Recenzja

Grand Theft Auto: The Trilogy - recenzja. W tej formie to czysta drwina z graczy

Kacper Cembrowski
Grand Theft Auto: The Trilogy - recenzja. W tej formie to czysta drwina z graczy
22

Były zapowiedzi, były oczekiwania, były nadzieje - a jest wielka klapa. Tak najprościej można podsumować premierę Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition.

Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition to jeden z najdziwniejszych przypadków w branży growej ostatnich lat. Atmosfera towarzysząca premierze odświeżonych trzech kultowych części GTA była wręcz paskudna. Najpierw mieliśmy zalew spekulacji, przecieków od branżowych insiderów i plotek, które na dobrą sprawę zadawały więcej pytań, niż dawały odpowiedzi. Do samego dnia premiery Rockstar nie uchylił nawet rąbka tajemnicy, poza publikacją jednego trailera (który - ponownie - wzbudził tylko większe zmieszanie wśród graczy) i garstki gifów, na co uwagę zwracał Piotr w swoim artykule. Właściwie brak jakichkolwiek materiałów przed premierą, oficjalna informacja o usunięciu oryginalnych wersji gier z cyfrowych sklepów wraz z premierą Definitive Edition i niepełny soundtrack - licencje dały o sobie znać, a polityka Rockstara wydawała się absurdalna. Niemniej jednak, twórcy z wielkim R w logo zdawali się być niesamowicie pewni swojego dzieła tworzonego przy współpracy z Grove Street Games. Jakby nie było, GTA III, San Andreas i Vice City to gry na tyle kultowe, że ich remastery musiały się dobrze sprzedać i zrobić furorę już pierwszego dnia. No, tylko, że nie do końca…

15 listopada, cztery dni po oficjalnej premierze odświeżonej trylogii. Rockstar Launcher przez dłuższą chwilę nie działał, a Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition nie jest dostępne do kupienia w wersji na PC. Ba, mało tego, nawet jeśli tę grę kupiliście, to nie możecie w nią zagrać. Powód? W kodzie gry znajdował się niezabezpieczony plik main.scm, który zawierał wszystkie skrypty GTA III, San Andreas i Vice City, kod Hot Coffee oraz usunięte utwory muzyczne. Żeby było zabawniej, strona internetowa Grove Street Games również na jakiś czas zniknęła z sieci, a cracki całej zremasterowanej trylogii frywolnie latają po sieci. PR-owa klęska. Cała ta sytuacja od razu przywodzi na myśl premierę Cyberpunka 2077 sprzed niemal roku i jestem szczerze zdumiony, że gigant ich pokroju  pozwolił sobie na coś takiego, w ogóle nie wyciągając wniosków z fiaska kolegów po fachu.

Nie wszędzie GTA: The Trilogy - The Definitive Edition zaliczyło taki falstart

Są jednak platformy, na których GTA: The Trilogy - The Definitive Edition działa. Jedną z nich jest Nintendo Switch i to właśnie na najnowszym sprzęcie japońskiego giganta przyszło mi tę trylogię ogrywać. Wszystkie trzy części mają już swoje lata i większość odbiorców podchodzi do Definitive Edition bardzo nostalgicznie - nie inaczej jest w moim przypadku, bo mało rzeczy wspominam tak dobrze, jak letnie wieczory przy telewizorze CRT, do którego podpięte było PlayStation 2 z Vice City w napędzie. Pobierając tę trylogię na Switcha, pomimo całego zamieszania, czułem ogromne podekscytowanie i miałem nadzieję, że obawy internetu dotyczące jakości tych remasterów okażą się błędne. Niestety, okazało się, że nadzieja matką głupich.

Problemy, problemy i jeszcze raz problemy...

Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition boryka się z wieloma problemami. Zacznijmy od grafiki, która na Switchu nie jest aż tak “kreskówkowa”, jak na innych platformach. Wynika to bowiem z tego, że tekstury na Nintendo są niesamowicie niedopracowane, przez co sprawiają wrażenie bardziej nieudanego portu, niż solidnego remastera. Te gry zwyczajnie wyglądają brzydko. Jedyna poprawka rzucająca się w oczy to delikatna zabawa światłem - zdarza się zobaczyć lekkie odbicie neonu z pobliskiego budynku na karoserii samochodu lub blask latarnii w kałuży, jednak w ogólnym rozrachunku ani trochę nie wpływa to pozytywnie na odbiór całości. Obiekty się notorycznie przed nami materializują, przez co kraksy podczas prowadzenia samochodu są na porządku dziennym i krew człowieka zalewa, kiedy podczas pościgu w misji fabularnej nagle zatrzymujemy się na jakimś niewidzialnym chwile wcześniej przedmiocie. Model jazdy oraz ich fizyka wcale nie pomagają, bo te elementy z jakiegoś powodu nie znalazły się na liście “do poprawki”.

Bohaterowie są iście karykaturalni, szczególnie w San Andreas. Toporne, plastikowe twarze o ostrych rysach od których przesadnie odbija się światło całkowicie wybijają z rytmu. Nie pomagają wcale modele postaci, bo chociażby CJ podczas jazdy na rowerze dostaje ogromnego garba, a jego ramiona są nienaturalnie powykręcane. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie procesu testowania tych remasterów przed ich wydaniem. Mankamenty te widać mniej, kiedy gramy w trybie handheldowym. Nie jest to jednak żadne rozwiązanie problemu, bo nie jest dziwne, że na ekranie 6.2 lub 7 cala zobaczymy mniej szczegółów, niż na dużym telewizorze.

Trzy gry i niewiele więcej klatek na sekundę na Switchu

Poza obrzydliwą grafiką, problemem jest płynność tych gier. FPS-y na Switchu są niesamowicie niestabilne i co chwilę spadają do zatrważającego poziomu, który niejednokrotnie uniemożliwia bezproblemową rozgrywkę, bo o przyjemności nie możemy tutaj w ogóle mówić. Dodając do tego nieudolną pracę kamery i dosyć toporne sterowanie, najprostsze pojedynki stanowią momentami niemałe wyzwanie. Warto w tym miejscu wspomnieć, że na Nintendo wprowadzono obsługę żyroskopu oraz wsparcie dla joy-conowego HD Rumble. Nie jest to jednak w moim mniemaniu ani zaleta, ani wada. Ot, dość bezużyteczny bajer, o którym możecie się nawet nie dowiedzieć w trakcie grania.

Muszą być jednak jakieś pozytywy

Mimo wszystko, to nadal są trzy kultowe odsłony serii Grand Theft Auto. I pomimo tych wszystkich absurdów, nadal gra się w to przyjemnie. Chociaż nic temu nie sprzyja, mam ochotę ponownie przeżyć w całości historię Calude’a w Liberty City, CJ’a w Los Santos i Tommy'ego Vercettiego w Miami. To nadal jest kawał wspaniałej historii z kapitalnym klimatem i wpadającym w ucho soundtrackiem, pomimo okrojenia utworów w stacjach radiowych. Trafionym pomysłem jest usprawnienie minimapy i dodanie koła wyboru broni, które zostało rodem wyjęte z GTA 5.

Cieszy także polska lokalizacja, która do tej pory nie była oficjalnie dostępna. I chociaż napisy rozjeżdżają się z kwestiami aktualnie wypowiadanymi przez bohaterów, to miło jest zobaczyć napisy w rodzimym języku grając w San Andreas. Naturalną zaletą wersji na Switcha jest także możliwość schowania GTA do kieszeni, bo ostatni raz mogliśmy sobie na coś takiego pozwolić wiele lat temu — na PlayStation Portable i Nintendo DS. Były jeszcze porty na iOS i Androida, ale na wirtualnych kontrolerach były one - delikatnie mówiąc - raczej niegrywalne.

Grand Theft Auto: The Trilogy - The Definitive Edition - na Nintendo Switch: podsumowanie

GTA: The Trilogy - The Definitive Edition to produkt nieudany. Decyzje podejmowane przez Rockstara od jakiegoś czasu są czystą zagadką, a ta “odświeżona” trylogia jest pięknym podsumowaniem ostatnich działań amerykańskiej firmy. Za 250 zł dostajemy ledwo działający produkt przepełniony błędami. Jak się okazało, brak publikacji jakichkolwiek materiałów z rozgrywki przed premierą było działaniem jak najbardziej zamierzonym. Nie dziwota, że Rockstar nie chciał się chwalić tym potworkiem - bo zwyczajnie nie było (i nadal nie ma) czym. Pomimo całej nostalgii, która może Was zachęcać do zakupu - radzę poczekać kilka miesięcy, aż cena znacznie spadnie, a Grove Street Studios naprawi wszystkie błędy. A biorąc pod uwagę ich ilość, raczej nie nastąpi to zbyt szybko. Póki co jedynym usprawiedliwieniem zakupu tego monstrum jest nostalgia.

GTA: The Trilogy - The Definitive Edition plusy i minusy
plusy
  • polska lokalizacja;
  • kultowe klasyki, które warto poznać.
minusy
  • notoryczne spadki płynności;
  • paskudne tekstury;
  • niska rozdzielczość;
  • karykaturalne modele postaci;
  • okrojony soundtrack;
  • brak synchronizacji między napisami a wypowiadanymi kwestiami;
  • cena.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu