Ostatnio krzykiem mody wydaje się być “wtapianie” głośników w przestrzeń mieszkalną. Zdecydowanie bardziej wolę potężne kolumny, które dają znać, że lubię muzykę - a nie jakieś bzyczące gadżeciki udające meble czy prysznic.
Te wszystkie głośniki przypominające meble czy prysznice kompletnie do mnie nie przemawiają
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Z tym prysznicem nie żartuję.
Kohler pokazał właśnie prysznicowy natrysk z wbudowanym inteligentnym głośnikiem, choć da się go też zamontować w do własnego systemu - choć pewnie jakiegoś specyficznego. Oczywiście jest w pełni wodoodporny (IPX67) i podobno dostrojono go tak żeby dźwięk wody niczego nie zagłuszał. Trochę ciężko mi w to uwierzyć, ale pewnie tak właśnie jest. Sprzęt ma dotykowe przyciski i ładuje się bezprzewodowo. Na jednym ładowaniu będzie działał od 6-7 godzin i ma kosztować od 99 do 229 dolarów w zależności od wersji. Ah, będzie też wspierany przez Asystenta Alexa. Świetny pomysł, prawda?
No nie do końca.
Mam wrażenie, że wizja inteligentnego domu trochę się ostatnio rozmywa, choć chyba powinienem napisać, że rozmienia na drobne. Zamiast jednego konkretnego systemu, producenci sprzedają jego elementy, często tak absurdalne jak właśnie głośniki montowane do prysznica. Zamiast wizji skomputeryzowanego mieszkania dostajemy więc zwykłe lokum, zagracone kolejnymi gadżetami. A to termostat, a to jakaś łącząca się przez WiFi lampka, piekarnik i głośniczek z Ikea. Trochę jak z tatuażami - można mieć ładny, zaprojektowany z pomysłem rękaw albo “dziarać” się czym popadnie i gdzie popadnie wyglądając jak 8-latek z naklejkami z czipsów.
Najwyraźniej jednak tak to będzie póki co wyglądać a mi przychodzą do głowy montowane w latach 90. ubiegłego wieku płytki dotykowe zamiast przycisku zapalania światła, które można było regulować pilotem od telewizora i kolorowe lampki na malutkiego pilocika. Wiecie, czerwone światełko, zielone, jeszcze najlepiej z melodyjką i gaszeniem za pomocą klaśnięcia. Odpustowe gadżeciki z przeszłości. Ale widziałem też kiedyś, właśnie w latach 90., łazienkę z amatorskim, ale całkiem fajnym systemem audio - głośniki zamontowano w podwieszanym suficie. Wyglądały jak samochodowe, ale całość grała naprawdę przyjemnie, przestrzennie i jak na takie specyficzne pomieszczenie oferowała całkiem fajną jakość brzmienia. I tak myślę o tym małym głośniczku w prysznicu. No nie...
Nie jestem fanem głośników bezprzewodowych i na palcach jednej ręki policzę sprzęty, które przypadły mi do gustu i nie kosztowały majątku. Swego czasu dostałem kilka innych małych “pierdzioszków” i wszystkie magazynuję w szafce, bo słuchać na nich muzyki można chyba tylko za karę. Nie namawiam oczywiście nikogo do inwestowania góry pieniędzy w świetny, duży, pełnoprawny sprzęt grający, ale sam wyszedłem z założenie, że skoro na chwilę obecną z takiego urządzenia zrezygnowałem, to skupię się przede wszystkim na słuchawkach. Różnica w komforcie słuchania i przede wszystkim brzmieniu dobrych słuchawek w konfrontacji z większością małych głośników BT jest wręcz miażdżąca. Jakiś czas temu, odwiedzając jeden z elektromarketów zapuściłem się do strefy audio. Tam zaatakowały mnie duże głośniki z milionem światełek. Fakt, wyglądały okropnie, ale puszczona na nich muzyka dawała niezłego kopa i chyba wolałbym mieć w pokoju takiego potworka niż brzmiący przeciętnie głośniczek z Ikei, który cudownie wtapia się w wystrój mieszkania.
Bo tak na dobrą sprawę, to bezprzewodowy głośniczek można wcisnąć do wszystkiego. Ekspresu do kawy, klawiatury, krzesła, sedesu czy doniczki na kwiaty. Magicznym sposobem taki gadżet sprawi, że będziecie żyć w inteligentnym domu? No nie bardzo. Więc tak, nie rozumiem tego szału na odpustowe pomysły rodem z lat 90. ubiegłego wieku. To, że za taki projekt weźmie się ktoś większy niż chiński producent takich zabawek nie sprawi nagle, że gadżet stanie się użyteczny zamieniając mieszkanie w komputerową fortecę rodem z filmów science-fiction.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu