Dragonfly to jakże cudowna nazwa dla nowego projektu Google, w ramach którego pracownicy amerykańskiego giganta przygotowują silnik wyszukiwarki dla obywateli Chin. Okazuje się jednak, że cały proces może być o wiele trudniejszy niż pierwotnie zakładano.
Wartości? Jakie wartości?
W przeszłości, szczególnie w ubiegłej dekadzie Google lubiło się chwalić swoimi pięknymi, wzniosłymi hasłami z Don't be evil na czele, ale z biegiem czasu te wszystkie wspaniałe frazesy straciły na ważności, stając się jedynie pustymi słowami, bądź na dobre zostały wykreślone z dokumentów firmy. Zresztą samo Google starało się kiedyś być rzeczywiście fair.
Nie, nie będziemy tu oczyszczać imienia marki i mówić, że nigdy nie zajmowali się analizą danych od użytkowników, bo to jednak podstawa ich działalności i trudno też by było oczekiwać pełnego poszanowania prywatności. Darmowe usługi muszą wiązać się z pewnymi opłatami ukrytymi pod niewielkimi gwiazdkami na dole. Wróćmy jednak do najnowsze historii z Mountain View. Tym razem poszło o Dragonfly - projekt ten zakłada stworzenie silnika wyszukiwania dla Chin. Istnienie tego potwierdził Sundar Pichai, CEO Google. Oczywiście wspomniał, że Google chce ułatwić Chińczykom znajdowanie wartościowych informacji, związanych z opieką zdrowotną, ochroną przed scammerami i tym podobne. Aż chciałoby się rzec, że dobrze, że są tacy cisi bohaterowie na Ziemi!
Problem tkwi jednak jeszcze głębiej. Google współpracuje tu bezpośrednio z organami zajmującymi się cenzurą w Chinach, więc trudno tu mówić o szczególnie otwartym projekcie. To również nie mogło umknąć uwadze Amnesty International, które we wtorek zorganizowało protest przeciwko Dragonfly i już ponad 90 pracowników Google dołączyło się do tej akcji.
Highway to hell, Google
Całkiem dobrze sytuację Google oddaje refren ze słynnej piosenki AC/DC. Już wcześniej w tym roku ponad 1400 osób z Google podpisało list, w którym domagano się większej transparentności i odpowiedzialności, jeżeli chodzi o aspekty etyczne prowadzonych projektów. Mogliśmy wtedy wyczytać, że pracownicy nie mają pełnych informacji, co do ich zajęcia i do czego dokładnie ma posłużyć.
Pichai starał się uspokoić skomplikowaną sytuację. Powiedział, że Dragonfly to część umowy, która jeszcze nie została do końca stworzona, więc finalnie różnie to może się skończyć. Pod względem finansowym to by mogło być silne wsparcie dla całej korporacji.
Google ma tu jednak kłopot nie tylko z sumieniami pracowników, ale również prawodawców w USA. Tu z kolei chodzi o większą ochronę danych i kontrolowanie tego, co firmy rzeczywiście z nimi robią i nie zdziwiłbym się, jakby w amerykańskim Kongresie udało się uchwalić nowe restrykcje w tym obszarze.
W Mountain View szykują się poważne decyzje. Wcześniej podobny kryzys, związany z tworzeniem sztucznej inteligencji dla wojskowych dronów, zakończono w mocny sposób, rezygnując na dobre z militarnych akcji. Czy tu firma postąpi podobnie? Jaką presję będą chcieli wywrzeć jeszcze pracownicy? To są bardzo dobre pytania, na które trudno obecnie odpowiedzieć.
źródło: The Washington Post
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu