VOD

Najlepszy film tego lata. To hit, o którym musisz wiedzieć

Konrad Kozłowski
Kliknij, aby włączyć dźwięk
Reklama

Żaden inny film nie został tak nakręcony i to widać w każdej minucie produkcji. Ale czy fajerwerki techniczne nie przyćmiły tego, co porusza najbardziej, czyli historii?

Rok 2025 przyniósł i przyniesie nam ogrom wyczekiwanych filmów, a także sporo niespodzianek. Wśród nowości jest jednak ten jeden tytuł, który budzi u mnie największe emocje: "F1: Film". To projekt reżysera "Top Gun: Maverick" - Josepha Kosinskiego, którego powinniście także kojarzyć z takich filmów, jak "TRON: Dziedzictwo" czy "Oblivion". Facet ma rękę do robienia ładnych, angażujących i wiarygodnych historii, dlatego gdy ogłoszono, że to właśnie on zrealizuje film w świecie Formuły 1 - jednej z moich ulubionych dyscyplin sportowych - byłem zachwycony. Kolejne doniesienia tylko podnosiły poprzeczkę i budowały oczekiwania.

Reklama

F1: Film - recenzja

Nie dało się bowiem nie usłyszeć, o tym, że skorzystano z doświadczenia i technologii z "Top Gun: Maverick" (największy hit 2022 roku), kiedy kręcono świetne sceny z kokpitu odrzutowców, ale tym razem przygotowano nowe kamery (wraz z Apple i z użyciem komponentów z iPhone’a 15 Pro), by ujęcia były jeszcze lepsze. Oprócz niewielkich rozmiarów i niedużej wagi, istotne są też punkty, gdzie zamontowano kamery, bo to inne lokalizacje, aniżeli te, z których relacjonuje się wyścigi F1 podczas transmisji. Czy wspomniałem, że kamery się obracają na żądanie?

Nie bez znaczenia był też udział Lewisa Hamiltona, siedmiokrotnego mistrza świata, który pełnił rolę producenta w filmie. Wisienką na torcie był jednak fakt, że Brad Pitt i Damson Idris zasiedli za kierownicami bolidów i to oni mknęli po torach w trakcie prawdziwych weekendów wyścigowych F1 - pomiędzy sesjami nagrywano sceny i na torze, i w padoku. Nie były to, co prawda, samochody F1, lecz odpowiednio zmodyfikowane bolidy F2, które przygotował zespół Mercedesa, tak by przypominał najszybsze i najmocniejsze maszyny na świecie, ale chylimy czoła przed aktorami, którzy musieli grać swoje, jednocześnie walcząc z przeciążeniami i starając się utrzymać na torze.

Twórcy, zamiast green screenu i sztucznych scen, robili wszystko, żeby uwiarygodnić każdy moment, a niektóre ujęcia powstawały z udziałem prawdziwych zawodników F1 i publiczności zgromadzonej na obiektach rozsianych po całym świecie. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ taki kontekst sprawia, że na film patrzy się zupełnie inaczej. To z jednej strony służy odbiorowi "F1: Film", z drugiej sprawia, że (jako fan F1) staję się jeszcze bardziej czepliwy i wymagający.

Film o Formule 1. Historia, która (nie) mogła się wydarzyć

Nowy film Josepha Kosinskiego opowiada historię kierowcy, który za młodu ścigał się z legendami królowej motorsportu: Senną, Prostem, Mansellem i Schumacherem. Jeden wypadek spowodował jednak, że Sonny Hayes nigdy nie wykorzystał swojego potencjału - zamiast walczyć o kolejne tytuły mistrza świata, przez lata podróżuje swoim vanem poszukując okazji do ścigania się gdziekolwiek, z kimkolwiek, za cokolwiek. Gdy jego dawny partner z toru, obecny właściciel zespołu, znajduje się w potrzebie, Hayes niechętnie daje sobie jeszcze jedną szansę na spróbowanie swoich sił w Formule 1.

Fabuła filmu, zwroty akcji, wzloty i upadki zespołu oraz losy poszczególnych postaci, nie są największymi niespodziankami w historii kina - to dość generyczna opowieść o starym wyjadaczu i żółtodziobie, którzy muszą nauczyć się współpracować, by osiągnąć sukces. W zespole Apex GP partnerem Hayesa jest bowiem Joshua Pearce - dobrze zapowiadający się młody zawodnik, który nie ma możliwości wykazać się na torze z powodu słabego bolidu (i własnego charakteru). Pojawienie się postaci Brada Pitta to niemal trzęsienie ziemi w zespole, bo jego podejście jest, delikatnie mówiąc, dość surowe i nie z tej epoki, ale zaczyna przynosić efekty.

Oprócz doborowej obsady, "F1: Film" wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by pokazać widzom najważniejsze postacie prawdziwego świata F1, więc regularnie widujemy realnych zawodników, szefów i innych członków zespołów. To sprawia, że granica pomiędzy prawdą i fikcją zaciera się, jak nigdy dotąd, a całość bardzo na tym zyskuje. Technicznie film onieśmiela, bo rzeczywiście podczas seansu czuć każdy zakręt, każde hamowanie, każdy kontakt bolidów. Wpływ na to mają nie tylko kwestie wizualne, ale także dźwięk (podczas weekendów nagrywano odgłosy bolidów, by wykorzystać je w filmie), który na sali IMAX niemal wdziera się do uszu.

Wspomnę też, że ponownie z Kosinskim współpracował Hans Zimmer odpowiedzialny za bardzo dobrą, pasującą do filmu ścieżkę - bardzo liczę na to, że oprócz piosenek, doczekamy się też wydania właśnie tego score’a. Warto podkreślić, że calutki film jest w proporcjach ekranu IMAX, więc w trakcie oglądania każda scena nas zasysa do środka.

Reklama

Dla kogo jest film F1?

Tym elementem, do którego widzowie będą mogli mieć największe zarzuty, to zdarzenia na torze w trakcie wyścigów. Takie sytuacje można policzyć na palcach jednej ręki, ale entuzjaści F1 będą na nie reagować inaczej, aniżeli zwykli widzowie. Dla fanów, kibiców, sympatyków i znawców Formuły 1 film będzie fajną rozrywką, lecz poziom udramatyzowania niektórych sytuacji - choć służy budowaniu napięcia i dodaje dynamiki - powoduje uniesienie brwi. Czy to zaszkodzi Formule 1? W żadnym wypadku. Może tylko spowodować wzrost zainteresowania sportem, ale obawiam się, że część nowych widzów może nigdy nie doczekać się takich zawirowań na torach, jakie pokazano w filmie, nie tylko w pojedynczym sezonie, ale nawet kilku. Ponadto, z jednej strony komentator w trakcie wyścigów bywa nadaktywny, tłumacząc co widzimy na ekranie, a z drugiej strony w filmie w ogóle nie wyjaśnia mechaniki weekendów F1 - o kwalifikacjach wspomniano chyba zaledwie raz (a to one decydują z której pozycji startują zawodnicy do wyścigu), treningi pominięto, a o logistyce całego tego zaplecza w ogóle się nie zająknięto.

"F1: Film" jest tak angażujący, dynamiczny i dający ogrom frajdy, jak można się było tego spodziewać. Czasami można się śmiać, czasami wstrzymać oddech, a w rytm świetnie dobranych kawałków tupać nóżką. To ponad dwie i pół godziny historii opowiadanej z niesłychanym rozmachem i wiem, że zobaczę go więcej niż raz w kinie. Dla tych, którzy śledzili "Formuła 1: Jazda o życie" na Netflix to będzie jeszcze coś lepszego.

Reklama

Aktualizacja: dodaliśmy materiał wideo poświęcony F1: Film na górze strony.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama