Felietony

Kolekcja gazet, książek i płyt trochę uwiera przy okazji przeprowadzki. Pocieszam się tym, że ci nowocześni nie mają lepiej...

Maciej Sikorski
Kolekcja gazet, książek i płyt trochę uwiera przy okazji przeprowadzki. Pocieszam się tym, że ci nowocześni nie mają lepiej...
Reklama

Jestem na etapie przeprowadzki, właściwie przygotowań do przeprowadzki, a przy tej okazji pojawiają się przemyślenia dotyczące dobytku, człowiek zaczyna żałować, że kupował książki, prasę, filmy czy muzykę w wersjach analogowych, że nie zdecydował się lata temu na pełne przejście do cyfry. Było zostać gadżeciarzem, inwestować w te wszystkie czytniki, tablety, dyski twarde i powerbanki... Chwila zadumy i można dojść do wniosku, że w takim scenariuszu też byłbym zawalony rzeczami - może nie papierem, ale plastikiem, metalem i szkłem.

Elektronika jest naprawdę dobrym rozwiązaniem, jeśli ktoś chce żyć minimalistycznie - do takich wniosków doszedłem parę lat temu w jednym z tekstów. Opisywałem swoje stosy książek, gazet i płyt, które zabierają przestrzeń w mieszkaniu, stwierdziłem, że gdyby to wszystko istniało w wersji cyfrowej, to zyskałbym ładnych kilka metrów kwadratowych w swoim m. Teraz te myśli powracają. Zwłaszcza, że wszystko to trzeba spakować i wywieźć. Ręce opadają. Nie mogę po prostu wyjść z mieszkania trzymając w jednej ręce walizkę w ubraniami, a w drugiej transporter z chomikiem, trzeba się zdać na ekipę przeprowadzkową. To oznacza koszty, stratę czasu, nerwy...

Reklama

Po etapie narzekania pojawia się jednak myśl, że przecież lubię te swoje stosy, przyjemnie siedzi się w pokoju z papierowymi książkami, miło przegląda się albumy z fizycznymi zdjęciami, płyty z grami, muzyką czy filmami to nierzadko artefakty przypominające o jakimś wydarzeniu. Wiele z tych przedmiotów ma swoją historię, do której warto wrócić myślami, gdy spojrzy się na okładkę albo pudełko. Po przeprowadzce, rozpakowaniu tego wszystkiego, ułożeniu i odsapnięciu, przyjdzie myśl, że nie jest najgorzej - cyfra tyle radości by nie dała. Elektronika, całkowite przejście na taki sposób konsumpcji treści, może i ułatwiłaby życie, ale to nie oznacza, że uczyniłaby je lepszym, przyjemniejszym. Przy tym pojawia się myśl warta uwagi.

Kto powiedział, że elektronika nie oznacza zagracania?

Wyobraziłem sobie siebie jako gadżeciarza, takiego totalnego, oddanego urządzeniom i cyfrowym rozwiązaniom. Posiadam nie tylko telewizor, sprzęt audio i smartfon, ale też bogaty pakiet innych urządzeń, gadżetów i dodatków. Na półkach leżą przystawki telewizyjne, obok ustawiona jest konsola, może nawet dwie albo trzy, bo do dwóch wiodących marek wypadałoby dorzucić coś mobilnego. Plus drugi smartfon, czytnik ebooków, tablet. Może gogle VR i smartwatch? Z pewnością aparat, kilka par słuchawek, powerbanki. Obudowy do smartfonów, ładowarki i masa przewodów, o których kiedyś wspominałem. Laptop, nie wykluczam stacjonarki z peryferiami...

Coś pewnie przeoczyłem, prawdziwy gadżeciarz ciągle kupuje jakieś nowinki, ściąga zabawki z Zachodu i Wschodu, Amazon oraz Aliexpress nie są mu obce. Raz skusił się na elektroniczną kostkę do gry, innym razem ktoś go przekonał, że potrzebna mu ramka na zdjęcia z modułem Wi-Fi. Aha, nie należy zapominać o wydaniach kolekcjonerskich gier z tymi wszystkimi mapami, figurkami i książeczkami. Załóżmy teraz, że taka osoba nie pozbywa się starego sprzętu - gromadzona przez niego elektronika jest odmładzana, ale stare produkty nie trafiają na śmietnik. Szuflada jest wypchana telefonami, szafka przewodami i ładowarkami do starych odtwarzaczy mp3, w piwnicy stoją nawet stare monitory. Przesada? Znam takie przypadki.

Tak oto poznaliśmy postać, która może spytać właściciela papierowych książek: człowieku, po co ci te książki? Nie lepiej kupić Kindle'a i mieć spokój? Oszczędzasz miejsce, pewnie też kasę, a do tego przeprowadzić się łatwiej. Można sobie wówczas wyobrazić jak ta osoba zmienia miejsce zamieszkania, jak dociera do niej, że zebrana przez lata elektronika zagraciła przestrzeń życiową. Miało być łatwiej, a okazuje się, że człowiek jest otoczony przez urządzenia, które albo nie są już sprawne, ewentualnie niewielki z nich pożytek albo zapewniały zabawę przez jeden wieczór, góra tydzień. Co z tym zrobić? Wyrzucić szkoda, sprzedać raczej się nie uda, ewentualnie zarobi się grosze, sensownych zastosowań brak, bo niewiele osób zabawi się w konstruowanie robotów ze starych smartfonów i drukarki Kodaka... Pojawia się ból znany właścicielom papierowych książek. Tyle, że stara książka nie uwiera - konsola może.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama