Ford F-150 Lightning jest jednym z najważniejszych samochodów amerykańskiej transformacji elektrycznej. W walce o najwyższe rynkowe laury ma mu pomóc sensowna cena. Jednak przez prawo popytu i podaży, z tą ostatnią zaczynają się problemy. Dealerzy, wbrew korporacji, windują ceny.
Popyt na elektrycznego Forda F-150 jest taki, że dealerzy podwajają jego cenę
Ford F-150
Pozycja modelu F-150 na amerykańskim rynku jest wyjątkowa. Pick-upy są najważniejszym z motoryzacyjnych segmentów w tym kraju, swoistym symbolem „American way of life”, a Ford od 45 lat okupuje fotel lidera wśród „małych ciężarówek”. Sukces tego modelu wykracza jednak poza ten segment, F-150 od 40 lat jest też najlepiej sprzedającym się samochodem spośród wszystkich dostępnych modeli.
Nic więc dziwnego, że zapowiedź wprowadzenie modelu Lightning zelektryzowała, nomen omen, tamtejszy świat motoryzacyjny, a klienci rzucili się po pre-ordery. 200 tys. zamówień oznacza, że produkcję tego modelu wykupiono na przynajmniej dwa lata do przodu. Ford robi co może, żeby zwiększyć produkcję przynajmniej do poziomu 150 tys. sztuk rocznie, ale przy obecnych problemach z półprzewodnikami i łańcuchami dostaw części nie jest to łatwe.
Mówiąc krótko, popyt drastycznie przewyższa podaż i w tym momencie, cali na biało, wjeżdżają niektórzy dealerzy. Pomimo że Ford wyraźnie zapowiedział, że nie będzie tolerować spekulacyjnego zawyżania cen przez tych ostatnich, nie ma mocy prawnej, aby tego procederu zabronić. Na razie wprowadzono tylko sankcje dla dealerów, którzy chcieliby po cichu sprzedawać samochody demonstracyjne, co ponoć miało już mieć miejsce.
Market Adjustment
Efekt jest taki, że z całych Stanów zaczynają spływać doniesienia, o pojawieniu się przy cenach konkretnych egzemplarzy pozycji „market adjustment”. Wysokość tych „dopłat wyrównawczych” może przyprawić o zawrót głowy. Jeden z dealerów podniósł cenę posiadanego F-150... dwukrotnie, z 69500 na 140000 dolarów. Normą są podobno podwyżki o 30 - 40 tys. dolarów.
Sytuacja jest na tyle kuriozalna, że dealerzy żądają dopłat od ludzi, którzy złożyli pre-ordery u Forda. Jak możecie się domyślać, wizerunkowi koncernu po prostu to szkodzi. Przedstawiciele zarządu są całą sytuacją coraz bardziej poirytowani, co dla dealerów, w dłuższej perspektywie czasu, może się bardzo źle skończyć. Nie tylko zresztą dla tych nieuczciwych.
Opcja atomowa?
Choć jak wspomniałem Ford nie jest w stanie tego procederu zabronić, zapowiedziano już, że dealerzy którzy dopuszczą się tego typu spekulacji nie otrzymają kolejnych egzemplarzy samochodów. Realizacja zamówień z pre-orderów będzie przekierowywana do firm grających fair. Co więcej, CEO Jim Farley zapowiedział, że Ford rozważa zmianę modelu dystrybucji na podobny do wprowadzonego przez Teslę, zamawianie on-line z dostawą samochodu pod dom.
Z pewnością dla firmy motoryzacyjnej „starego typu” taka rewolucja nie będzie łatwa do przeprowadzenia. Jednak sprawa F-150 może być tą iskrą, która przekona zarząd, aby i tutaj dokonać „kopernikańskiego przewrotu”. Strategia elektryczna Forda jest zaskakująco konsekwentna i wydaje się, że będzie to jedna z tych „starych” firm, które do pociągu EV wskoczyły w odpowiednim momencie. Co więcej zrobiła to z dobrym planem działania i odpowiednią determinacją. Nowoczesne rozwiązanie problemu z dealerami ich pozycję może jeszcze poprawić.
Warto pamiętać, że problemy z dealerami w kontekście elektryków, choć nieco innej natury, miał też GM z Cadillaciem. Część dystrybutorów protestowała przeciw przejściu marki na napędy elektryczne i zapowiedziała, że nie będą takich modeli sprzedawać. GM wybrał oczywiście opcję atomową, i ogłosił, że kto się nie dostosuje ten wypada z gry. Mam wrażenie, że Ford, choć nie jest aż tak przyciśnięty do muru, również jest o krok od podobnie ostrej decyzji.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu