Ciekawe strony

Dzień w którym odszedł Google Reader - nie będę tęsknił tak, jak mógłbym dwa lata temu

Jan Rybczyński
Dzień w którym odszedł Google Reader - nie będę tęsknił tak, jak mógłbym dwa lata temu
17

Pamiętam dzień w którym zacząłem korzystać z Google Reader. Nie wiem dokładnie kiedy to było, nie w dniu jego wprowadzenia na pewno, ale już ładnych parę lat temu. Był to całkowity przełom w konsumpcji treści z internetu. Zamiast robić rundę po wszystkich ulubionych stronach i portalach, zamiast spr...

Pamiętam dzień w którym zacząłem korzystać z Google Reader. Nie wiem dokładnie kiedy to było, nie w dniu jego wprowadzenia na pewno, ale już ładnych parę lat temu. Był to całkowity przełom w konsumpcji treści z internetu. Zamiast robić rundę po wszystkich ulubionych stronach i portalach, zamiast sprawdzać kilka razy dziennie te najbardziej ulubione, upewniając się czy nie pojawiły się jakieś nowe artykuły, nagle wszystko znalazło się w jednym miejscu. W efekcie czas do tej pory poświęcany na przeglądanie stron w poszukiwaniu informacji mogłem spożytkować na lekturę tego co interesujące oraz lepszą selekcję treści - mając ogląd wszystkich aktualnych informacji, wybierałem te najbardziej dla mnie wartościowe.

Była to dla mnie zupełnie nowa jakość. Nie mogłem się nadziwić osobom, które nie korzystały z czytnika i nie bardzo chciały się do niego przekonać. Zaraz po wyszukiwarce i e-mailu był to dla mnie najważniejszy ze sposobów na korzystanie z zasobów sieciowych. Znaczenie czytnika jeszcze wzrosło gdy zacząłem pisać dla AntyWeb i przykładać jeszcze większą wagę do bycia na bieżąco z informacjami pochodzącymi z jeszcze większej liczby serwisów internetowych. Dlatego gdyby zabrano mi dostęp do czytnika dwa lata temu, byłaby to dla mnie naprawdę poważny cios. Zbliżony do tego, gdyby nagle okazało się, że e-mail przestanie istnieć. Nie wiedziałbym jak zorganizować sobie dzień pracy. Przeszukiwanie internetu stałoby się niesłychanie żmudne i czasochłonne. Z resztą, nie ma chyba potrzeby, abym to tłumaczył. Wiele osób chyba wciąż nie może odżałować odejścia czytnika firmy z Mountain View.

Jednak przez ostatnie dwa lata sporo się zmieniło. Na tyle dużo, że choć odejście Google Readera nie jest mi całkowicie obojętne, to jednak mogę zbyć to wzruszeniem ramion i przejść nad tym do porządku dziennego. Główną przyczyną, dla której czytnik Google nie stanowi dla mnie aż tak dużej wartości jak kiedyś, jest zmiana sposobu w jaki docieram do informacji oraz pojawienie się i spopularyzowanie się urządzeń mobilnych, a co za tym idzie powstanie wielu aplikacji na te urządzenia.

Zdecydowaną większość obserwowanych serwisów, stanowią u mnie źródła zagraniczne. W ich przypadku pojawiły się lepsze sposoby na znajdowanie wartościowych treści. Gdy w czytniku mamy zbyt dużo obserwowanych serwisów, które na dodatek generują minimum kilkanaście wpisów dziennie, już po niecałych 24 godzinach Reader pokaże nam +1000 nieprzeczytanych informacji. Nikt nie jest w stanie tego przejrzeć z uwagą, jeżeli ma mieć czas na cokolwiek innego. Jednak na każdym z tych serwisów co jakiś czas pojawia się naprawdę interesujący artykuł. Klikając "oznacz wszystko jako przeczytane" skazujemy te kilka ciekawych rzeczy na pominięcie razem z toną innych, mniej interesujących tekstów. Odnosząc się do trzymania w czytniku tylko rzeczy wartościowych polecam wpis Emila Oppeln-Bronikowskiego na jego blogu, o wiele mówiącym tytule "+1000" właśnie.

W przypadku dużych serwisów zagranicznych, od czytnika znacznie lepiej sprawdzają się takie serwisy dostępne przez WWW jak Prismatic, czy aplikacje mobilne takie jak Flipboard czy Zite. Przede wszystkim starają się podsuwać to co najbardziej interesujące, dokonując przesiewu informacji za nas. Mechanizm działa zaskakująco dobrze, bazując na reakcje na dany artykuł w sieci (np. ilość udostępnień), a także ucząc się zwyczajów użytkownika, zbierając informacje o tym, który artykuł zdecydował się otworzyć i przeczytać, który polubił, zapisał czy udostępnił dalej. Należy dodać, że opóźnienie w stosunku do RSS jest niemalże pomijalne, nawet dla osoby takiej jak ja, dla której często zapoznanie się z informacją odpowiednio wcześnie jest kluczowe. Tym sposobem mam załatwioną większość treści z mojej listy RSS i to w sposób znacznie praktyczniejszy od samego czytnika.

W tej chwili czytnik mam zarezerwowany przede wszystkim dla tych stron, na których interesuje mnie niemalże każdy wpis i każda aktywność. Jest to przede wszystkim zbiór kilkunastu stron prowadzonych przez konkretnych autorów, prowadzących blogi, tworzących ilustracje czy komiksy. Nie są to serwisy serwujące kilka i więcej wpisów dziennie. Raczej jeden wpis na kilka dni, czasem nawet tygodni. W ich przypadku dodatkowa selekcja nie jest potrzebna i nie ma wartości dodanej w przypadku serwowania przez serwisy, które wcześniej dokonują selekcji treści. Listę uzupełnia dosłownie kilka polskich stron, które przez zagraniczne serwisy selekcjonujące treści nie są brane pod uwagę i na tym koniec. Dla nich czytnik faktycznie jest przydatny i szkoda trochę aby całkiem zniknął.

Myślę jednak, że konkurencja, która się pojawiła oraz ta która zawsze istniała, bez problemu poradzi sobie z obsługą tych kilkunastu interesujących mnie stron. Rozwiązań jest naprawdę wiele. Od dawna istniały rozmaite aplikacje mobilne do czytania RSS, które w zasadzie załatwiają sprawę. Równie dobrze mogę dodać pojedyncze źródła do Flipboard, co aplikacja jak najbardziej umożliwia. Wreszcie, od czasu ogłoszenia planowanego zamknięcia czytnika, konkurencja dość mocno się zmobilizowała. Podobnie jak w przypadku Grzegorza Ułana i wielu czytelników AntyWeb, najbardziej do gustu przypadł mi Feedly, chociaż korzystam głównie z aplikacji mobilnej, bo w większości przypadków unikam rozszerzeń do przeglądarki (Feedly działa już bez rozszerzeń, więc najprawdopodobniej zacznę zaglądać do niego również w przeglądarce). Mam wrażenie, że Feedly, który od dawna skupiał się na RSS, najbardziej zmotywował się do intensywnej pracy i nadgonienia zaległości od czasu ogłoszenia zamknięcia Google Readera.

Gdyby ktoś chciał bardziej klasyczne podejście do czytnika, niemalże kopię Google Readera, to może wybrać The Old Reader. Bardzo ciekawie zapowiada się również News Blur, już opisywany na łamach Antyweb. Bardzo minimalistycznie i ciekawie wygląda również Digg Reader, również opisany przez Grzegorza Ułana. Możliwości jest znacznie więcej, jest więc w czym wybierać i pewnie każdy znajdzie coś dla siebie.

Nie znaczy to oczywiście, że tak duża zmiana w jednym z najważniejszych narzędzi do konsumpcji treści w sieci dla wszystkich obędzie się bezstresowo. Zmiana przyzwyczajeń jest zawsze stresująca i wymaga pewnego wysiłku. Sam ceniłem to, że Reader jest częścią ekosystemu Google z którego intensywnie korzystam. Jednak patrząc na to z drugiej strony, być może ta zmiana przyzwyczajeń przyniesie ze sobą coś nowego i ekscytującego? Może osoby nie korzystające z takich serwisów jak Prismatic i takich aplikacji jak Zite zaczną z nich korzystać i odkryją zupełnie nowe serwisy z ciekawymi treściami?

Być może zmiana przyniesie uporządkowanie czytnika pod kątem źródeł, tak aby oznaczanie całej listy jako przeczytaną, bez jej przeglądania zdarzało się rzadziej albo wcale? Dla mnie jedno jest pewne - mimo, że doceniam ogromną rolę jaką odegrał czytnik w moim korzystaniu z internetu, od dwóch lat korzystam z niego coraz mniej, dzieląc strumień informacji na kilka bardziej specjalizowanych źródeł i jestem z takiego podejścia bardzo zadowolony. Gdyby ode mnie to zależało, nie zamykałbym Google Reader, ale skoro firma z Mountain View i tak go zamyka, przechodzę nad tym do porządku dziennego bez żalu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu