Ręka do góry, kto jeszcze nie korzystał z Groovesharka? Ci którzy jak dotąd nie mieli okazji lepiej niech się pośpieszą. Ciemne chmury zbierają się bo...
Grooveshark walczy o życie - ale czy ma szanse w starciu z wielkimi wytwórniami?
Ręka do góry, kto jeszcze nie korzystał z Groovesharka? Ci którzy jak dotąd nie mieli okazji lepiej niech się pośpieszą. Ciemne chmury zbierają się bowiem nad kontrowersyjnym i nie do końca legalnym serwisem muzycznym. Na początek powiem tylko tyle, że twórcy Groovesharka mają problemy z wytwórniami.
Jeszcze parę lat temu w internecie było całkiem sporo podobnych rozwiązań. Zanim ograniczono radio Pandora do rynku amerykańskiego, zanim wprowadzono opłaty za korzystanie z Last.fm, zanim Spotify zaczął ściśle przestrzegać, kto tak naprawdę korzysta z jego aplikacji.
Na polu walki o darmowy dostęp do muzyki w sieci został Grooveshark. Na początku toporny, z niezbyt wygodnym odtwarzaczem we Flashu, stopniowo przechodził kolejne zmiany. Dzisiaj Grooveshark jest sprawnie działającą machiną, która nie tylko pozwala internautom na dostęp do odsłuchu muzyki online, ale też promuje niezależnych artystów. No i ma spore kłopoty.
Istnienie Groovesharka przeszkadza wytwórniom muzycznym, które udostępnianie do odsłuchu muzyki online między internautami uważają za poważne naruszenie praw autorskich. Pozwy sądowe zaczęły się już w listopadzie ubiegłego roku (Universal Music), a w grudniu do oskarżających dołączyli się kolejni wydawcy (Sony i Warner).
Pierwsze efekty oskarżeń już są - w lutym sąd nakazał zablokowanie operatorom internetowym dostępu do Groovesharka w Danii. Wytwórnie fonograficzne oprócz blokady domagają się też gigantycznych, idących w setki milionów dolarów rekompensat za naruszenie praw autorskich.
Najciekawsze jest jednak, jak bronią się twórcy muzycznego serwisu. Twierdzą oni, że udało im się podpisać umowy z większością artystów, których materiały dostępne są w Groovesharku. Wytwórnie zaś, których nie uwzględniono w tych umowach, walczą nie tyle o prawa autorskie, co pieniądze dla siebie.
Twórcy Groovesharka chcą zaś przekazywać pieniądze (z reklam i ankiet, a także abonamentu) bezpośrednio artystom. Co ciekawe, wytwórnie podobno nie chcą zgodzić się na udział w modelu biznesowym serwisu. Według twórców Groovesharka zależy im jedynie na zamknięciu usługi albo wprowadzeniu klasycznych opłat oznaczających kupowanie muzyki przez internet.
Osobiście kibicuję Groovesharkowi. Nie uważam działalności serwisu za piractwo, ani naruszanie praw autorskich. Twórcy, którzy nie chcą udostępniać swoich materiałów, są po prostu niedostępni dla internautów (np. King Crimson). Z kolei model płacenia za odsłuch na podstawie reklam i dobrowolnych ankiet znacznie lepiej pasuje do tego typu usługi niż tradycyjna sprzedaż.
Ograniczanie piractwa w internecie nie powinno polegać na ścinaniu wszystkiego równo z trawą, ale szukaniu nowych rozwiązań. Grooveshark próbuje robić coś takiego od paru lat. Podobnie Deezer czy Spotify (choć trochę w inny sposób). Coraz bardziej mam wrażenie, że wytwórniom muzycznym bardziej zależy na zachowaniu status quo, niż realnych zmianach. A to kiedyś obróci się przeciwko nim.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu