Gry

Grałeś? Nie, obejrzałem na YouTube

Kamil Ostrowski
Grałeś? Nie, obejrzałem na YouTube
Reklama

Coraz szersze kręgi zatacza zjawisko oglądania gier. Rosnąca fala popularności rozmaitych gwiazd YouTube’a tylko przyspiesza ten proces – wiele osób z...

Coraz szersze kręgi zatacza zjawisko oglądania gier. Rosnąca fala popularności rozmaitych gwiazd YouTube’a tylko przyspiesza ten proces – wiele osób zamiast grać w dany tytuł, woli popatrzeć jak inni grają. BioShock: Infinite wylądował niedawno w całości w sieci w specjalnej formie – obciętej z wszelkiego gameplay’u, dla osób które chcą przypomnieć sobie historię podniebnego miasta jak znalazł. Podobnie jak dla tych, którym szkoda pieniędzy na grę, ale chcą poznać fabułę, o której nasłuchali się w samych superlatywach.

Reklama

Usunięto zatem zbędne strzelaniny, pozostawiając to co w BioShocku: Infinite najlepsze – historię. Przy okazji warto zauważyć, że to ogromna oszczędność czasu. Skoro mamy podaną na talerzu 3,5-godzinna pigułkę, to po co brnąć przez dziesięć godzin „zwykłej” gry?

Oczywiście BioShock: Infinite ma to szczęście, że zbiera świetne recenzje (moim zdaniem nawet odrobinę zbyt dobre), więc kryzys sprzedazowy mu nie grozi. Gdyby jednak wśród dziennikarzy panowała opinia, że najnowsza gra 2K Games, za wyjątkiem historii, pozbawiona jest atutów, to kupilibyście ją? Czy wolelibyście obejrzeć na YouTube?

Swego czasu podobny los spotkał grę Metal Gear Solid 4. Z racji tego, że rozgrywka w tej produkcji była raczej umiarkowanie atrakcyjna, bardzo popularne stały się „walkthrogh” z tego tytułu. Seria fabułą stoi, a dokładnie jej prezentacją, także nie ma się co dziwić. Hideo Kojima od lat tworzy jedne z najbardziej filmowych gier w branży, do spółki z Davidem Cagem z Quantic Dream.

Pytanie tylko – kiedy deweloperzy zaczną uznawać oglądanie takich filmików za piractwo? Mówię oczywiście o tych, którzy tworzą gry wideo, podobne w dużej mierze do filmów. Na dobrą sprawę BioShocka: Infinite można uznać za film s-f zrealizowany w koncepcji „kręcenia z oczu bohatera”.

W świecie wirtualnej rozgrywki ścierają się dwa zupełnie przeciwstawne nurty. Z jednej strony istnieje ogromna rzesza graczy „hardkorowych”, którzy domagają się lepszych historii i bogatych trybów dla single-player. Z drugiej strony, wydawcy chcą pakować sieciowość gdzie się tylko da, zabezpieczając się w tej sposób częściowo przed piractwem. Ciężko jest znaleźć złoty środek, o ile to w ogóle możliwe.

Twórcy gier wideo, wyglądając w przyszłość, muszą nie być zachwyceni zbliżającym się pokoleniem YouTube.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama