. O ile poprzednie odsłony serii działały na autorskim Dark Engine, Deadly Shadows wykorzystywało Unreal Engine 2. Jednak największą zmianą, jaką zaserwował nam ION Storm, było stworzenie quasi otwartego miasta. Zamiast kolejnych misji, docieraliśmy naszym protagonistą w określone miejsce i podejmowaliśmy się wykonania zadania. Twórcy namieszali też trochę w ekwipunku złodzieja. Zniknęły strzały z podczepioną liną (zamienione na specjalne rękawice). Pojawiły się też nowe elementy, tj. mini gra w otwieranie zamków. Choć Deadly Shadows nie powtórzył sukcesu poprzednich odsłon, to nadal jest to bardzo solidna pozycja. Niestety nie uratowała ona samego studia, które od 2001 roku borykało się z problemami finansowymi i zakończyło działalność rok po wydaniu Thiefa.
Kroniki Riddicka: Ucieczka z Butcher Bay
Osobiście, jest to jedna z moich ulubionych gier z tego okresu. Rewelacyjna oprawa graficzna, świetny klimat, spójność z filmowym uniwersum, no i Vin Diesel… znaczy Riddick. Gra opowiada historię mającą miejsce jeszcze przed Pitch Black. Butcher Bay to więzienie, z którego jeszcze nikomu nie udało się uciec. To właśnie tutaj trafia kryminalista Richard B. Riddick. To właśnie w tym miejscu Riddick „otrzymuje” swoje oczy pozwalające widzieć mu w całkowitych ciemnościach.
Kroniki Riddicka to mieszanka skradanki, shootera i gry RPG (głownie w warstwie fabularnej). Twórcy zręcznie wymieszali wszystkie cechy powyższych gatunków tworząc grę, w którą warto zagrać nawet dzisiaj. Graficznie Kroniki Riddicka prawie się nie zestarzał, w obsadzie znajdziemy takie gwiazdy ekranu i sceny jak Ron Perlman, Dwight Schultz (Murdock z Drużyny A), czy Xzibit, a świetnie opracowana mechanika rozgrywki potrafi zawstydzić dużą część współczesnych produkcji.
Far Cry
W 2004 roku ten tytuł „pozamiatał” w gatunku First Person Shooterów. Swoboda działania jaką oferował Far Cry w połączeniu z przepięknymi widokami uplasował tę grę na szczycie, a studio Crytek zdobyło uznanie za silnik graficzny CryEngine.
Głównym bohaterem jest Jack Carver, emerytowany członek amerykańskich Special Forces, który prowadzi niewielki biznes polegający na wynajmowaniu łodzi na wodach południowego Pacyfiku. Kiedy podczas jednego z rejsów jego łódź zostaje wysadzona w powietrze, a pasażerka zostaje porwana, Carver bierze sprawy w swoje ręce…
Dla mnie największym problemem pierwszego Far Cry’a były… mutanty, które pojawiały się w rozgrywce po kilku godzinach zabawy. Psuły one dokumentnie klimat całej gry. O ile Far Cry byłby lepszy bez tego „nadprzyrodzonego” wątku.
Full Spectrum Warrior
Historia tego tytułu jest bardzo ciekawa. Mądre głowy z amerykańskiej armii zauważyły, że wielu żołnierzy spędza dużo czasu przy grach wideo. Wymyślili więc, że można byłoby stworzyć specjalną „grę”, która oprócz walorów rozrywkowych, uczyłaby żołnierzy działań taktycznych. W ten sposób narodził się projekt, który później w wersji cywilnej trafił do sprzedaży jako Full Spectrum Warrior.
Produkcja Pandemic Studios ma bardzo oryginalną mechanikę rozgrywki. W trakcie wykonywania misji nie kierujemy osobiście żadnym żołnierzem. Wydajemy jedynie rozkazy, które później są realizowane przez członków zespołu. Punktowane jest działanie zgodne z zasadami operowania na polu walki.
Choć dzisiaj jakość oprawy graficznej już nie zachwyca, to nadal warto sięgnąć po tę produkcję. Oferuje ona wymagającą rozgrywkę, tak bardzo inną od współczesnych gier poświęconych wojsku.
Painkiller
Dzieło polskiego People Can Fly, które pozwoliło studiu założonemu przez Adriana Chmielarza zaistnieć na rynku. Painkiller to prosta w swojej konstrukcji strzelanka, w której walczymy z hordami demonów. Naszym celem: pokonanie Lucyfera oraz jego popleczników. Największą zaletą produkcji było jej nieskomplikowanie. W trakcie zabawy zabijaliśmy setki przeciwników nie zdejmując palca z lewego przycisku myszy. Był to w moim odczuciu pierwszy po latach tytuł, który dynamiką i frajdą z rozgrywki dorównywał Quakeowi. Duże wrażenie robiła też zastosowana fizyka postaci i obiektów, która generowana była przez silnik Havok.
Grand Theft Auto: San Andreas
To był chyba jeden z bardziej oczekiwanych tytułów tego roku. San Andreas zabierało nas do początku lat dziewięćdziesiątych, do fikcyjnego stanu USA wzorowanym na Kalifornii i Nevadzie. Rockstar skupił się w grze na kulturze czarnoskórych mieszkańców i problemach niższych warstw społecznych. Głównym bohaterem GTA był Carl „CJ” Johnson, który po latach wraca do Los Santos na wieść o śmierci swojej matki. Sprawy szybko przybierały zły obrót, co zmusiło CJa do odbudowy swojego starego gangu.
Grand Theft Auto: San Andreas było najbardziej rozbudowaną częścią serii. Twórcy wprowadzili do gry całe mnóstwo pobocznych aktywności, zaimplementowali też rozwiązania znane z gier RPG. Dla przykładu, tężyznę fizyczną bohatera można było rozwijać w siłowniach, a nadmierne spożywanie hamburgerów prowadziło do otyłości.
Ogromne wrażenie robił też dostępny w grze obszar, który był czterokrotnie większy od zaprezentowanego w Vice City. Zamiast jednego miasta, w San Andreas były trzy, do tego całkiem spory kawałek terenu do swobodnego zwiedzania.
San Andreas zasłynęło też z moda Hot Coffee, który pokazywał relacje damsko-męskie w dość dosłowny sposób. Choć był on zablokowany, to znajdował się w kodzie gry i został odkryty przez graczy. Skutkiem tego, przez media przewinęła się fala krytyki, która z pewnością pozytywnie wpłynęła na sprzedaż gry.
Burnout 3: Takedown
Jeśli wymienić najlepsze zręcznościowe „ścigałki” w historii, to gry z serii Burnout za każdym razem znajdą tam swoje zaszczytne miejsce. Ta szalona gra wyścigowa na równi kładła nacisk na precyzyjną i efektowną jazdę oraz na sianie zamętu na drodze. Kolizje, wypadki, kraksy i wybuchy. Wszystko to opakowane w świetną grafikę i rewelacyjną ścieżkę dźwiękową, gdzie można było usłyszeć utwory takich wykonawców jak My Chemical Romance, czy Rise Against.
Oprócz wyścigów, można też było brać udział w serii wyzwań, które polegały na spowodowaniu jak największej kraksy. Po przejechaniu krótkiego odcinka wpadaliśmy np. w przejeżdżające samochody. Celem było wyrządzenie jak największych szkód. W tym trybie liczyło się nie tylko wykonanie, ale też precyzyjne zaplanowanie całej operacji.
Warhammer 40 000: Dawn of War
Jedna z najlepszych gier strategicznych ostatnich lat osadzona w uniwersum znanym z gier figurkowych wyprodukowanych przez Games Workshop. W odległej, przyszłości ludzkie Imperium toczy nieustanne wojny z rasą Orków, Eldarów i siłami Chaosu. Elitą Imperium są Space Marines – uzbrojeni po zęby i opancerzeni weterani, którzy nie cofną się przed żadnym zagrożeniem.
Dawn of War oferował 11 misji fabularnych oraz tryb sieciowy. Mechanika rozgrywki opierała się na kontroli konkretnych punktów na mapie, za co otrzymywaliśmy zasoby potrzebne do dalszej walki. Gra spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem graczy. W następnych latach Dawn of War doczekał się kilku rozszerzeń, które m.in. wprowadziły kolejne rasy.
Need for Speed: Underground 2
Jedna z lepszych odsłon cyklu, skupiała się na nielegalnych ulicznych wyścigach mocno podrasowanymi samochodami. Need for Speed Underground 2 umożliwiał jazdę 30 licencjonowanymi autami, a każde z nich można było poddać tuningowi wizualnemu i mechanicznemu. W trakcie zabawy można było brać udział w zwykłych wyścigach, ale też w zmaganiach na torach do dryftu, czy pojedynku na ćwierć mili. W trakcie jazdy przygrywały nam utwory w wykonaniu Snoop Doga, Mudvayne, Killing Joke, czy Fluke. Po tej części NFS nastąpił powolny upadek całej serii.
World of Warcraft
Synonim gry MMORPG. Pomimo dekady na karku, jest to nadal najpopularniejsza gra MMO na świecie – w marcu tego roku miała ona ponad siedem milionów subskrybentów, a od dnia premiery założono w WoWie ponad 100 milionów kont. Można też z całą pewnością napisać, że to właśnie produkcja Blizzarda rozpoczęła okres wielkiej popularności tego gatunku, który teraz przeżywa już kryzys, zmuszając kolejne tytuły na rezygnację z comiesięcznych opłat.
Osadzona w realiach znanych z serii strategii czasu rzeczywistego, World of Warcraft pozwalał na przystąpienie do jednaj z dwóch frakcji – Sojuszu, lub Hordy. Od tej decyzji zależał też wybór rasy. Po stronie „dobra” znajdowali się ludzie, krasnoludy, gnomy i nocne elfy, po stronie „zła” orkowie, taureni, trolle i nieumarli. Każdy z graczy określał swoją profesję, a następnie trafiał do wielkiego, otwartego świata, gdzie na śmiałków czekały różne zadania do wykonania.
W najlepszym dla gry okresie, liczba subskrybentów przekraczała 11 milionów. Dzisiaj szał na MMO trochę przygasł. Blizzard jednak się nie poddaje. Wraz z piątym rozszerzeniem do gry, zmianie ma ulec przestarzała oprawa graficzna, która już w dniu premiery nie rzucała na kolana.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu