Twitter

Nie usuną Donalda Trumpa z Twittera - jest za "dobry"

Maciej Sikorski
Nie usuną Donalda Trumpa z Twittera - jest za "dobry"
20

Twitter to ciekawy przypadek z poletka social media: z jednej strony serwis nie rośnie, nie zarabia i mogłoby się wydawać, że to zombie, z drugiej strony sporo się tam dzieje, politycy, dziennikarze, ludzie sztuki biznesu, czy sportu upodobali sobie to narzędzie komunikacji i tweety są często cytowane w innych mediach. Doskonałym przykładem prezydenci USA: Barack Obama i Donald Trump nakręcają dyskusje, a ich wpisy przyciągają miliony ludzi - okazuje się, że można to przeliczyć na pieniądze. Spore pieniądze...

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Donald Trump znowu dał ciała w mediach społecznościowych, a Barack Obama błyszczał - takich komentarzy pojawiło się ostatnio sporo, wszystko za sprawą wydarzeń w Charlottesville i reakcji na nie (doszło tam do starć, których podłożem było usuwanie pomnika konfederackiego bohatera, była ofiara śmiertelna). Oczywiście nie brakuje też odwrotnych opinii: Trump ma rację, a Obama znowu się wygłupia. Nie powinno dziwić różne podejście do polityków oraz ich słów. Jednak to były prezydent porwał za sobą większy tłum, co skrzętnie odnotowały niektóre media - jego tweety, w których cytował Mandelę, doczekały się milionów polubień i udostępnień. Twitter potwierdził, że te wpisy cieszą się największą popularnością w historii serwisu.

Czy ma to jakieś znaczenie? Dla mnie głównie symboliczne - nie oceniałbym tego, kto ma rację, patrząc na liczbę polubień czy udostępnień wpisu. Ciekawe jest natomiast to, że globalnie mówi się nie o wypowiedzi któregoś z polityków dla telewizji czy gazety, lecz o ich wpisach w social media - to pokazuje rolę tego medium w dzisiejszym świecie. Zresztą, mówi o tym sam Trump: media społecznościowe nazywa jedyną drogą do przekazania prawdy.

Ciekawe jest to, że przy okazji tych wpisów kolejny raz pojawiły się głosy przekonujące, iż Donald Trump powinien być zbanowany przez Twittera. Bo stosuje mowę nienawiści, bo szerzy nieprawdziwe informacje, bo osłabia pozycję kraju, naraża go na śmieszność itd. Dziwne żądania. Zwłaszcza w czasach, gdy tyle się mówi o pluralizmie, wolności słowa, poszanowaniu praw jednostki. Nie twierdzę przy tym, że prezydent USA pisze same mądre rzeczy, a serwowane przez niego tweety bazują wyłącznie na prawdzie - po prostu powinien mieć możliwość wyrażania tych opinii, a pozostali niech to weryfikują. W innych mediach politycy też kłamią, stosują brutalny język, a jednak nadal się w nich pojawiają.

Istotną kwestią w tej dyskusji jest to, iż Twitter będzie bronił Trumpa nie tylko dlatego, że chce zachować neutralność - polityk ma dla serwisu realną wartość. Za Oceanem głośnym echem odbiła się wypowiedź jednego z analityków, który wycenił jego obecność w tym medium na 2 mld dolarów - mniej więcej tyle mogłoby wyparować z kapitalizacji serwisu, gdyby Donald Trump przestał tweetować. Warto dodać, że mówimy o człowieku, który w niespełna dziesięć lat tweetnął 35 tysięcy razy. Śledzi go 36 mln osób, co w przypadku Twittera jest olbrzymią liczbą. Autor wspomnianej analizy stwierdził wprost, że nie ma lepszej darmowej reklamy na świecie, niż prezydent USA.

Można sobie wyobrazić, że prezydent wspomina o jakiejś firmie pozytywnie i jej notowania rosną. To dotyczy całych sektorów gospodarki czy państw - mówimy przecież o najpotężniejszym człowieku świata. Ale trzeba mieć na uwadze, że firmy mogą w ten sposób także stracić. Sztandarowym przykładem z ostatnich dni jest Amazon. Pisząc o usłudze Instant Pickup wspominałem parę dni temu, że Donald Trump zaatakował największy sklep świata, zarzucił mu, iż negatywnie wpływa na biznes. Prawdopodobnie ma to związek z inną sferą działalności szefa Amazona, Jeffa Bezosa - to właściciel The Washington Post, gazety, która bardzo krytycznie odnosi się do prezydentury Trumpa.

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Nie był to pierwszy cios wymierzmy na Twitterze przez polityka tej korporacji, ale okazał się dość bolesny: kapitalizacja giganta skurczyła się o blisko 6 mld dolarów po wspomnianym wpisie, specjaliści nie mają wątpliwości, że przyczyną była treść krótkiej wiadomości. Bo może to oznaczać, że prezydent będzie chciał "zrobić porządek" z Amazonem i wysyła mu ostrzeżenia. O ile wielkiej firmie raczej nie zaszkodzą przytyki na Twitterze i straty szybko zostaną odrobione, o tyle trudno przewidzieć, jakie działania mogą podjąć prezydent i jego administracja, by realnie uderzyć w biznes. To pewnie zakończyłoby się nieciekawie dla obu stron.

Tak to dzisiaj wygląda - serwis uznawany przez wielu za niewypał jest potężnym narzędziem w rękach polityków, ale ci ostatni też coś ze sobą wnoszą. Symbioza na miarę XXI wieku...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu