Gry

Gears of War: Judgment – recenzja

Arkadiusz Ogończyk
Gears of War: Judgment – recenzja
0

Niewiele osób spodziewało się usprawnień i nowości po kolejnej odsłonie walki wielkich żołnierzy z wielką szarańczą. Zespół People Can Fly zdecydował się jednak na zaznaczenie swej obecności w tej serii i zbudowanie gry na nieco innych zasadach niż miało to miejsce do tej pory. Sprawdźmy jak polska...

Niewiele osób spodziewało się usprawnień i nowości po kolejnej odsłonie walki wielkich żołnierzy z wielką szarańczą. Zespół People Can Fly zdecydował się jednak na zaznaczenie swej obecności w tej serii i zbudowanie gry na nieco innych zasadach niż miało to miejsce do tej pory. Sprawdźmy jak polska ekipa poradziła sobie z pokazaniem wydarzeń mających miejsce przed pierwszym Gears of War.

Tytułowe wydawanie wyroku jest osią wokół której zbudowano całkiem ciekawą fabułę – Kilo Squad, dowodzony przez kaprala Bairda, sprzeciwia się zakazowi przełożonych i musi odpowiedzieć przed sądem wojskowym za swoją niesubordynację. Większość historii poznamy, więc w formie retrospekcji odtwarzanych na zasadzie zeznań kolejnych świadków. Jest to zamysł zdecydowanie oryginalny (przynajmniej w świecie gier) i warty docenienia, dzięki któremu możemy poznać członków naszej ekipy lepiej niż w poprzednich częściach tego cyklu.

Problem w tym, że te mini-kampanie są nierówne, i tak: Baird, od którego zaczyna się gra, ma dość nieciekawie „wspominki”, na szczęście kolejne zeznania Sofii, Paduka i Cole'a trzymają już dobry poziom, pełny chowania się za osłonami i wachlowania różnymi zabawkami śmierci. Nie jest tak, że rozgrywka zmienia się przy przeskoku na kolejną postać – jedyne różnice między nimi polegają na startowym arsenale, który można szybko podmienić. Jednak nawet taka niewielka wizualna odmiana to coś, co należy uznać za plus. Wcielenie się w twardą kobietę, jeszcze twardszego „rosjanina”, czy byłą gwiazdę sportu pozwala nieco odświeżyć wizerunek serii... choć stary dobry Marcus Fenix wydaje się być niezastąpiony i bez niego uleciała spora część klimatu twardych, żołnierskich Gearsów.

Świat, który płonie

Gdyby okazało się, że ktoś właśnie zbudził się z zimowego snu, w który zapadł w 2006 roku, postaram się szybko przybliżyć idee przyświecające serii zapoczątkowanej przez Cliffa Bleszinskiego i Epic Games. Jest to strzelanina z perspektywy trzecioosobowej, wzorowo przystosowana do trybu kooperacji. Znakiem szczególnym są wielkie, mięsiste postaci, do których przybliżona jest kamera, po to, by podkreślić ich świetną animację i intensywność walki. Starcia prowadzimy głównie zza osłon, wychylając się zza nich i przebiegając szybko od jednej do drugiej – najbardziej charakterystyczna broń (Lancer) wyposażona jest w piłę mechaniczną, która eliminuje wrogów z bliska brutalnym cięciem wzdłuż tułowia. Do dyspozycji mamy też charakterystyczne „niedźwiedzie” uniki i mini gierkę związaną z przeładowywaniem magazynków, wymagającą idealnego wyczucia czasu.

Mechanizmy te są podstawą Judgment. People Can Fly wprowadziło jednak innowacje w postaci modyfikatorów misji. Podczas poznawania historii, w tle słyszymy przebitki z przesłuchania w sądzie – to w co będziemy grać to albo wersja oficjalna, jaką widzi nasz przełożony, albo prawdziwe wspomnienia Kilo Squadu. Rozdziały podzielone są na kilka części. Z reguły na początku każdej z nich widzimy na ścianie znak Crimson Omen (słynna czerwona czaszka w zębatce) po zbadaniu, którego pojawia się komunikat w stylu „Baird zeznał, że podczas misji jego oddział został zmuszony do używania broni Locustów” i gramy cały etap z orężem najeźdźców, albo „warunki pogodowe ograniczały naszą widoczność”, po czym musimy zmierzyć się z szarańczą wybiegającą z mgły, pyłu czy zasłony dymnej. Takich modyfikatorów jest kilka i polegają najczęściej na narzuceniu nam sprzętów z jakich musimy skorzystać, zmieniają rodzaj przeciwników lub wrzucają ograniczenie czasowe na wykonanie zadania. Rozwiązanie to jest bardzo fajne i urozmaica nasze zmagania. Daleko mu jednak do czegoś, co można nazwać podporą całej gry. Owszem, dobrze że wprowadzane są takie pomysły, ale dość szybko okazuje się, że ich liczba jest mocno ograniczona, a przejście danego fragmentu bez „utrudniacza” budzi uczucie pójścia na łatwiznę i odrzucania wyzwań podtykanych przez developerów. Szkoda, że nie wykorzystano tego do całkowitego przebudowywania misji, wyraźnych zmian w fabule, czy też okazjonalnego pomagania sobie (bo niby czemu Baird nie mógł zeznać, że przez cały czas nie brakowało mu amunicji i wszystko szło fantastycznie?). Zamiast tego mamy gwiazdki.

Gears of War: Judgment nie jest długą grą, pokusa przechodzenia jej w różnych konfiguracjach jest jednak zbyt duża, by wyciągnąć płytkę z konsoli już po siedmiu godzinach potrzebnych do ujrzenia końcowych napisów. Każdy etap jest oceniany (trochę jak w trybie zręcznościowym z Gear of War 3) i na jego końcu wyskakują nam statystyki związane z ilością zabójstw, czasem spędzonym za osłoną, ilością powaleń itd. Przekłada się to potem na to, ile gwiazdek zdobywamy, a gwiazdki odblokowują nowe postaci do multiplayera i dodatkową część kampanii – Pokłosie.

Pokłosie to epizod pokazujący co się działo, gdy w czasie trzeciej części gry Baird i Cole odłączyli się od ekipy Marcusa, szukając sposobu na dostarczenie im wsparcia. Paradoksalnie jest to najbardziej udany i najładniejszy fragment Judgment, który w plastyczny sposób dopasowuje się do wydarzeń z wydanego w 2011 roku zakończenia trylogii. Na szczęście został tak skonstruowany, że odnajdą się w nim nawet osoby nie pamiętające już tamtejszych zawirowań – przecież wszystko i tak sprowadza się do chwycenia za broń i oczyszczania kolejnych etapów z szarańczy.

Połknij haczyk

Gry, które w ostatnich latach wyprodukowała ekipa Epic Games miały niesamowity rozmach. W momentach gdy wychodziły pokazywały graficzne szczyty Xboksa 360 i przykuwały do pada na długie tygodnie dzięki trybom sieciowym. People Can Fly nie do końca poradziło sobie z pierwszymi dwoma punktami, ale w trzecim rozwinęło skrzydła. Multiplayer wprowadzą potężną zmianę jaką są klasy postaci – jako inżynier, medyk, żołnierz lub zwiadowca startujemy z różnymi rodzajami broni i umiejętnościami co pozwala zupełnie inaczej podejść np. do znanej od lat (ale tutaj zmodyfikowanej) hordy. Tym razem odpieranie kolejnych fal wrogów polega nie tyle na samym przeżyciu co na współpracy i ochronie pewnego punktu na mapie - to niby niewielka różnica ale sprawia, że gra się zupełnie inaczej, wymuszając większe skupienie na współpracy niż na wesołkowatym nabijaniu punktów.

Ci, którzy chcą rywalizować z innymi powinni skupić się przede wszystkim na trybie natarcie, w którym raz się broni strategicznych miejsc jako koalicja, a raz naciera na nie jako szarańcza. Do dyspozycji jest też tradycyjny deathmatch i drużynowy deathmatch, oraz dominacja czyli zabawa w przejmowanie punktów na mapie. Wszystko jest punktowane, nagradzane odznakami, medalami, osiągnięciami i odbywa się na mapach pełnych niespodzianek, pozwalających na codzienne treningi i podnoszenie swych umiejętności. Nie muszę chyba dodawać, że nie ma żadnych problemów ze znalezieniem graczy na serwerach, a dołączanie w locie do trybu fabularnego, który możemy „otworzyć” na nieznajomych sprawia, że odpalając Judgment zawsze znajdziemy kogoś chętnego do zabawy i będziemy mogli przeżyć coś zupełnie innego niż podczas ostatniego grania.

Przykładowo – dziś rano dołączyłem do rozdziału widzianego z perspektywy Sofii, w którym kłóciła się trójka Hiszpanów (bo jeden wciąż umierał), a wczoraj wieczorem walczyłem z ostatnim bossem wraz z francuzem i osobą, której kraju nie potrafiłem zidentyfikować ponieważ wciąż krzyczał i się śmiał... Wszystko działo się błyskawicznie, bez przestojów, bez konieczności umawiania się na wspólne partyjki. Oczywiście jest też taka opcja, tak samo jak co-op na jednej konsoli dla dwóch graczy i możliwość wyciszania głosów dobiegających z drugiej strony kabla. Gears of War i Halo to dwie serie, które w genialny sposób wykorzystują Xbox Live dostarczając posiadaczom Xboksa 360 nieprzerwany strumień nowych wrażeń – i jak widać każda ich kolejna część to potwierdza.

Dobra zabawa jest dobra

Do każdej kopii Judgment dorzucany jest kod na wersję cyfrową Gears of War (tak, tego pierwszego) dzięki czemu jest to świetny wybór dla każdego kto dopiero teraz chce zapoznać się z tą serią. Poznanie samego początku wydarzeń na planecie Sera powinno wzbudzić wiele pozytywnych emocji – nie ma po prostu drugiej tak intensywnej strzelaniny, pełnej niesamowicie charakterystycznych motywów, dziejącej się w tak „europejskim” środowisku. Większość ruin i budynków do jakich trafiamy jest zrobione na modłę starówek, które można spotkać w większości stolic Starego Kontynentu. Architektura nie gra tu co prawda pierwszych skrzypiec, jednak kiedy walka na chwilę się uspokaja i znajdujemy chwilę na przyjrzenie się projektom budynków i ich wykończeniom to czujemy żal, że tak piękne miejsce musiało ulec zniszczeniu.

Fani serii z pewnością ucieszą się ze zgrabnego połączenia nowych elementów z klasycznym podejściem, jakie w ostatnich latach prezentował nam Epic. Nieraz jednak będą tęsknić za rozmachem i pomysłowością poprzednich Gearsów. Nie będzie to dla nikogo miłość od pierwszego wejrzenia, ale z każdym kolejnym meczem w sieci, każdą zdobytą gwiazdką i odznaką więź zacznie się umacniać. To jeden z tych tytułów nad którym nikt nie będzie piać z zachwytów, ale po spojrzeniu na zegarek okaże się, że przegrał w niego 40 godzin.

Ocena końcowa odnosi się głównie do dwóch wymienionych wyżej grup – czyli osób ciekawych tematu i weteranów. Jeżeli do tej pory nie lubiło się tego cyklu to nowa część tego nie zmieni. To gra oparta przede wszystkim na rozbudowanych trybach sieciowych, świetnej kooperacji (online dla czterech osób) i mistrzowskim w swej prostocie systemie strzelania, nagradzającym za czas włożony w jego opanowanie. Jeśli lubi się takie zabawy to trudno obecnie o tytuł oferujący więcej w tej dziedzinie. Jeżeli chcecie spróbować samej kampanii poczekajcie jednak na przecenę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu