Kiedy dziś sięgam pamięcią wstecz, aż trudno uwierzyć, że do szkoły poszedłem jeszcze za siermiężnych czasów PRL, a końcówkę podstawówki i szkołę średnią spędziłem w szkołach, duchem tkwiących w tamtej epoce. Był to jednocześnie czas paradoksów, szkoła ciągle potrafiła człowieka inspirować, na fizyce kopał nas prąd wygenerowany samodzielnie na maszynie elektrostatycznej Wimshursta, na chemii możne było samodzielnie prowadzić eksperymenty, trzymając w rękach tak groźne narzędzie jak palnik Bunsena. Gorzej było ze zdobywaniem wiedzy specjalistycznej, ani wydawnictwa, ani ludzie nie mieli pieniędzy, internetu w dzisiejszym kształcie nie było. A dziś? Mówiąc krótko, dziś mamy VOD...
Dzisiejsze czasy dają tyle możliwości, a ludzka psychika marnuje je na potęgę
Dziwne czasy
Obecnie sytuacja jest również paradoksalna, ale w zupełnie odwrotny sposób niż wtedy. Żeby trafić na szkołę, w której wiedza z chemii, fizyki czy biologii podawana jest praktycznie, przy pomocy eksperymentów, przyrządów laboratoryjnych, mikroskopów, trzeba mieć dużo szczęścia lub dużo pieniędzy.
Dzieci zanudzane są wykładami, w szkołach z rzadka wykorzystuje się w efektywny sposób kupione z dotacji pomoce w stylu rzutników. Zamiast wzbudzać zainteresowanie jakimś tematem, serwuje się od małego pseudokorporacyjny sposób weryfikacji wiedzy czysto teoretycznej, oparty dodatkowo o nieżyciowe szkolne procedury.
Niech leży...
Z drugiej strony, wiedza, którą możemy zdobywać sami leży wręcz na ulicy. W internecie mamy dostęp do materiałów tworzonych przez pasjonatów, najczęściej poziomem realizacyjnym przewyższającym wszystko, co zrobiły MEN czy telewizje „misyjne”. Mamy specjalistyczne portale, bogate w lepszą i gorszą publicystykę na prawie każdy temat. Księgarnie uginają się od książek naukowych w każdej formie i na każdym poziomie.
Sprzęt, który w moich czasach był marzeniam, taki jak porządny teleskop czy mikroskop, dziś jest na wyciągnięcie ręki i nie kosztuje majątku. Dla osób chcących zgłębić jakiś fragment historii dostępne są za darmo potężne cyfrowe archiwa, a na Allegro za bezcen można kupić publikacje źródłowe wyprzedawane przez biblioteki, ponieważ mało kto ich dziś używa.
Czas jest względny
Pomimo powszechnego przeświadczenia, że dziś uczestniczymy w wielkim wyścigu szczurów i na nic nie mamy czasu, wcale tak nie jest. Naczyniami zajmują się zmywarki, mieszkania odkurzają roboty, poza początkowym okresem pandemii nie stoimy godzinami w kolejkach po podstawowe produkty spożywcze.
Dużą część przeciążenia cywilizacyjnego, które niewątpliwie istnieje, fundujemy sobie sami, chłonąc różne celebryckie bzdury, czytając o każdej katastrofie, jaka wydarzyła się na naszej planecie czy komentując każdą pierdołę typu „zrobiłam właśnie nową lazanię po burkinafasku” u znajomych na facebooku lub twitterze.
Czas nie ucieka nam w korpo i biurach, ale na kolejnych sezonach wieloodcinkowych seriali. Sam jestem wielkim fanem filmu, ukończyłem nawet jakąś tam szkołę w tym kierunku i jeszcze dekadę temu wydawało mi się, że oglądam więcej niż przeciętny obywatel naszego kraju. Ta chęć bycia jako tako na czasie zmuszała mnie i tak do drastycznego selekcjonowania, co na ekranie skonsumować.
Dziś gdy rozmawiam czy czytam różne dyskusje na te tematy, zastanawiam się jakim cudem ludzie są w stanie obejrzeć dziesiątki seriali, każdy po kilkadziesiąt godzinnych odcinków. Ja z trudem utrzymuje się w miarę, podkreślę w miarę na bieżąco z najgłośniejszymi tytułami, i to pomimo tego, że mój organizm pozwala mi spać tylko 4 h na dobę.
Mam takie wrażenie, że wizja znana z Matrixa, trzymania ludzi dla produkcji prądu w kadziach pod przymusem jest przestarzała. Wystarczy dać społeczeństwu darmowy dostęp do dobrego VOD, w zamian za zgodę na podłączenie kabelków i nie trzeba będzie zawracać głowy agentowi Smith'owi. Po co Matrix, jak jest Netflix?
Wrażenia kontra wiedza
Polskie statystyki w zakresie czytelnictwa książek są ciągle zastraszające, a przecież wśród tych, co czytają i tak prym wiedzie beletrystyka, w sumie od połykania seriali na VOD wiele się nieróżniąca. Dlaczego więc, mając tak duże możliwości, wiedza sprzedawana dziś jest często w mniej atrakcyjnej formie niż kiedyś? Nawet bajki edukacyjne stały się znacznie bardziej powierzchowne i infantylne niż kiedyś. Czy jest jakiś tytuł, który byłby w stanie wygrać merytorycznie z francuskimi produkcjami typu „Był sobie...”.
Przyczyną tego stanu rzeczy jest chyba ludzka psychika, która woli szybkie i proste doznania, zamiast wymagającej więcej pracy umysłowej. Ponieważ jednocześnie tej łatwej rozrywki mamy dziś tak dużo i na tak wysokim poziomie, staje się ona wręcz nowym rodzajem narkotyku. A jak każdy narkotyk, z biegiem czasu staje się coraz bardziej zaborczy.
W szkołach zwyciężyło natomiast „bezpieczeństwo”, będące tak naprawdę przykrywką dla lenistwa i niechęci ludzi odpowiadających za organizację procesu nauczania, do zajęcia się swoimi obowiązkami na poważnie. Szkoła ma być tania, prosta w zarządzaniu i najlepiej w formie dającej się oceniać przy pomocy prymitywnych matryc. Nigdy wcześniej obrazek pokazujący formowanie dzieci na dokładnie tak samo ociosane „pieńki” nie był tak trafny, jak dzisiaj.
Czy jesteśmy w stanie coś z tym zrobić? Nie wiem, możliwe, że z naszą psychiką wygrać się nie da. Ale próbować warto, szczególnie w przypadku dzieci. Może zamiast kolejnej zabawki, która po miesiącu poleci w kąt pokoju, spróbować kupić dziecku mikroskop albo książkę o kosmosie? Może być na początku niezadowolone, to fakt, ale po jakimś czasie może jak mój dziesięciolatek zamówić sobie książkę Carla Sagana. I nieważne ile z niej na dziś zrozumie, ważne, że być może połknął bakcyla, który uchroni go w przyszłości przed bezmyślną serialozą.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu