Gry

Graliśmy w Dying Light – trzeci pasażer apokalipsy

Paweł Kozierkiewicz
Graliśmy w Dying Light – trzeci pasażer apokalipsy
Reklama

Dzięki wydanemu w 2011 roku Dead Island oraz Dead Island Riptide z 2013 roku, Techland zebrał cenne doświadczenia w tworzeniu gier opowiadających o ep...

Dzięki wydanemu w 2011 roku Dead Island oraz Dead Island Riptide z 2013 roku, Techland zebrał cenne doświadczenia w tworzeniu gier opowiadających o epidemii żywych trupów. Kiedy markę przejęło inne studio, firma z Ostrowa Wielkopolskiego zabrała się za kolejną produkcję w tym nurcie. Wygląda na to, że najlepszą w swojej dotychczasowej historii.

Reklama

Dying Light najłatwiej określić połączeniem Mirror’s Edge z Dead Island. Nasz protagonista całkiem sprawnie opanował sztukę parkouru, dzięki czemu bez najmniejszych problemów może przeskakiwać przez ogrodzenia, wspinać się na dachy, czy prześlizgiwać się pod przeszkodami. Warto w tym miejscu nadmienić, że postapokaliptyczny świat najlepiej przemierzać wraz z innymi. Dying Light pozwala na czteroosobową kooperację umożliwiającą wspólne „zwiedzanie” południowoamerykańskich krajobrazów miasta składającego się, i z bogatych dzielnic, jak i całych kwadrantów wypełnionych slumsami.

Ważną rolę odgrywa tutaj cykl dnia i nocy. Kiedy słońce oświetla przepięknie wymodelowaną, pełną szczegółów okolicę, wtedy możemy czuć się względnie bezpiecznie. Choć nieumarłych nie brakuje, nasze umiejętności pozwalają nam i na efektywną walkę i na efektowną ucieczkę. Za dnia staramy się też zbierać przydatne przedmioty, wykonywać zadania dla społeczności ocalałych i ratować niezainfekowanych. Wyzwanie zaczyna się wtedy, kiedy ostatnie promienie słońca znikną za wirtualnym horyzontem.

Wtedy też stajemy się ofiarą, która za wszelką cenę stara się przetrwać. Zombie przemieniają się ze ślamazarnych istot w szybkie i niebezpieczne stwory, które całą grupą potrafią polować na człowieka. Walka z nimi jest bardzo ciężka – wystarczą dwa, może trzy żywe trupy, które nas dosięgną, aby pożegnać się z tym światem. Jedynym rozwiązaniem jest albo ucieczka, albo umiejętnę skrywanie się w budynkach i zaułkach.

Sytuacja znacznie komplikuje się, kiedy w okilicy pojawia się Hunter. To zmutowany zombie, nocny łowca, który przeraża nawet pozostałych nieumarłych. Zażarcie poluje on na ludzi. Jest szybki, silny i nieustępliwy. To przeciwnik, którego należy się bać.

Podczas prezentacji na targach Gamescom miałem okazję stawić czoła tej bestii. Pomagał mi przy tym kolega z brytyjskiego serwisu o grach, który także przybył na pokaz naszej rodzimej produkcji. Od samego początku musieliśmy współpracować. Choć na „rozgrzewkę” mierzyliśmy się jedynie z normalnymi zombie, kiedy któryś z nas padał na ziemię, drugi mógł go uleczyć. Podczas przemierzania początkowych lokacji osadzonych w budynku, który miał zostać wysadzony w powietrze, mogliśmy sprawdzic też system wyzwań. W określonych miejscach dało się uruchomić małe zadania, których pomyslne ukończenie było premiowanie. W przypadku pokazu była to wyżynka zombie na czas oraz zawody, kto będzie miał więcej nieżywych trupów na swoim koncie.

Kiedy pomyślnie zburzyliśmy blok mieszkalny, na nasze nieszczęście zapadł zmierzch. Od razu poczuliśmy, że coś jest nie tak. Nasz instynkt (specjalna umiejętność każdej postaci) dała nam do zrozumienia, że w naszej okolicy pojawił się Hunter. Aby pozbyć się go na dobre, należało zniszczyć trzy gniazda, z których legło się to cholerstwo.

Atmosfera mocno się zagęściła. Bez włączonej latarki niewiele było widać, promień światła od razu zdradzał nasze położenie. Postanowiliśmy się rozdzielić i oddzielnymi drogami dotrzeć do pierwszego gniazda. Ruszyliśmy biegiem, gdzieś za plecami usłyszałem przerażający wrzask Łowcy. Spojrzałem do tyłu i to był mój błąd. Powalony na ziemię szybko zakończyłem żywot. Szczęśliwie Dying Light daje kolejną szansę i po chwili dalej mierzyłem się z wyzwaniem.

Reklama

Kiedy dotarliśmy we wskazane miejsce, zaczęliśmy szybko niszczyć gniazdo. Wtem, Łowca zaatakował ponownie. Prowadzący prezentację powiedział nam, że ten stwór jest wrażliwy na światło ultrafioletowe, które go rani i osłabia. Szybko dogadaliśmy się między sobą, że w chwili ataku jeden będzie oświetlał Huntera promieniami UV, a drugi go zaatakuje.

Taka taktyka okazała się skuteczna, jednak zanim udało nam się pomyslnie zniszczyć trzy gniazda, każdy z nas poległ jeszcze kilka razy. Największe zaskoczenie miało jednak dopiero nadejść.

Reklama

Kiedy juz przybiliśmy sobie piątkę ze współtowarzyszem to okazało się, że Hunter był sterowany przez jednego z pracowników Techlandu. Była to nowość zaprezentowana podczas targów. Twórcy wprowadzili tryb, w którym każdy (jeśli tylko na to pozwolimy) będzie mógł dołączyć się do naszej rozgrywki i wcielić się w rolę Łowcy. Z całą pewnością to rozwiązanie urozmaici zabawę.

Moje wrażenia z Dying Light są jak najbardziej pozytywne. Szkoda, że w świadomości polskich graczy, jedynym rodzimym tytułem godnym uwagi jest Wiedźmin 3. Wiele wskazuje na to, że Techland robi własnie najlepszą grę w swojej historii – ładną wizualnie, z intuicyjnym sterowaniem i świetną pod kątem rozgrywki. Niestety o przeżycie powalczymy dopiero w lutym przyszłego roku, ale już teraz zapewniam, że warto mocno obserwować tę pozycję.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama