Google przez lata ciężko pracowało na miano głównego, czarnego charakteru branży IT. Po szeregu zatargów i konfliktów z innymi tuzami rynku, po kolejnej karze finansowej antymonopolowego regulatora UE, Google z wdziękiem słonia w składzie porcelany pakuje się w bezsensowny spór z Amazonem. Spór, w którym ponownie zakładnikami są użytkownicy.
Jak mocno zmieniła się ta firma od przełomu wieków, kiedy oficjalnym motto było tytułowe "Don't Be Evil"? Jak bardzo kultura organizacji musiała stanąć na głowie, żeby normą stały się działania monopolistyczne, publikowanie działających exploitów w oprogramowaniu konkurencji, czy zagrania poniżej pasa uderzające we własnych użytkowników?
Szumne, choć teraz już zupełnie puste, motto powstało w czasach, kiedy czołowym "schwartz charakterem" był nadal Microsoft. Wrogie przejęcia, powtarzające się batalie z urzędami antymonopolowymi na całym globie, pacyfikowanie konkurencji i obszerny garnitur legalnych, choć całkowicie nieetycznych posunięć biznesowych. Microsoft zarządzany przez Bila Gatesa naprawdę się nie patyczkował.
Zmiana jaka zaszła w Microsofcie to chyba jedyny prawdziwy sukces 6 lat rządów Steve'a Ballmera. Sukces o tyle duży, że udało się zmienić nie tylko to jak firma jest postrzegana. Zmiany zaszły u podłoża kultury organizacji i w widoczny sposób objęły chyba każdy dział korporacji. Największy grzech dzisiejszego Microsoftu to wyłącznie regularny auto sabotaż, jakim są te wszystkie radykalne i rewolucyjne kuracje, na zasadniczo zdrowym, własnym organizmie.
Tymczasem ewolucja Google poszła w całkowicie odmiennym kierunku. O ile kontrowersyjne publikowanie nie usuniętych jeszcze błędów w oprogramowaniu konkurencji, w ramach Project Zero, dałoby się jeszcze obronić, o tyle pozostałe posunięcia wyszukiwarkowego monopolisty wydają się jednoznacznie negatywne.
Wystarczy wspomnieć o rekordowej, wynoszącej 2,4 biliona miliarda euro grzywnie nałożonej w czerwcu przez władze UE, po paru latach badania nadużyć w reklamowaniu usługi Google Shoping (pamiętna sprawa wyszukiwarek cenowych, w której rykoszetem oberwały także Ceneo i Skąpiec). Ku finałowi zmierza też sprawa blokowania przed konkurencją Androida - oczekuje się, że skończy się to jeszcze większą karą finansową.
Do zupełnie innej kategorii należą złośliwości wobec konkurencji. Złośliwości które bezpośrednio odbijają się na użytkownikach samego Google. Modelowym przykładem było blokowanie aplikacji YouTube dla użytkowników Windows Mobile.
O ile użytkownicy wielu alternatywnych klientów YouTube na WM, swobodnie do dzisiaj mogą się cieszyć funkcjami znacznie wychodzącymi poza to, co oferują aplikacje Googlersów (np. ściąganie filmów, muzyki, blokowanie reklam), o tyle każda wersja apki przygotowanej przez Microsoft była prędzej czy później blokowana na poziomie serwerów YouTube. Nie pomogły negocjacje, ani zmiany dostosowujące aplikację do wymogów Google - użytkownicy Windowsa do dzisiaj się takiej aplikacji nie doczekali.
Niedawna historia Amazonu wydaje się bardzo podobna, a dotyczy mającego w tym miesiącu premierę urządzenia Echo Show.
Nie wdając się w szczegóły, Echo Show jest rozwinięciem głośnika z Alexą, czyli znanego od lat Echo. W nowym urządzeniu, możliwości interakcji z elektroniczną asystentką Amazonu zostały rozszerzone o zintegrowany monitor.
To właśnie ekran sprawia, że możliwość puszczania filmów z YouTube stała się sztandarową funkcją sprzętu. Działało to całkiem sprawnie do momentu, kiedy parę dni temu Echo Show zostało odcięte od usługi na poziomie serwerów.
Obyło się oczywiście bez żadnego wyjaśnienia i powiadomienia użytkowników. Komunikat, jaki wydało później Google wygląda niemal bliźniaczo do tego, jaki pojawił się po pamiętnych skargach Microsoftu. Dowiadujemy się z niego, że "po długich negocjacjach z Amazonem, mających zapewnić użytkownikom <<świetne doświadczenie>> korzystania z YT, implementacja Amazonu narusza zasady YT i skutkuje złym <<user experience>>". Tłumaczenie z angielskiego własne i swobodne.
Jako użytkownik Windows Mobile pamiętam doskonale, że w tamtym konflikcie także chodziło o moje dobro i o zapewnienie mi właściwego "user experience". Dalej zupełnie nie rozumiem jak zablokowanie mi dostępu do serwisu miałoby się przełożyć na taką poprawę, ale niech im będzie. Pewnie wiedzą lepiej.
Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Na temat przyczyn posunięć, skierowanych przecież przeciw własnym użytkownikom, możemy tylko spekulować. Nie od rzeczy jednak jest wspomnieć o tym, że Google posiada w ofercie urządzenie będące bezpośrednią konkurencją dla serii Echo od Amazonu. Google Home nie ma co prawda ekranu, jednak pozwala słuchać muzyki z YouTube, a uzupełnione o Chromecast także wyszukiwać i puszczać filmy z tego serwisu na telewizorze.
Nikt na razie nie wie jakie to zasady wykorzystania API YouTube narusza "Alexa z ekranem", ale chodzi pewnie o brak wsparcia dla funkcji istotnych dla rozwoju serwisu. Czy faktycznie to brak subskrybcji, rekomendowanych filmów, czy autoplay zadecydowało o blokadzie serwisu, wiedzą tylko zasiadający przy stole negocjacyjnym przedstawiciele obu koncernów.
Nie twierdzę, że Amazon jest tu zupełnie bez winy. Znamienny wydaje się brak rzeczonego Chromecasta w ofercie Amazonu. O ile jednak zmuszenie potencjalnego nabywcy urządzenia od Google, do zakupów w innym sklepie nie wydaje się wielką niedogodnością, o tyle zablokowanie sztandarowej usługi na sprzęcie wartym 230 zielonych wydaje się radykalnym posunięciem.
Przepychanki między konkurencyjnymi firmami są niestety normalną częścią walki rynkowej. To co normalne nie jest, to szafowanie dobrem własnych użytkowników. Użytkowników, których dużym kosztem się pozyskuje, żeby potem bezceremonialnie wykorzystać jako swoistych zakładników koncernu.
Nas przecież nie interesują słupki sprzedaży, rentowność korporacji, czy spory na najwyższych piętrach szklanych wieżowców. Kiedy wybieram jakąś usługę, zawieram swego rodzaju umowę z jej dostawcą. Umowę, w ramach której ja za usługę płacę (gotówką lub oglądając reklamy) i ją wspieram (np. wrzucając własne produkcje), w zamian oczekując nieskrępowanego do niej dostępu oraz minimalnej choć konsekwencji w jej rozwijaniu.
Nie zrozumcie mnie źle. Po prostu to, że byłem użytkownikiem konkurencyjnego sytemu mobilnego nie zmienia faktu, że byłem także wieloletnim klientem usług Google. Nie życzę sobie bycia niczyją kartą przetargową i biernym przedmiotem przedziwnych przepychanek na górze. To z Google miałem umowę i to Google powinno mi zapewnić dostęp do swojego serwisu. Tymczasem użytkownicy Windows Mobile okazali się mniej ważni, niż użytkownicy konsolki Nintendo 3DS albo przystawki telewizyjnej Roku...
Nie wiem, co chciało osiągnąć Google na konflikcie z Microsoftem, podobnie jak nie rozumiem na jaki efekt liczą w Mountain View decydując się na tak radykalne posunięcie godzące w klientów Amazona.
Obawiam się, że efekt będzie zupełnie odwrotny. Oczywiście Amazon oberwał wizerunkowo, pewnie też odbije się to na sprzedaży i popularności urządzenia. Wystarczy jednak przypomnieć sobie o tym, że oglądający YouTube na Echo Screen to tak samo klienci Amazonu jak i Google, żeby dojść do dość oczywistego wniosku, że było to pyrrusowe zwycięstwo.
Pamiętam moją reakcję na konflikt z Microsoftem. Po blokadzie YouTube bynajmniej nie poleciałem natychmiast do najbliższego salonu po słuchawkę z Androidem. Wręcz przeciwnie. Skoro Google uznało mnie za klienta "non grata" (w wolnym tłumaczeniu: klient wyklęty), stwierdziłem, że nikt mi łaski robić nie będzie i ograniczyłem swój kontakt z YouTube.
Mało tego. Mając uzasadnione obawy, że podobny los spotka inne usługi wyszukiwarkowego giganta, profilaktycznie przeniosłem się do konkurencji. Nawet do przeszukiwania sieci częściej wykorzystuję teraz Binga niż Google. Przeciętny klient z pewnością nie będzie taki zdeterminowany, nie będzie miał czasu, ochoty ani odpowiedniej wiedzy, żeby znaleźć godne zamienniki każdej usługi. Ja też przecież nadal używam kont na Gmailu, fotki backupuję na Google Drive, a do części zadań nadal używam Chrome.
Straty jednak, te wizerunkowe i te związane ze spadkiem zaufania do firmy i jej usług, moim zdaniem absolutnie nie warte były takiego zagrania. O ile ani z wyszukiwarki, ani z Chrome, wobec braku alternatywy, zwykłemu Kowalskiemu zrezygnować niełatwo, o tyle z innych usług wycofać się jest przecież dużo prościej.
Dostrzegam w tym ogromną arogancję i butę. Podejście typu, możemy wszystko, klienci i tak nie mają wyboru. Krótkoterminowo takie podejście pewnie działa, jednak w dłuższym okresie zupełnie się nie opłaca. Reputację bardzo łatwo nadszarpnąć, a zaufanie podkopać. Odzyskiwanie jednego i drugiego zajmuje potem długie lata.
Nikt naprawdę nie wie, jak wiele niedawnych i obecnych problemów Microsoftu wzięło się z buty i arogancji, z jakich znana była ta firma w latach dziewięćdziesiątych. Tego się nijak pewnie policzyć nie da. Osobiście mam wrażenie, że całkiem sporo. Sądzę, że gdyby przeliczyć tych wszystkich utraconych klientów na dolary, byłaby to niebagatelnego rzędu kwota.
Don't be evil Google. To się zupełnie nie opłaca.
Źródła obrazków: www.techworm.net, conversationsonthefringe.com, www.cnet.com.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu