Facebook

Facebook skopiował już Snapchata. Teraz zaproponuje nam funkcje z... Tindera?

Maciej Sikorski
Facebook skopiował już Snapchata. Teraz zaproponuje nam funkcje z... Tindera?

Mark Zuckerberg i jego kompania udowodnili już, że na mediach społecznościowych znają się doskonale. I nie chodzi tu jedynie o rozwój Facebooka - dokonali ważnych przejęć, rozwinęli całą rodzinę serwisów z segmentu social media. A gdy ktoś się opierał przejęciu, np. Snapchat, następowało "nawiązywanie" do jego rozwiązań. W tamtym przypadku się sprawdziło, niektórzy twierdzą nawet, że niebieski gigant pożarł młodszego kolegę. Możliwe, że to powtórzy, a celem będzie wdrożenie funkcjonalności Tindera i zgarnięcie zysków z tego poletka.

Facebook jest bardzo hojny, gdy ktoś chce współpracować, doskonałym przykładem Oculus, a zwłaszcza WhatsApp, za który zapłacono kilkanaście miliardów dolarów. Jeżeli jednak na kooperację nie ma szans, robi się nieprzyjemnie - decydenci Snapchata zdążyli się już o tym przekonać, ekosystem starszego serwisu wprowadzał u siebie stopniowo rozwiązania kojarzone z biznesem, który jakiś czas temu wszedł na giełdę. Za każdym razem po premierze "nowości" w fb, w Sieci można było trafić na komentarze w stylu "Evan Spiegel (twórca Snapachata) musi nerwowo przełykać ślinę". Kto wie, może za jakiś czas podobne komentarze będą się pojawiać w kontekście Tindera?


W Sieci pojawiły się informacje, z których wynika, że Facebook w Kanadzie i Nowej Zelandii testuje nowe funkcje. Przypominają one rozwiązania zaproponowane przez serwis randkowy. Algorytm zastosowany w aplikacji łączy ze sobą znajomych i informuje o tym strony. Jeśli oboje zareagują, sugeruje im rozmowę, która może doprowadzić do spotkania. Na razie nie wiadomo nic więcej - trudno stwierdzić, na jakim etapie są testy, co, komu i kiedy konkretnie zamierza zaproponować. Może taka funkcjonalność nie pojawi się w Facebooku czy Messengerze i skończy się na pomyśle. Warto jednak pamiętać, że...

Jakiś czas temu media obiegła wiadomość, że Tinder to obecnie najlepiej zarabiająca aplikacja w App Store. Ustąpić musiały jej takie tuzy, jak Candy Crush Saga, Netflix, Pokemon Go czy Clash of Clans. A wszystko za sprawą płatnej opcji Tinder Gold zaproponowanej niedawno przez serwis. Dzięki niej można przyspieszyć poszukiwanie pary - pozwala podejrzeć użytkowników, którzy polubili nasz profil. Wyniki w sklepie Apple nie pozostawiają złudzeń: ludzie chcą korzystać z tej apki i płacić za dodatkowe funkcje. Po raz kolejny potwierdza się, że seks sprzedaje się najlepiej. Ewentualnie, że dobrze sprzedaje się poszukiwanie miłości w cyfrowym, XXI wieku...


Facebook zdecydowanie ma możliwości i potencjał, by stać się także serwisem randkowym. I to na olbrzymią skalę - przypominam, że liczba użytkowników przekroczyła już 2 mld. Nie twierdzę, że będzie łączył ludzi na skalę globalną, tu pewnie zostanie zastosowana skala lokalna (o ile w ogóle do tego dojdzie), ale to szczegół techniczny. Efekt może być taki, że za jakiś czas niebieski serwis będzie nam proponował spotkania, może nawet randki. I zacznie na tym robić dodatkową kasę - utrzymywanie się wyłącznie z reklam niesie pewne ryzyko, Google i Facebook szukają pomysłów, by wyrwać się z tego modelu, znaleźć nowe źródła zysków. Doniesienia na temat zarobków Tindera mogą podziałać na nich mobilizująco.

Gdyby do tego doszło, pojawią się pewnie głosy niezadowolonych użytkowników: to idzie za daleko, dorzucanie kolejnych funkcji zaczyna irytować. Tak już było przy kopiowaniu Snapchata. Można jednak założyć, że ta krytyka przejdzie bez większego echa...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu