Fire Emblem to seria, której początki sięgają 1990 roku — debiutowała jeszcze na 8-bitowej konsolce Nintendo. Od tego czasu ewoluowała nie do poznania, ale jednym z elementów jaki się nie zmienił jest... grywalność. I jeżeli należycie do miłośników poprzednich odsłon taktycznych RPG Nintendo — tym razem też nie będziecie rozczarowani.
Trochę Persona, ale przede wszystkim najlepszy taktyczny RPG na Switcha - recenzja Fire Emblem: Three Houses
Trzy domy, jeden cel: zwycięstwo
Kontynent Fodlan podzielony jest między trzy rywalizujące ze sobą królestwa: imperium Adrestian, Holy Kingdom of Faerghus oraz Leicester Alliance. W samym sercu Fodlan znajduje się klasztor Garreg Mach, będący neutralnym terytorium w którym znalazło się miejsce dla Kościoła Seiros oraz akademii oficerskiej. I to właśnie na perypetiach uczniów ostatniej z nich skupia się w głównej mierze ta opowieść. Tytułowe trzy domy to Black Eagles, Blue Lions oraz Golden Deer, w których znaleźli się przedstawiciele poszczególnych terenów. Warto mieć na uwadze, że mieszkańcy każdego z nich charakteryzują się biegłością w innym stylu walki — jedni są bardziej biegli w magii, inni w łucznictwie, a ostatni w posługiwaniu się włócznią, dlatego też wybierając naszą drużynę niejako od wejścia obieramy kierunek.
Bez kalendarza ani rusz
Akcja gry rozpoczyna się w roku 1180, kiedy to mamy okazję poznać paletę bohaterów w czasach szkolnych. Szybko jednak akcja przeskakuje o pięć lat, do czasów, w których rodzinne tereny każdego z przywódców poszczególnych domów są w stanie wojny. Zgodnie z tradycją serii — Fire Emblem: Three Houses to nie tylko niekończące się potyczki na polu walki. Twórcy spory nacisk położyli także na przedstawienie sylwetek wszystkich bohaterów, a także tworzenie między nimi więzi — które mają szansę zaprocentować na polu bitwy. Ale jako że rolą naszego bohatera jest bycie nauczycielem młodej gromady, cały plan zajęć i doskonalenia ich umiejętności musimy odpowiednio planować od samego początku. Rozliczani jesteśmy w systemie tygodniowym — dlatego mamy spore pole do manewru by regularnie pracować nad elementami, które najbardziej nie domagają.
Wielu graczom Fire Emblem: Three Houses może skojarzyć się z Personą, bieganie po znanych zakamarkach akademii pozwala spotykać najrozmaitszych bohaterów i poznawać ich historie. Co ciekawe: nie tylko tych z naszego domu, ale także członków pozostałych ekip. I choć w pierwszych godzinach byłem tym aspektem zafascynowany, to... po jakimś czasie zaczęło mnie to zwyczajnie nużyć. Na szczęście zignorowanie tego simowego aspektu gry także wchodzi w grę, możemy po prostu skupić się na innych rzeczach — musimy wtedy pogodzić się z tym, że nie nie wykorzystamy wszystkich szans na sto procent.
Walka goni walkę — i to w najlepszym stylu
Ale żeby nie było: poznawanie bohaterów, rozwijanie ich umiejętności i nauka nowych technik to tak naprawdę przystawka przed daniem głównym, czyli walką. Fire Emblen: Three Houses powraca do znanego i lubianego schematu, czyli taktycznego RPG, gdzie każda z map podzielona jest na niewielkie pola. Każdy z bohaterów charakteryzuje się innymi umiejętnościami i możliwościami, każdy ma inne słabości i asy w rękawie. To samo zresztą tyczy się napotykanych przeciwników, dlatego zawsze warto mieć się na baczności — bo nawet niepozorna bitwa może okazać się dla nas bardzo kłopotliwa, gdy zlekceważymy przeciwników i nie dobierzemy odpowiedniego oręża (które, zgodnie z tradycją serii, po jakimś czasie się zużywa), ani nie sięgniemy po specjalne umiejętności bohaterów. Na pierwszy rzut oka mechanika walk nie jest specjalnie trudna — ale bliskie zapoznanie się z systemem i jego niuansami potrafi zająć kilka solidnych godzin. Warto jednak poświęcić uwagę nawet najdrobniejszym szczegółom by później, gdy wyzwanie stanie się coraz poważniejsze, nie utknąć w martwym punkcie... albo nie musieć spędzić długich godzin na żmudnym grindzie. I tak: jeżeli zastanawiacie się czy tutejsze walki również potrafią trwać po kilkadziesiąt minut, odpowiedź jest twierdząca.
Fire Emblem: Three Houses — trzy domy, trzy ścieżki, wiele godzin frajdy
Fire Emblem: Three Houses oferuje trzy scenariusze, w zależności od tego, którego domu zostaniemy mentorem, spodziewajcie się zatem długich godzin przy trenowaniu kolejnych bohaterów i poznawaniu kolejnych opowieści. A także nieco tworzeniu innych taktyk, bo pewne rozwiązania nie działają równie dobrze dla wszystkich. Twórcy nowego Fire Emblem postanowili spróbować nowych mechanik, zaproponować nieco inne podejście i... jestem pełen podziwu, jak zręcznie. udało im się to wszystko złączyć w jedną całość. To gra, od której nie można się oderwać — a że do najkrótszych i najłatwiejszych nie należy, spodziewajcie spodziewajcie się, że wyrwie wam wiele godzin z życiorysu. Jeżeli planujecie pełny chillout na zbliżającym się urlopie, to spokojnie może być jedyną produkcją jaką zabierzecie dla swojego Switcha!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu