Na rynku gier pojawiają się kolejne abonamenty, gdzie za stosunkowo niewielkie pieniądze otrzymujemy dostęp do biblioteki pełnej gier. To jedna z najlepszych rzeczy, która spotkała współczesnych graczy!
Nie online, nie streaming, a abonament to rzecz, którą kocham najbardziej jako współczesny gracz!
Gry wideo — branża, która z każdym rokiem generuje coraz większe zyski. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyciąga coraz więcej ludzi chcących uszczknąć sobie odrobinę tego tortu. Ale wraz z rozwojem technologii — rosną ceny produkcji. Ekipy odpowiedzialne za poszczególne tytuły stają się coraz większe, co ostatecznie przekłada się na cenę finalną. Obecny rynek gier to co najmniej kilka progów cenowych, które przyjdzie nam zapłacić za nowe produkcje. Jest tego tyle, że coraz trudniej się w tym wszystkim połapać i zdecydować — tym bardziej, że przecież na każdym kroku czekają jeszcze gry darmowe. I te, które do końca darmowymi nie są (free-to-play). Tym jednak co, w mojej opinii, najfajniejsze w dzisiejszej branży, to abonamenty. Nie streaming (ten może i kiedyś będzie fajny, póki co jednak omijam go szerokim łukiem), a właśnie abonamenty.
Xbox Game Pass i spółka: coś idealnego w swojej prostocie
Pierwszym abonamentem z grami na który się skusiłem był EA Access na konsoli Xbox One. Kilkanaście złotych za dostęp do niewielkiej biblioteki gier, w której znajdę kilka tytułów na których promocje czaję się od dłuższej chwili? W to mi graj! Przekonałem się, że Unravel nie jest grą tak fajną, jak się zapowiadała, a Mirror's Edge Catalyst nie czaruje jak poprzednik. Zaoszczędziłem nerwy, pieniądze i czas — na odsprzedaży gier, które kompletnie mi nie podeszły. Ta usługa to także fantastyczny motyw dla sportówek — kiedy wpadają znajomi żądni partyjki w Fifkę.
Zupełnie nowym światem okazał się jednak Xbox Game Pass. Usługa Microsoftu jest droższa, ale to zupełnie inna liga. Mówimy tam o całym pakiecie wydawców, grach z Xboxa 360 i Xboxa One. Dużych i małych. Nowszych, starszych i najnowszych — bo przecież wszystkie premiery wydawane przez Microsoft Studios trafiają tam w dniu premiery. Coś wspaniałego! I nie chodzi tylko o oszczędność, a także różnorodność. A skoro i tak mam te (wymieniające się cyklicznie) produkcje na wyciągnięcie ręki, to korzystam. Wychodzę ze strefy komfortu, nawet nie patrzę na moją kupkę wstydu, i próbuję czegoś nowego. Gier za które w innym przypadku bym nie zapłacił, albo i już nie zapłacił — jak w przypadku Devil May Cry 4: Special Edition, które odpaliłem "na chwilę" i pochłonęło mnie na kilkanaście godzin. Magia!
Bycie graczem jeszcze nigdy nie było fajniejsze
Jestem zachwycony tym, co walcząc o uwagę graczy zaproponował Microsoft. Katalog Xbox Game Pass nieustannie się powiększa, a część gier jest cyklicznie wymienianych. To że nie mam ich "na własność"? Trudno — jeżeli poczuję dotkliwy brak którejś z nich, może kupię (licencję). Na tę chwilę jednak podobna sytuacja się nie zdarzyła. Myślę że Microsoft tak naprawdę zaczyna przecierać szlaki na szerszą skalę — liczę, że w przeciągu kilku lat zobaczymy takich rozwiązań więcej. I może nawet Sony dołączy do zabawy w innej formie, niż (niedostępny w Polsce) oparty na streamingu PlayStation Now? Byłoby fajnie! Pytanie tylko z iloma takimi abonamentami ostatecznie wylądujemy i czy faktycznie w rezultacie będą tańsze, niż zakup gier, z którymi mamy czas się zapoznać?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu