Automaty do gier były niegdyś moim najlepszym źródłem elektronicznej rozrywki. W domu był jedynie Pegasus, a o komputerze mogłem jedynie pomarzyć. Niestety, pochodzę z mniejszej miejscowości, gdzie te popularne maszyny były rzadkością. Jednak w każde wakacje z rodzicami czy dziadkami jechaliśmy w miejsca, gdzie nigdy ich nie brakowało. Bardzo miło wspominam te czasy, bo oprócz łowienia ryb i pływania w jeziorze, dużą część czasu mogłem poświęcić na granie. Chciałbym dzisiaj wspomnieć o tych tytułach, które najmocniej zapadły mi w pamięć. Tych produkcji było całkiem sporo, ale skupię się na tych, które pochłonęły największą ilość moich żetonów.
Będąc dzieckiem, nie zdawałem sobie sprawy, która firma stoi za większością gier, w które tak mocno się zagrywałem. Dziś już wiem, że był to Capcom. Japończycy idealnie trafiali w moje gusta na przestrzeni lat, ale nie tylko oni. Lubowałem się przede wszystkim w chodzonych bijatykach i dwuwymiarowych strzelankach. Teraz rzadko mi się zdarza spędzać czas z tymi klasykami, ale zawsze miło jest powspominać. Wiele z tych produkcji starzeje się z godnością, dzięki czemu żadna nie powinna nikogo odstraszyć.
Mercs
W moich oczach to był idealny następca Contry. Lepszy pod każdym względem. Pierwsze co rzucało się w oczy, to bardzo dobra grafika, która dziś na nikim pewnie nie zrobi już wrażenia. Wcielaliśmy się w żołnierza, który musi iść naprzód i zabijać wszystko, co napotka na swej drodze. Duży arsenał broni, wymagający bossowie i setki przeciwników do zlikwidowania. Najbardziej lubiłem miotacz ognia, który siał prawdziwe spustoszenie w szeregach wroga. Mając to cudo, czułem się niepokonany. Choć inne pukawki miały lepszy zasięg, pozwalały na szybsze przechodzenie poziomów, to jednak wolałem tę konkretną broń. Do tego te wszystkie animacje palących się oponentów. Tak wiem, brzmi to trochę okrutnie, ale czerpałem radość z palenia tych, którzy stanęli na mej drodze. Nie sprawiło to jednak, że biegam z miotaczem ognia po ulicach.
Gun Smoke
To był ciekawy przypadek. Zakochałem się w tym tytule z dwóch powodów. Mogłem wcielić się w odważnego kowboja, który musiał dopaść poszukiwanych listem gończym bandytów, a przy tym słuchałem genialnej ścieżki dźwiękowej. To właśnie muzyka sprawiła, że tak chętnie wracałem do tej gry. Sama rozgrywka była również istotna, ale jednak te kawałki tak wpadały mi w ucho, że mogłem ich słuchać na okrągło. Zawsze starałem się grać tak, aby dojść do bossa mając ze sobą konia. Nie było to wcale takie proste, bo z każdej strony nacierali przeciwnicy, a kule latały po całej mapie. Im dalej, tym było coraz trudniej. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czy udało mi się dojść do końca Gun Smoke na automatach, bo tytuł ten ogrywałem później na PlayStation. Był on częścią hitów Capcomu z automatów. Jeżeli nigdy nie graliście, zachęcam sprawdzić.
Dynasty Wars
Przez lata nie mogłem sobie przypomnieć tytułu tej gry. Chciałem do niej wrócić wielokrotnie, ale kiedy jeszcze nie było YouTube'a, odnalezienie jej nie było takie proste. W końcu jednak natrafiłem na jakąś listę najlepszych pozycji z automatów i w końcu mogłem powrócić do świata Dynasty Wars. Produkcja ta nie była szczególnie ładna. Muzyka również nie chwytała za serce, ale została osadzona w zupełnie innych realiach i właśnie to mnie przekonało. Główna postać poruszała się na koniu i musiała walczyć z setkami różnych przeciwników. Wszystkie w specyficznym azjatyckim klimacie. To w zupełności mi wystarczyło, aby chętnie wrzucać żetony do maszyny.
Punisher
Tytuł ten zrobił na mnie ogromne wrażenie już od pierwszych minut. Postać Punishera poznałem dzięki mojemu tacie. To właśnie on pokazał mi komiks z tym bohaterem. Tak samo było ze Spawnem. Mama nie podzielała mojego entuzjazmu. W sumie jej się nie dziwię. Pewnie wolałaby, abym zainteresował się Asterixem czy Kajko i Kokoszem, ja natomiast zapatrzyłem się w mężczyznę z czaszką na klatce piersiowej. Sam tytuł natomiast był po prostu świetny. Jak Frank Castle lub Nick Fury -- wtedy miał jeszcze inny kolor skóry, mogłem bić bandziorów, bandytów, roboty czy samego Kingpina na dziesiątki różnych sposobów. Uwielbiałem muzykę, krótkie cutscenki i potyczki z bossami. Nigdy nie przypuszczałem, że coś będzie w stanie pokonać Cadillacs and Dinosaurs. Punisherowi się to jednak udało.
Metal Slug X
Grałem w kilka odsłon z tej serii, ale to właśnie X wspominam najmilej. Produkcja dawnego SNK zachwycała na każdym kroku. Oprawa, tempo rozgrywki, ilość elementów na ekranie. To była najładniejsza gra 2D i do dziś robi na mnie duże wrażenie. Metal Slug X nie należał do najprostszych. Może i znałem inne części, ale poziom trudności nadal potrafił dać w kość. Minęło sporo czasu, zanim nauczyłem się przechodzić dane plansze bez utraty życia. Nie ukrywam, że grając z innymi dzieciakami, przejście całości było prostsze, ale zawsze chciałem samemu dotrzeć do końca. Serię darzę ogromnym sentymentem i nawet dziś zdarza mi się wrócić do niej. Najchętniej wybieram wspomnianą odsłonę, pewnie ze względu na spędzony z nią czas. Żadna inna nie sprawia mi tyle frajdy, co X.
Tekken Tag Tournament
Dla niektórych może to być niespodzianka, gdyż TTT najpierw wylądował na automatach i mocno bazował na silniku z trzeciej odsłony serii -- przynajmniej wizualnie. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy podczas wakacji natknąłem się na maszynę z tą produkcją. Byłem święcie przekonany, że to trójka, ale lista dostępnych postaci znacznie przerastała tą z PSX-a. Niedługo potem na rynku ukazało się PlayStation 2, a wraz z nią Tekken Tag Tournament, który wyglądał już zupełnie inaczej. Wtedy nie wiedziałem, co się stało i czy to, w co grałem, nie było jakąś zmodyfikowaną wersją. Okazało się, że nie, ale tę informacje poznałem wiele lat później. Sama gra natomiast była przyjemna i łączyła wszystkie dotychczasowe odsłony w jedną. Szkoda, że Namco nie wydało tego na pierwsze PlayStation, ale pewnie wtedy nowy TTT nigdy by nie powstał.
Cadillacs and Dinosaurs
Numer jeden wśród wszystkich gier na automaty. Choć obiektywnie Metal Slug i Punisher są lepszymi grami, tak żaden inny tytuł nie dostał tyle moich żetonów, co Cadillacs and Dinosaurs. W tej produkcji wszystko się zgadzało. Klimat, oprawa, muzyka i ilość dostępnych postaci. Moim ulubieńcem po dziś dzień pozostaje Mustapha Cairo. To właśnie on wykonywał kopniaka w powietrzu, który zrobił na mnie jako dzieciaku największe wrażenie. Przeszedłem tę grę ze sto razy i nigdy mi się nie znudziła. Sprawdziłem chyba wszystko, co tylko się dało. Doszedłem do takiego poziomu, że wystarczyło kilka monet, aby zobaczyć napisy końcowe. Jeżeli miałby wybrać idealny tytuł z automatów, to wybrałbym właśnie Cadillacs and Dinosaurs. Zawsze, gdy wspominam czasy dzieciństwa muszę wymienić tę grę. Szkoda, że nigdy nie powstała jakaś kontynuacja lub nawet współczesna wersja. Gdyby jednak taka pojawiła się na Kickstarter, od razu rzucałbym portfelem w monitor. W końcu dałem szansę Franko 2 -- cóż za wspaniała gra, więc w tym wypadku obrzuciłbym ich całą wypłatą. Produkcja jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa, cudowna, wspaniała. Jeżeli nie graliście, to zapewniam Was, dużo straciliście.
To by było na tyle. Rzecz jasna, grałem w większą ilość tytułów, ale jednak powyższe mają szczególne miejsce w moim sercu i najlepiej je wspominam. Strasznie tęsknie za tymi czasami, kiedy w wakacje grałem na automatach. Dziś to już nie to samo. Możliwe, że trochę z tego wyrosłem, albo po prostu gust mi się zmienił. Ciężko jest mi ruszyć inne tytuły, bo dziś mam już jednak trochę inne upodobania. Nie zmienia to jednak faktu, że te maszyny odegrały ważną rolę w moim dzieciństwie. Jestem strasznie ciekaw, jakie są Wasze ulubione gry z dawnych lat? Której produkcji oddaliście najwięcej żetonów? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu