Wczoraj obchodzony był światowy dzień UFO. Ustanowiono go dwanaście lat temu na pamiątkę domniemanej katastrofy pozaziemskiego statku kosmicznego w Ro...
Wczoraj obchodzony był światowy dzień UFO. Ustanowiono go dwanaście lat temu na pamiątkę domniemanej katastrofy pozaziemskiego statku kosmicznego w Roswell w 1947 roku. Gdzie podziali się obcy, którzy tak często odwiedzali nasze niebo? Przestraszyli się nowych technologii i dali nogę...
Od dziecka zainteresowany byłem tematem NOL, czyli niezidentyfikowanych obiektów latających. Już w wieku pięciu lat nosiłem pod pachą brulion pełen wycinków prasowych - od artykułów ze Świata Młodych po cotygodniowe publikacje Lucjana Znicza, najsłynniejszego polskiego ufologa, pt. "Goście z kosmosu?" w ówczesnym tygodniku Fakty.
Obcy odwiedzali nas wówczas często. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte rozpieszczały pasjonatów ufologii cotygodniowymi doniesieniami prasowymi. Lucjan Znicz opublikował też słynną serię książek pod wspólnym tytułem "Nieznane obiekty latające". Ba, dodatkowo Spielberg uraczył nas romantycznymi wizjami w "Bliskich spotkaniach III stopnia" czy "ET". I nawet mała Natalia Kukulska śpiewała piosenkę o ukochanym obcym ("Kołysanka dla E.T.", 1986 r.)! Powstał też nawet polski komiks o słynnym spotkaniu trzeciego stopnia, jakiego doświadczyć miał rolnik Jan Wolski z Emilcina 10 maja 1978 roku. Historię narysował sam Grzegorz Rosiński, autor "Thorgala" i "Yansa".
Wracając do domu wozem konnym przez las, 10 maja 1978 roku, ujrzał na drodze dwie dziwne postaci. Istoty były niewysokie (1,4-1,5 m. wzrostu), miały oliwkowozielone twarze, skośne oczy i wystające kości policzkowe. Ich ciała pokrywał czarny kombinezon, odsłaniający tylko twarze i dłonie. Na karku mieli swego rodzaju wybrzuszenia przypominające garby, zaś ich palce połączone były błoną pławną. Istoty wskoczyły na wóz Wolskiego, jednak ten kontynuował jazdę, nie widząc w tym zachowaniu nic nietypowego, ponieważ takie zachowanie było zwyczajowe dla mieszkańców tych okolic. Zdziwiła go jedynie "mowa" pasażerów i nieproporcjonalnie duże obciążenie wozu. Wkrótce potem znaleźli się oni na polanie, gdzie Wolski ujrzał lśniący pojazd wielkości połowy autobusu, unoszący się ok. 5 m. nad ziemią, ku której spuszczona była swego rodzaju winda. Istoty poprosiły Wolskiego o zejście z wozu, po czym stanął on na windzie, która uniosła go do środka. Obiekt posiadał w rogach coś w rodzaju świdrów i dochodził od niego niski dźwięk. Wkrótce potem Wolski znalazł się w pojeździe, gdzie czekały na niego dwie podobne istoty. Wnętrze było ubogie i ciemne. Wolski zauważył, że znajdowały się tam swego rodzaju ławki. Z innych rzeczy dostrzegł on m.in. leżące na podłodze ptaki przypominające kruki lub gawrony.
Jakiś czas potem otrzymał polecenie, aby się rozebrać, zaś jedna z istot (które w liczbie 4 znajdowały się na pokładzie statku) wykonała swego rodzaju badania przy pomocy urządzenia mającego przypominać rolnikowi złączone talerzyki. Po wykonaniu badania Wolski ubrał się. Istoty miały także starać się poczęstować go jedzeniem w formie sopla, jednak on odmówił. W ogóle istoty przez cały czas były dla niego, jak sam określił, uprzejme. Następnie otrzymał on polecenie wyjścia z pojazdu i gdy wychodził na windę stanął i ukłonił się, mówiąc istotom: Do widzenia. Wszystkie rzekomo ukłoniły się.Czytaj dalej poniżej
Od tamtych czasów wiele się zmieniło. Tutaj, na Ziemi, wymyśliliśmy fotografię cyfrową, a sprzęt optyczny stał się powszechnie dostępny. Tymczasem po drugiej stronie, u małych zielonych ludzików, najwidoczniej zapanowała konsternacja. O ile dawali się nam fotografować przez całe dziesięciolecia, o tyle zmieniła się ich mentalność i zaczęli walczyć z własnym ekshibicjonizmem...
Przypomina mi to starą ateistyczną przypowieść o Bogu. Kiedy człowiek żył bez techniki, Bóg przemawiał do niego z drzewa, z krzaka, z chmury. Gdy człowiek wspiął się na górę, stwórca wzniósł się wyżej. Gdy ludzie postawili wieżę Babel, Bóg nie dał się poznać, ale wieżę im zburzył. W końcu postawiliśmy drapacze chmur, a potem polecieliśmy w kosmos, a jednak wymarzone spotkanie nie nastąpiło...
Nie podaję tej przypowieści, by walczyć z wiarą, kościołem i wyznawcami. To tylko pewna alegoria, która pasuje do wielu innych zjawisk - w tym UFO. W czasach fotografii analogowej nieznane obiekty latające pojawiać się miały często, ale na tyle daleko, że zdjęcia zawsze pokazywały zamazane dyski, kule, niewyraźne postacie (tu polecam film "Powiększenie" Antonioniego).
Wydawać by się mogło, że gwałtowny rozwój fotografii cyfrowej rozwiąże ten problem. O innych technologiach nawet nie wspominam, bo na tę chwile założymy, że prawdą jest spiskowa teoria dziejów mówiąca, że wojsko ma zaawansowane narzędzia, którymi już dawno wszystko wykryło, a prezydenci krajów grają z obcymi w szachy...
Mówimy tu jednak o możliwościach zwykłego szarego człowieka. 30 lat temu lornetka była moim marzeniem, a w rękach miałem aparat Smiena. Dziś mam teleskop astronomiczny, porządną lornetkę i lustrzankę cyfrową z osiemnastoma megapikselami na pokładzie. UFO powinno być moje, a biorąc pod uwagę komplet obiektywów, powinienem móc wypatrzeć kosmiczne wszy na głowach obcych.
Tylko gdzie oni są? Gdzie obcy i ich latające talerze? Nie śmieję się wcale, bo - podobnie jak agent Mulder - chcę wierzyć. Problem w tym, że miast spodziewanych odkryć, technologia przyniosła nam... worek kłamstw. Nowoczesne komputery i fotografia cyfrowa, zamiast uchylić rąbka tajemnicy, zakryły ją jeszcze bardziej, oferując nam tysiące spreparowanych zdjęć i filmów, od których aż roi się na Youtube. W zalewie z premedytacją przygotowanych fałszerstw trudno dziś odnaleźć jakikolwiek autentyczny ślad obecności obcych...
Dość powiedzieć, że słynny film sprzed dwóch lat, na którym dwaj rosyjscy studenci znajdują w śniegu ciało obcego, obejrzało trzynaście milionów osób! Jak się potem okazało, "obcy" wykonany został z części surowego kurczaka... Najlepiej wszystkie współczesne rewelacje dotyczące UFO podsumowuje ten film:
Co ciekawe, natłok doniesień o obserwacjach dokonywanych masowo w Polsce parę lat temu przyniósł zaskakującą konkluzję - wszyscy bardzo chcemy zobaczyć UFO na przekór wszelkiej logice. Tak bardzo, że daliśmy się nabrać na chińskie lampiony. Świetlisty obiekt przelatujący w ciszy nad naszymi głowami wystarczył, by omamić setki świadków. Za UFO uznawano też widziane z daleka motolotnie, a nawet jasno świecącą Wenus, że o jasno rozbłyskujących meteorach czy satelitach serii Iridium nie wspomnę (te ostatnie obracają się, odbijając światło słoneczne i generując tym samym krótki jasny błysk na nocnym niebie).
Gdzie oni są? Odpowiedzi nie przyniosły rzekome rewelacje wykradzione przez Juliana Assange, odpowiedzi nie dały nam radioteleskopy czy miliony kamer cyfrowych działających nocą i niewzruszenie obserwujących niebo.
Ja osobiście chcę wierzyć i póki co, po raz setny obejrzę "Bliskie spotkania III stopnia" Spielberga, a wieczorami patrzeć będę w niebo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu