Polska

E-zdziczenie w polskim Internecie – kolejna odsłona

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

Reklama

Polski Internet lubi ekstrema. Najnowszym z nich jest sprawa Mariusza Trynkiewicza. Pedofil, gwałciciel, seryjny morderca ma w tym roku wyjść na wolno...

Polski Internet lubi ekstrema. Najnowszym z nich jest sprawa Mariusza Trynkiewicza. Pedofil, gwałciciel, seryjny morderca ma w tym roku wyjść na wolność. Niewątpliwie jest to porażka polskiego prawodawstwa. Czy jednak usprawiedliwia urządzanie morderczego festynu w sieci? Dziś firma produkująca buty pobiła rekord - zaproponowała loterię dotyczącą śmierci Trynkiewicza. Przewidziane są nawet nagrody! Rzeczywistość przebiła nawet fikcję Stephena Kinga i jego morderczego clowna Pennywise'a...

Reklama

Kiedy ostatnio pisałem o zdziczeniu internetowym, posypały się bluzgi. Nie pamiętam już z nich wiele, ale dowiedziałem się między innymi, że jestem lemingiem, bo stanąłem w obronie komucha Turskiego. W końcu od lat politycy i media zarabiają w Polsce na trupach więcej niż grabarze, więc dlaczego się czepiam? To normalne, że w rzeczywistości wirtualnej obowiązuje prawo dżungli, więc rozszarpywanie zwłok na strzępy nie jest niczym złym....

Tymczasem festiwal śmierci rozkręcił się na dobre i powiem to wprost - przybrał rozmiary zbiorowej nekrofilskiej orgii. I to jest po prostu chore. Sytuacja wygląda zawsze tak samo - niezależnie od tego, czy chodzi o papieża, ofiary smoleńskie, małą Madzię, czy wspomnianego Trynkiewicza. Ludzie pragną chleba i igrzysk, a wożenie się na trupach to doskonała rozrywka.


O mój Internecie...

Ale zacznijmy od początku... Mariusz Trynkiewicz to istny wrzód na tyłku polskiego wymiaru sprawiedliwości. Dlaczego? Bo sąd polski nigdy z przypadkiem tym nie porafił sobie poradzić. Nie będę się na ten temat rozpisywał - szczegółowe informacje znajdziecie w sieci na stronach tabloidów, które od tygodni uprawiają e-masturbację. Dość powiedzieć, że Trynkiewicza skazano czterokrotnie na karę śmierci, ale na mocy amnestii z 1989 roku stryczka uniknął i właśnie kończy odbywanie kary 25 lat pozbawienia wolności.

W Internecie zawrzało. Jak to, dlaczego, jakim prawem? Nie wiem, kto zaprószył ten ogień, ale i media, i politycy umiejętnie dolewają doń oliwę, a motłoch w sieci już od tego ognia odpala pochodnie i ostrzy widły. Trynkiewicz stał się prezentem z nieba dla mediów (bo coś ruszyło po świątecznym marazmie) i dla polityków (bo wybory za pasem).

W większości internetowych komentarzy odium spada oczywiście na obecny rząd - jak gdyby Trynkiewicz wcześniej nie istniał, jak gdyby nie był on w pewnym sensie produktem współczesnej, przeciwnej karze śmierci, myśli europejskiej, która zakłada, że życie mordercy jest święte, ale życie jego ofiar - już niekoniecznie.

Tymczasem wiele innych, bardziej rozwiniętych krajów może "poszczycić się" podobnymi lub gorszymi kryzysami. Stany Zjednoczone miały swojego Jeffreya Dahmera - seryjnego mordercę, pedofila, kanibala i nekrofila, który grał na nosie amerykańskich sądów jak Konstanty Andrzej Kulka na skrzypcach. I do samego końca system sobie z tym przypadkiem nie poradził - ostatecznie Dahmer zamordowany został przez współwięźnia.

Reklama

Jeszcze ciekawsze wydarzenie miało miejsce we Francji. Tamtejszy wymiar sprawiedliwości kompletnie nie mógł sobie poradzić z japońskim studentem, który zamordował i zjadł koleżankę. W efekcie pan Issei Sagawa wrócił do rodzinnego kraju i jest dziś najbardziej znanym w świecie japońskim kanibalem celebrytą.

Od tamtej pory Japończyk pojawiał się w wielu programach, gdzie ze szczegółami opowiadał całą tę historię, napisał kilka popularnych książek, zagrał w filmach pornograficznych, prowadzi bloga i pisze felietony w jednym z japońskich brukowców. Twierdzi, że marzy o tym, żeby skończyć jako posiłek w ustach jakiejś pięknej Europejki. (źródło)

Reklama

We wszystkich takich przypadkach współczesnym pokłosiem jest chory rodzaj internetowego kultu. Mordercy to celebryci. Niezależnie od tego, czy żądamy ich śmierci, czy uwolnienia, mówimy o nich, dyskutujemy, podbijamy ich statystyki, a gdy spiszą swoje wspomnienia - kupujemy książki. Osławiona matka Madzi zrobiła sobie nawet półnagą sesję na koniu w tabloidzie i sieci. I nie znalazł się choć jeden czytelnik, który otwarcie by tę akcję zbojkotował, a Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nawet się w tej sprawie nie zająknęło - do tytułu "hieny roku" zgłoszono nie autora tej quasi-nekrofilskiej sesji, ale... Tomasza Lisa, bo napisał o problemie pedofilii w kościele.

Dlaczego tak się dzieje? To proste - bo tego chcemy. Historia zatoczyła jedno wielkie koło i wróciliśmy do korzeni, tyle że w wydaniu internetowym. Nastroje starożytnych Rzymian oglądane w serialu "Spartacus" kubek w kubek odpowiadają współczesnym zachowaniom w sieci. Żądamy krwi, kibicujemy przemocy, robimy festyn - brakuje tylko clowna rozdającego baloniki.

W materii tej internety wygrywa dziś pewna firma produkująca buty (wszyscy już z Facebooka wiecie jaka, ale z pełnym rozmysłem nie podaję nazwy), która postać Trynkiewicza wykorzystała do... konkursu! Oto, co czytamy na społecznościowym profilu.

14 lutego br na wolność wychodzi Mariusz Trynkiewicz - seryjny morderca, pedofil-gwałciciel. Jesteśmy porażeni niewydolnością systemu karnego w Polsce... Mamy nadzieję, że wyrażenie społecznego niezadowolenia powstrzyma wymiar sprawiedliwości od popełnienia tak rażącego błędu. Nawet po wyjściu na wolność nie wróżymy temu panu świetlanej przyszłości.. a Wy jak myślicie co się z nim stanie?
e
j
Dla osób, które w komentarzach wytypują dokładna datę śmierci Mariusza Trynkiewicza przygotowaliśmy nagrody rzeczowe.

Niewątpliwie ktoś tu postawił na viral. Sęk w tym, że nie tylko oparty na najniższych instynktach, ale pośrednio gloryfikujący bezprawie i wykorzystujący negatywne nastroje społeczne. To nawet ciekawszy przykład, niż akcja sprzedaży wiernym spodni dresowych z Janem Pawłem II nadrukowanym w okolicy genitaliów. Ba, ciekawszy nawet od smoleńskich bohomazów sprzedawanych na Allegro.

Reklama

Pytanie tylko, czy na pewno chcemy kroczyć tą drogą? I czy naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, że na skrajnych emocjach gra się nam specjalnie, by osiągnąć konkretny efekt sprzedażowy - czy to w sklepie, czy w czasie wyborów? Naprawdę chcemy wrócić do stosów, na których palić będziemy czarownice? Do szubienic na rynku i dziecięcych zabaw w rozhuśtanie trupa? Serio, naprawdę też warto udostępniać na Facebooku akcję sprzedawcy butów, nawet, jeśli chcemy ją tylko potępić? Ktoś kiedyś zapytał, dlaczego pewna różowa Jolanta zwana koniem jest taka popularna... Właśnie dzięki hejterom, którzy budują jej statystyki. I podobnie jest w tym przypadku.

Nie udostępniajmy takich rzeczy, nie lajkujmy ich, nie bierzmy udziału w dyskusjach. 10-letnie dziecko męczy mnie w domu, żebym mu założył konto na Facebooku. Jeśli to zrobię, co ujrzy? Zdziczałą, plującą jadem tłuszczę, która z pianą na ustach rozszarpuje gnijące ścierwa. Naprawdę nie stać nas na więcej? Czy Pierre Levy pomylił się, pisząc o cyberkulturze jako odległej spadkobierczyni ideałów oświeceniowych? Cóż, może po prostu nigdy nie był w Polsce...

Fot. w nagłówku: kadr z filmu "It"

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama