Za niecałe dwa tygodnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Wysoka frekwencja raczej nam nie grozi, ale to nic nowego i nadzwyczajnego. Ich wyniki wie...
Za niecałe dwa tygodnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Wysoka frekwencja raczej nam nie grozi, ale to nic nowego i nadzwyczajnego. Ich wyniki wiele w naszym życiu nie zmienią (za to odmienią życie przyszłych europarlamentarzystów), lecz temat przybiera na sile w mediach i składa się na to kilka czynników, m.in. fakt, że rozpoczyna się prawdziwy wyborczy maraton, który zakończymy dopiero w przyszłym roku. Mnie najbardziej w całym tym zamieszaniu zastanawia jedno: dlaczego serwowane są nam tak złe spoty wyborcze?
Telewizor wyniosłem z mieszkania już kilka lat temu, prasę dobieram tak, by nie podnosić sobie ciśnienia i nie zaśmiecać głowy bzdurnymi informacjami, podobnie jest ze stacją radiową - wybrałem taką, w której jest przede wszystkim muzyka i szeroko pojęta kultura. Pisząc krótko: od polityki stronię i nie mam z nią wiele wspólnego, bo szkoda na to zdrowia. Nie da się jednak uciec od niej całkowicie – przecież do Sieci też wkroczyła, a kampania wyborcza jest w Internecie realizowana z przytupem. Także w mediach społecznościowych, których jestem użytkownikiem.
Na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni trafiłem na sporo materiałów wyborczych, które miały mnie zachęcić do oddania głosu na konkretnego kandydata i jego partię. Były to przede wszystkim krótkie spoty umieszczane na YouTube. Szukałem ich? Nie, poznawałem te reklamówki, ponieważ codziennie jakiś znajomy albo znajomy znajomego z Facebooka dzielił się znaleziskiem z kategorii „o co tu chodzi?”. Bo właśnie takim zdaniem można podsumować znaczną część jutubowych spotów wyborczych. Po odtworzeniu człowiek zachodzi w głowę, co wydarzyło się chwilę temu - przecież to nie mogło powstać na serio. Twórcy zapewne walczą o jakąś nagrodę w kategorii "materiały wyborcze stworzone dla beki". A co jeśli to nie są żarty?
Najciekawsze jest to, że dziwne/komiczne/koszmarne spoty nie są domeną jednej partii – każda musiała dorzucić coś do tego worka nieszczęść. Mamy zatem byłego prezydenta Warszawy machającego szablą, byłego szefa Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (moim skromnym zdaniem, lider zestawienia jutubowych nieporozumień), mamy też człowieka, którego spot przaśnością nawiązuje do hitu Ole! Olek. Powrót do przeszłości. I śmieszno i straszno, choć należałoby się spodziewać czegoś innego.
Pisząc o oczekiwaniach wobec spotów wrzucanych na YouTube’a nie mam na myśli programu politycznego, bo ten byłby jedynie stekiem bzdur i obietnic bez pokrycie. Chodzi mi po prostu o ciekawe materiały wyborcze. Ciekawe nie ze względu na swą śmieszność, ale sposób realizacji, przekazu, formy dotarcia do wyborców. Filmy z kampanii pokazują, że innowacyjność twórców skończyła się na etapie „to będzie na jutubie”. A przecież mogło być inaczej. Pytanie tylko, dlaczego nie jest? To raczej nie kwestia budżetu czy ograniczeń technologicznych albo czasowych.
Kolejny raz okazuje się, że jeśli chcesz korzystać z mediów społecznościowych, to musisz wiedzieć, jak to robić. Póki co wielu kandydatów wystawiło się na pośmiewisko i nie ma to nic wspólnego z ich poglądami politycznymi czy planami, które chcą zrealizować podczas przyszłej kadencji. Stali się obiektem drwin, bo wystąpili w materiale, przy którym szczęka opada i który trzeba obejrzeć trzy razy. Dopiero wtedy do człowieka dociera, że to się naprawdę wydarzyło i nie zawierało sceny z mrugającym do nas facetem siedzącym przy szklance bezalkoholowego.
Być może próbowałbym zrozumieć, a nawet zaakceptować te spoty, gdyby stali za nimi sami politycy. Podejrzewam jednak, że to dzieło specjalistów, którzy z niejednego pieca chleb jedli. I tu zaczynam się gubić, ponieważ nie wiem, skąd bierze się takich specjalistów. Można też całą sprawę skwitować stwierdzeniem "taki spot, jaki wyborca". I pewnie przyznałbym rację, gdyby chodziło o kampanię sprzed 10-15 lat realizowaną w tradycyjnych mediach. Sęk w tym, że to dzieje się dzisiaj, w mediach społecznościowych i odbiorcy najwyraźniej nie dali się uwieść. Czy minister Boni i jego sztab naprawdę nie przewiedzieli tego, że jego krótki film ludzie będą sobie podsyłać w ramach żartu do porannej kawy w pracy? No chyba, że na to właśnie liczono i publikując ten tekst staję się elementem intrygi grubymi nićmi szytej...
Na koniec mała prośba: odpuście sobie kampanię wyborczą w komentarzach - jeśli chcecie dorzucić coś do spisu śmiesznych spotów, to zapraszam, ale bez przekonywania innych, że jedna racja jest bardziej racją a druga mniej ;)
Źródło grafiki: YouTube
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu