O tym, że ten samolot nie będzie miał lekko, było już wiadomo, zanim jeszcze na dobre zawitał do Polski. LOT systematycznie rozbudowuje swoją flotę, dookoptowując do niej coraz to nowe maszyny wąsko- i szerokokadłubowe. Poczesne miejsce pośród tych ostatnich zajmują Boeingi 787, Dreamlinery, obsługujące rozwijaną przez LOT siatkę połączeń długodystansowych. Ostatnio większe emocje wzbudził model z serii -9. Większe emocje, bo większy samolot, mogący zabrać w przestworza jeszcze więcej pasażerów. Ale ten Dreamliner, który pojawił się na polskim niebie pod koniec czerwca, spolaryzował opinię publiczną jak żaden inny przedtem. I to, jakby się mogło wydawać, z błahego powodu - wyglądu. LOT zdecydował bowiem, że nada mu narodowe malowanie, mające uczcić setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę. Gdyby jednak włodarze narodowego przewoźnika wiedzieli, że ich duma będzie nazywana “czerwono-białym plemnikiem”, zdecydowaliby się być może na zgoła inną estetykę.
Nie było tajemnicą, że LOT przygotowuje specjalne malowanie dwóch maszyn na stulecie niepodległości. Okolicznościowy wygląd miały otrzymać dwie maszyny - wspominany już Dreamliner, Boeing 787-9, oraz mniejszy Boeing 737 MAX 8, przeznaczony do obsługi połączeń krótko- i średniodystansowych. Ten pierwszy miał nieść wieść o polskiej niepodległości w świat, na inne kontynenty, ten drugi LOT zamierzał zaprząc do obsługi prestiżowych tras do europejskich stolic. Plan ten nie budził w zasadzie negatywnych emocji, mimo że zarząd LOT-u potwierdzał nieraz i wprost przywiązanie do patriotycznej wizji polityków dzierżących obecnie władzę w naszym kraju. Gdy jednak z Everett, zlokalizowanej w USA fabryki Boeinga, dotarły do Polski zdjęcia świeżo pomalowanego Dreamlinera, podniosło się istne narodowe larum. A gdy z końcem czerwca “liniowiec marzeń” zawitał do Polski, przyoblekło ono znane w Internecie szaty. Szaty hejtu.
Gdzie tu news?
Dlaczego Antyweb czekał miesiąc z okładem z publikacją artykułu o tym wydarzeniu? Bo gdy ma się taką możliwość, warto doświadczyć samemu zjawiska, o którym się pisze. Zwłaszcza, gdy dotyczy ono materii estetycznej, konsumowanej wzrokiem. Warto skorygować rozpowszechnione sądy o naoczny, bezpośredni kontakt. Będąc na wyciągnięcie ręki od lądującej maszyny, tuż za płotem lotniska, z obiektywem skierowanym wprost w maszynę.
Ale raz nie wystarczy dla własnego miarodajnego osądu. Zależnie od wiatru, statki powietrzne realizują operacje lotnicze z różnych kierunków. Są też, uwarunkowane porą dnia, zachmurzeniem i przejrzystością powietrza, różne warunki oświetlenia, które niuansują ocenę. Aż wreszcie dojrzał czas, by zmierzyć się z dylematem “piękny-brzydki” na łamach Antyweba.
Mój ci on. Nie do końca
Temperaturę emocji wokół tego Dreamlinera podgrzewa zapewne fakt, że maszyna ta należy do naszego narodowego przewoźnika, LOT-u. Podobnie jak pozostałych dziesięć Boeingów 787. Szerokokadłubowe, dalekodystansowe maszyny, którymi LOT obsługuje rozkładowe połączenia do Ameryki Północnej i do Azji. W tym pierwszym przypadku gros pasażerów tworzy tzw. ruch etniczny, związany wielomilionową Polonią żyjącą za oceanem. Dla tych pasażerów LOT jest często pierwszym wyborem, raz ze względu na bezpośrednie połączenie z krajem, dwa z powodu “narodowego” charakteru naszego przewoźnika. Niejeden pasażer traktuje korzystanie z usług LOT-u w kategoriach patriotycznych, zwłaszcza amerykańska Polonia.
Dreamlinery naszej narodowej linii wszakże nie są jej własnością. Niby fakt w dzisiejszych czasach to oczywisty, ale warto przypomnieć, że LOT użytkuje je na zasadzie leasingu. Oczywiście, żadna to ujma, bo tak dzisiaj działa znaczna część lotniczego świata. Na koniec 2017 roku 43% lotniczej floty na świecie była użytkowana w formule leasingu (dane IATA). Dziesięć lat wcześniej była to ledwie jedna piąta. Ponad osiemdziesiąt procent maszyn leasingują holenderskie linie KLM, dwa razy więcej niż British Airways. Ale pięć lat wcześniej wyspiarskie linie użytkowały w tej formule zaledwie co dziesiątą maszynę. Czołowy podniebny leasingodawca, mająca siedzibę w Dublinie firma AerCap, zawiaduje flotą ponad tysiąca maszyn, przy czym jest największym leasingodawcą Dreamlinerów na świecie. AerCap chwali się, że każdego dnia kupuje, sprzedaje, bądź leasinguje jeden samolot.
W przyszłym roku LOT-owską flotę zasilą kolejne trzy Dreamlinery, na dzierżawę których polska linia podpisała umowę z firmą Avolon Aerospace Leasing Limited,. Oprócz AerCap i GE Capital Aviation Services należy ona do światowych liderów branży leasingu samolotów.
“Ambasador niepodległości”. Pasażerowie obok koczują
LOT rozbudowuje siatkę swoich połączeń bardzo ekspansywnie. Dość powiedzieć, że do azjatyckich połączeń do Tokio, Seulu, Pekinu i Astany dołączył od połowy maja Singapur. Pojawiają się wszakże w branży głosy, że Dreamlinerów jest u naszego narodowego przewoźnika “na styk” i najmniejsze problemy operacyjne powodują kaskadę opóźnionych lotów, niekiedy nawet ich odwołanie. Albo wymuszają konieczność sięgania po flotę innych przewoźników. Przykładem tego Dreamliner, którego prawie do końca lipca użyczał LOT-owi włoski Neos, zresztą powabnie malowany. Większość czytelników zapewne słyszała, a część doświadczyła na sobie mocno opóźnionych lotów LOT-u. Gwoli sprawiedliwości powiedzmy jednak, że letnia, wakacyjna pora to dla większości przewoźników spore perturbacje z punktualnością. Do tego mogą dochodzić strajki jak choćby w Ryanairze czy protesty francuskich kontrolerów lotniczych.
Z Dreamlinerami jest jednakowoż dodatkowy problem, który trawi również LOT. Pewna część z silników Rolls-Royce Trent, które napędzają Boeinga 787 (tzw. Pakiet C), ma bowiem poważną wadę fabryczną. Ich źródłem jest wadliwa powłoka łopatek sprężarki osiowej komory ciśnienia pośredniego, która koroduje w wysokiej temperaturze wskutek działania zawartych w atmosferze związków siarki. W grudniu ubiegłego roku należące do Air New Zealand Dreamlinery zostały zawrócone z trasy do Tokio oraz do Buenos Aires po stwierdzeniu problemów mechanicznych związanych z silnikami. Wkrótce potem problem z napędem zgłosili także inni przewoźnicy: All Nippon Airways, British Airways, Norwegian Air oraz Virgin Atlantic. Silniki przechodzą teraz gruntowną naprawę, która nie należy wcale do najłatwiejszych i najtańszych. I trwa przynajmniej czterdzieści dni. Rolls-Royce poinformował o przeznaczeniu ponad trzystu milionów dolarów na serwisowanie wadliwych jednostek napędowych. Wiele maszyn zostało na długi czas uziemionych, ponieważ z uwagi na skalę problemu brak jest sprawnych silników zastępczych.
Wkrótce po przylocie “patriotycznego” Dreamlinera odbyła się huczna gala z udziałem prominentnych przedstawicieli partii rządzącej oraz zespołu Mazowsze. Z narodowym Dreamlinerem w tle. W specjalnym liście premier Morawiecki napisał: „Umieszczenie na kadłubach konturów Polski oraz biało-czerwonej flagi jest wyrazem zaangażowania PLL LOT w misję promowania naszego kraju i dumy z jego niepodległości. Wszędzie tam, gdzie polecą te samoloty – a obsługiwać będą połączenia średnio- i długodystansowe – przypominać będą, że Polska to kraj silny, szanujący swe dziedzictwo, a także odważnie patrzący w przyszłość. Samoloty te staną się ambasadorami naszej niepodległości. Ambasadorami Polski rozwoju”.
Tymczasem obok fetowanego, biało-czerwonego Dreamlinera startu nie doczekał Boeing 787 do Toronto. Lot odwołano z “przyczyn technicznych”, co dotknęło blisko trzystu pasażerów. Do tego samego Toronto miał polecieć “patriotyczny” Dreamliner, tyle że później, bo jak tłumaczył rzecznik przewoźnika, miał on być włączony do siatki połączeń dopiero od pierwszego lipca. Ten zbieg okoliczności można określić przynajmniej mianem niefortunnego. Na tyle fatalnego w każdym razie, że emocje wokół “patriotycznego” malowania nowego Boeinga sięgnęły zenitu.
Asysta F-16? Trzeba poczekać
Cofnijmy się jednak o kilka dni wstecz. 27 czerwca tuż po godzinie 14 czasu lokalnego Everett w Stanach Zjednoczonych z fabrycznego lotniska Boeinga Paine Field na zachodnim wybrzeżu USA wzbił się w trwający dziesięć i pół godzin lot Boeing 787 serii -9 z zamiarem przyziemienia następnego dnia rano na lotnisku Chopina w Warszawie. Trasa od długości blisko 8.400 km miała przebiegać nad Stanami Zjednodnoczonymi, północną Kanadą, Grenlandią, w pobliżu Islandii i następnie nad Norwegią przez Bałtyk ku Polsce. Taki lot, w którym dostarcza się linii lotniczej nowy samolot do użytku, nosi miano “delivery flight”.
Część oczekujących na przylot nowego odrzutowca spotkało jednak zaskoczenie, gdy niedaleko polskiego wybrzeża samolot zmienił kurs i zaczął krążyć w pobliżu wyspy Bornholm. Stan ten, określany jako “holding”, czyli wstrzymanie samolotu w powietrzu (np. z powodu złej pogody na lotnisku docelowym), trwał kilkadziesiąt minut. Wnet okazało się, że narodowy Dreamliner oczekuje na odpowiednią oprawę w postaci asysty dwóch myśliwców F-16 w barwach polskich sił zbrojnych. Fetowanie tej rangi zdarza się nieczęsto. Zwykle nowe samoloty są witane na lotnisku przez tzw. salut wodny, bywa, że dzieje się tak wtedy, gdy linia lotnicza inauguruje nowe, ważne połączenie.
Wydarzeniem znamionującym niecodzienne okoliczności jest też tzw. “low pass”, czyli przelot maszyny na niskim pułapie nad drogą startową. To nie lada gratka dla obserwujących przylot, chociaż manewr taki bywa różnie wykonywany. Czasem w ogóle, bo warunki atmosferyczne na to nie pozwalają, co też miało miejsce w przypadku jednego z poprzednich powitalnych lądowań Dreamlinera przeznaczonego dla LOT-u. Tym razem naszym oczom najpierw ukazały się oba F-16 z asysty towarzyszącej Dreamlinerowi, które chwilą po nich wykonał rzeczony “low pass” podchodząc z kierunku północno-zachodniego, w osi pasa 11-29.
I wtedy można było zobaczyć “narodowe” malowanie po raz pierwszy na żywo w Polsce. I na własne oczy przekonać się bez uprzedzeń, ile racji było w głosach krytyki, które pojawiły się po opublikowaniu zdjęć tego Dreamlinera po opuszczeniu przezeń fabrycznej malarni jeszcze u producenta. I cóż, pośród części obserwatorów dało się słyszeć odgłosy pewnej ulgi. Że mogło być gorzej, że nie jest tak źle.
Negaraku. Lotniczy patriotyzm po azjatycku
Świętowanie wydarzeń rocznicowych związanych z historią kraju nie jest bynajmniej wymysłem PLL LOT. Trzy lata temu Singapore Airlines uczciło 50-tą rocznicę odzyskania niepodległości kraju. Kadłuby Airbusów tej linii obsługujące połączenia do Hong Kongu, Pekinu, Bombaju i Londynu zostały przemalowane w barwy i ozdobione symbolami charakterystycznymi dla Singapuru. I tak, odnajdziemy tutaj półksiężyc i gwiazdy, obecne zarówno na fladze, jak i w herbie tego państwa,. Umieszczone je na tle ciemnoczerwonej flagi zakreślonej z pewną dynamiką, chociaż nie tak dobitną jak na LOT-owskiej maszynie.
Motyw flagi przewija się również w okolicznościowym malowaniu, jakie pojawiło się na samolotach linii Icelandair z okazji stulecia odzyskania niepodległości. Przemalowano cały samolot, pozostawiając nietknięte jedynie silniki z charakterystyczną intensywnie żółtą barwą. Z kolei rząd Malezji postanowił uczcić sześćdziesiątą rocznicę suwerennego bytu państwowego w jeszcze innej formule. Malowanie specjalne zyskało określenie “Negaraku”, jak nazywa się hymn tego kraju. Był to element szerszej akcji mającej na celu krzewienie patriotyzmu wśród obywateli. Brzmi znajomo?
Nie trzeba jednak zaraz szukać wzorców w zamorskich krainach. Rodzimy przewoźnik czarterowy Enter Air, wiodący operator kierunków wakacyjnych, który w ubiegły roku przewiózł ponad 400 tysięcy żądnych odpoczynku pasażerów, postanowił również uczcić stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Mimo, że jest prywatnym przewoźnikiem, który nie musi realizować patriotycznych projektów państwowego właściciela.
Zaskakuje oszczędna forma dekoracji zdobiących samolot o numerze rejestracyjnym SP-ENX. W przedniej części kadłuba znajdziemy daty 1918-2018 układającej się w charakterystyczną dla tradycji polskiego lotnictwa szachownicę. Obok dwujęzyczny napis tłumaczący rozpiętość prezentowanych dat, a na stateczniku pionowym podobizny dwu postaci, Stefana Stanisława Steca oraz Meriana Caldwella Coopera. Pierwszy z nich to as myśliwski okresu I wojny światowej, twórca biało-czerwonej szachownicy. Drugi to amerykański pilot walczący po polskiej stronie w wojnie polsko-bolszewickiej, odznaczony krzyżem Virtuti Militari przez marszałka Piłsudskiego. Enter Air wybrał łącznie dziesięć historycznych postaci związanych z lotnictwem, które pojawią się na stateczniku odrzutowca tej linii.
Szaliki i plemniki
Ledwie “narodowy” Dreamliner zdążył się zadomowić, kto żyw, pośpieszył z chłostą. Tak - ze świecą szukać było wyważonych pozytywnych opinii o “patriotycznym” malowaniu. Chyba że na profilu społecznościowym LOT-u, co rodziło podejrzenia o ich niewymuszoną prawdziwość. Część opinii internautów uderzała w żartobliwe tony, co jeszcze w pewnej mierze ratowało sytuację: “Kibole lecą, szalik powiewa”. Pojawiła się sugestia, żeby usunąć kontur kraju i pozostawić samą flagę, ale “zaraz by mówili, że stweardessie apaszkę przytrzasnęło”.
Swojego sceptycznego stosunku do LOT-owskiego projektu nie kryje na łamach “Polityki” Dominik Sipiński, ekspert rynku lotniczego. W jego przekonaniu “Przewoźnik przegrał piarowo przemalowanie dwóch samolotów w barwy narodowe, też raczej przez niefortunny zbieg okoliczności niż własne błędy. Jednak nadmiar patriotycznego wzmożenia obrócił się przeciw firmie. Dalej nie jest lepiej: “Choć pomysł został odebrany dobrze (podobne okolicznościowe malowania stosuje wiele linii), to same malowania są dość powszechnie uważane za brzydkie. Ale to nie to jest największym problemem. LOT z okazji odbioru tych dwóch fabrycznie nowych samolotów zorganizował wielką galę z transmisją w TVP2 – wydarzenie jednak przysporzyło linii więcej problemów niż korzyści”. Sipiński nie pozostawia wątpliwości, że w jego ocenie obecne problemy LOTU-u związane z opóźnieniami i odwoływaniem lotów to w kontekście “patriotycznego” Dreamlinera gotowy przepis na “wizerunkową klapę”.
O ile w “Polityce” wieje sceptyzymem, to branżowy serwis pasażer.com nie pozostawia na patriotycznym projekcie narodowego przewoźnika suchej nitki. Znamienny tytuł felietonu “Podobno w Everett [fabryka Boeinga, przyp. aut.] płakali, jak malowali” zwiastuje opinie, jakie znajdziemy w treści artykułu. Autor przywołuje skojarzenia znalezione w Internecie, zrównujące nowe malowanie z Krajowym Rejestrem Długów (prywatna biuro informacji gospodarczej) lub biało-czerwonym … plemnikiem. Kwintesencję poglądu autora zawiera poniższy ustęp: “Nie zaklinając rzeczywistości, malowanie to, moim zdaniem, nie należy do tych ‘najlotniejszych’. Wykorzystana formuła graficzna jest bardzo prosta, aby nie rzec wręcz infantylna. Brakuje w niej bardziej wysublimowanych kształtów, nie zrobiono użytku z nowoczesnych technik graficznych, nie ma nawet jakiejkolwiek gry barwą i cieniem. Zbyt rozciągnięta i do tego nadmiernie pofałdowana flaga nie dodaje rysunkowi elegancji, a przy okazji przywodzi na myśl przeróżne, niekoniecznie pozytywne skojarzenia. Uważam, że całość projektu gryzie się też z barwami firmowymi LOT-u pozostawionymi na statecznikach i w przesadnie pomniejszonej na kadłubie samolotu nazwie linii. Takie malowanie akceptowalne może by i było, ale w latach osiemdziesiątych, albo z początkiem dziewięćdziesiątych”. Ożywcza jest też konstatacja autora, że malowanie nie realizuje swojego celu, bowiem nie mówi nic o rocznicy odzyskania niepodległości. Fraza “Dumni z niepodległości Polski” wydaje się pusta, bo który naród nie jest dumny ze swojej niepodległości?
Jeden z komentujących czytelników kontruje z kolei autora, pisząc: “A moim zdaniem ten projekt jest rewelacyjny! Chciałbym, aby wszystkie samoloty były tak pomalowane z czasem! Rzuca się w oczy na tle szarzyzny konkurencji; super kontrastuje z granatem statecznika; podkreśla polskość; jest dynamiczny, ma dużo wspólnego z aeronautyka; podkreśla niepodległość i naszą dumę z tego; no a plemników w Polsce brak, skoro tak słabo się rozmnażamy :-P. Lepszy niż serki narodowych bohomazów, z których niewiele wynika”.
Od czego gorsza nadgorliwość
W konkluzji warto podkreślić, iż ostatnio zaprezentowane “narodowe” malowanie nie jest pierwszą próbą zmierzenia się LOT-u z “patriotycznym” zdobieniem samolotów należących do jego floty. Jakiś czas temu na kadłubach maszyn rodzimego przewoźnika pojawił się napis “Niepodległa”, stylizowany na odręczne pismo marszałka Piłsudskiego. W momencie wprowadzania tego ozdobnika prezes LOT-u, Rafał Milczarski, mówił: “Logo Niepodległej, które jest symbolem krajowych i zagranicznych obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, pojawi się na większości samolotów floty dalekiego, średniego i krótkiego zasięgu, a konkretnie na boeingach i embraerach wszystkich typów używanych przez LOT. Cieszę się, że możemy brać udział w promowaniu pozytywnego patriotyzmu”.
To było w kwietniu bieżącego roku. Kilka tygodni przed erupcją patriotycznego wulkanu hejtu. Wtedy LOT postawił na minimalizm, według niektórych zbyt subtelny, bo słabo dostrzegalny. W każdym razie nie natarczywy i nachalny, po prostu nie nadgorliwy. Może wystarczyło rozwijać koncept zapoczątkowany napisem “Niepodległa”? Albo pochylić uniesioną wysoko w patriotycznym wzmożeniu głowę i skierować wzrok na chwilę obok, na skromną, ale adekwatną inicjatywę Enter Air?
Zdjęcia w tekście pochodzą z archiwum autora, o ile nie zaznaczono inaczej.
Zobacz wszystkie wpisy poświęcone lotnictwu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu