Felietony

Dobry słownik mobilny? Tak, ale to musi kosztować

Grzegorz Marczak
Dobry słownik mobilny? Tak, ale to musi kosztować
Reklama

Autorem poniższego tekstu jest Piotr Koźmin Słownik i komputer to dobrana para. Opasłe tomy bazy słownikowej rezydują na dysku, a oprogramowanie sł...


Autorem poniższego tekstu jest Piotr Koźmin

Reklama

Słownik i komputer to dobrana para. Opasłe tomy bazy słownikowej rezydują na dysku, a oprogramowanie słownika wnosi nową jakość – błyskawiczny dostęp do poszczególnych haseł. Nieporównywalnie szybszy od mozolnego wertowania papierowego wydania. Na dodatek komputerowy słownik może mówić. Całe to rozwiązanie ma jednak istotny mankament – komputera z zainstalowanym słownikiem nie zabierzesz ze sobą. Nawet laptopa nikt rozsądny nie dźwiga tylko z tego powodu. Era mobilna ze smartfonami i tabletami uczyniła dobraną parę związkiem wręcz idealnym – teraz możemy mieć słownik z jego komputerowymi zaletami po prostu cały czas ze sobą. Choćby na egzotycznej plaży. Jaki słownik warto zainstalować, aby jednak ten idealny związek nie zakończył się spektakularną klapą: separacją (brak używania) lub zgoła rozwodem (deinstalacją)?

Najpierw mała dygresja ze szczyptą kombatanctwa. Gdzieś w drugiej połowie lat 90-tych, gdy jeszcze zawodowo zajmowałem się translatoryką, moim nieodłącznym towarzyszem były różne słowniki, wśród których prym wiodły słowniki jednojęzyczne, przede wszystkim niemiecki „Duden Deutsches Universalwörterbuch”. Dobre merytorycznie wydawnictwo, rezultat dziesiątek lat prac niemieckich leksykografów. Efekt materialny w postaci niezłej cegły, która byłaby dzisiaj zaprzeczeniem jakiejkolwiek mobilności. Aż tu nagle pojawiły się czytniki CD-ROM, a Dudena wnet wydano na tym właśnie nośniku. Mając w kieszeni uczelnianą jałmużnę zwaną wypłatą, mu-sia-łem to mieć i dopiąłem swego. Inwestycja zwróciła się po wielokroć, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to rewolucja, nie gadżetowa rewelacja bez perspektyw. Cudny mariaż ugruntowanej tradycji ze wschodzącą technologią.

Dzisiaj nie trzeba być krezusem, żeby sprawić sobie słownik na urządzenie mobilne. Przydatność bezdyskusyjna dla zawodowców i amatorów. Nieoceniona pomoc zwłaszcza w czasie pobytu za granicą, służbowego, czy prywatnego. Komórka jest praktycznie cały czas ze mną, wystarczy wpisać żądane hasło – co jednak zrobić, aby uzyskać szybką i wiarygodną odpowiedź? Pytanie z pozoru trywialne, jest przecież tyle słowników dostępnych online, na czele z Google Translatorem. Właśnie – online, zatem trzeba najpierw uruchomić połączenie z Internetem. Nie zawsze jesteśmy w zasięgu WiFi, nie każdy utrzymuje ciągle połączenie 3G, bo raz, że to drenuje baterię, dwa, że nie każde urządzenie (część tabletów) jest wyposażona w modem komórkowy, a trzy – koszty transmisji danych za granicą w roamingu są ciągle zabójcze. Potem trzeba jeszcze uruchomić przeglądarkę, chociaż niektóre „słowniki” są dostarczane jako nakładka na przeglądarkę, ułatwiając nieco nawigację. Chcemy posłuchać wymowy – znów trzeba chwilę poczekać na ściągnięcie pliku dźwiękowego. I zapłacić za transfer 3G. Za dużo czasu i atłasu.

To cena jaką płacimy za brak bazy słownikowej lokalnie na naszym urządzeniu. W roamingu może się okazać, że ledwie kilkakrotne skorzystanie ze słownika da nam kwotę na zakup słownika offline. Temat jakby pokrewny z nawigacją samochodową – niby Google Maps czy Naviexpert są super, ale skąd na forach zawsze tyle pytań, czy dana nawigacja jest dostępna offline, a potem te złorzeczenia na koszty użytkowania nawigacji online za granicą? A w dodatku tłumaczenie online może sprawić niemiłą niespodzianką osobom nieobeznanym z meandrami Sieci:



Żródło

Czym się zatem kierować przy wyborze słownika dla naszego urządzenia mobilnego? Przede wszystkim – jakością bazy słownikowej. Ten aspekt jest z jednej strony często pomijany, z drugiej budzi nieporozumienia. Aby to unaocznić, weźmy aplikacje „pogodowe”, cieszące się niesłabnącą popularnością w App Store i Android Market. Kariery telewizyjnych pogodynek pokazują, jak wielką wagę ludzie przywiązują do prezentacji prognozy pogody, a nie do samej wartości merytorycznej. Mizdrząca się pani Gardias i czyniący żałosne wygibasy pan Kret są bożyszczem tłumów (oczywiście, to nie my ;-). Co to ma do aplikacji „pogodowych” – ano to, że użytkownicy walory wizualne często przedkładają nad wiarygodność. Za piękne animacje opadów poskąpimy 0,79 Euro, nie wnikając, kto dostarcza dane pogodowe i jak one się sprawdzają. Użytkownicy takich aplikacji narzekają często, że im „zamulają” system, ale rzadko, że prognoza jakoś ciągle dziwnie nietrafna.

Podobnie ze słownikami. Baza słownikowa nie może być byle skąd. Te profesjonalne bazy słownikowe to efekt pracy pokoleń leksykografów i dziesiątek lat badań. Z jednej strony, dobry, popularny słownik to kwestia doboru słownictwa. Na co dzień stosujemy nie więcej niż kilka tysięcy słów, i spośród całego bogactwa języka trzeba wyselekcjonować takie, które będą ludziom przydatne w codziennych sytuacjach. Cóż po specjalistycznym słownictwie w słowniku, gdzie będzie brakowało elementarnych zwrotów charakterystycznych dla typowej komunikacji? W codziennych sytuacjach prędzej przyda nam się angielski odpowiednik „muchomora” niż „batożenia”, prawda? Idąc dalej, poza doborem słów-haseł, trzeba je uzupełnić o typowe zwroty frazeologiczne, czyli wyrażenia, które są z danym hasłem w typowej komunikacji najczęściej powiązane – weźmy „owoc”. Co nam przychodzi na myśl? „Zakazany owoc”, „zbierać owoce współpracy”? Z mniej górnolotnych spraw, może „owoce południowe” lub „owoce pestkowe”?

Reklama




Słownik PONS Concise niemiecko-polski, Android

Co jeszcze powinniśmy oczekiwać od słownika rezydującego na naszym urządzeniu mobilnym? Powinien nas uczyć nie tylko znaczenia słów i kontekstu ich użycia, ale także wymowy. I to najlepiej w dwóch wariantach – dźwiękowym i transkrypcji. Ten pierwszy, zakładając, że w wykonaniu profesjonalnego lektora – native speakera, jest w większości przypadków najlepszym rozwiązaniem, niemniej transkrypcja (zapis fonetyczny z użyciem specjalnych znaków) też się przydaje w sytuacjach, gdy np. w miejscu publicznym nie możemy odsłuchać nagrania dźwiękowego. Pożyteczne są niewątpliwie różne informacje gramatyczne, odnośnie odmiany przez osoby i czasy, zwłaszcza jeżeli są to formy nieregularne. Dopiero komplet tych danych, zaczerpniętych z profesjonalnego słownika, buduje naszą kompetencję jako osoby posługującej się sprawnie obcym językiem.

Reklama

Nie ulegajmy złudzeniom, że taki słownik może powstać siłą entuzjazmu jednego pasjonata amatora, albo pod egidą pospolitego ruszenia „społeczności”. Miałem okazję zapoznać się z popularnymi skądinąd słownikami z serii iLeksyka na iOS, które w świetle zaprezentowanych wymagań dla profesjonalnego słownika nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. To raczej produkt bliski większości „dzieł” spod znaku self-publishingu, gdzie rzekomy atut braku pośrednika w postaci profesjonalnego wydawnictwa skutkuje mierną jakością.

Trudno byłoby dokonać systematycznego przeglądu wszystkich słowników dostępnych w App Store i Android Market. Przetestowałem ich niemało i ostatecznie używam na androidowym telefonie i tablecie spod znaku jabłuszka produktów niemieckiego wydawnictwa PONS, zarówno w przypadku języka angielskiego, jak i niemieckiego. Ich wykonanie od strony aplikacyjnej budzi uznanie: są estetyczne, zrealizowane zgodnie z
konwencjami interfejsu dla danego OS, szybkie, intuicyjne. Nie powodują nieoczekiwanych zachowań systemu, nie spowalniają jego pracy. Ich zasób słownikowy to ponad 30.000 haseł w każdym kierunku, wiele z nich jest opatrzonych wymową dźwiękową. I tutaj ostatnia już przestroga – uważajcie przy doborze słownika na slogany typu „zawiera 600.000 słów”. Odnosi się to bowiem do całej liczby słów w słowniku, a nie do liczby poszczególnych haseł(entries). Większości średniozaawansowanych użytkowników wystarczy właśnie ok. 30.000 haseł, byle sensownie dobranych z podaniem typowych przykładów użycia i informacji gramatycznych.



Słownik angielsko-polski PONS, wersja iPad

Pomimo, iż celowo skoncentrowałem się na słownikach dwujęzycznych jako tych najbardziej pomocnych w codziennej, typowej komunikacji, chciałbym choćby hasłowo wskazać na słowniki jednojęzyczne – w końcu mój artykuł rozpocząłem od dygresji na temat słownika jednojęzycznego, który był na początku mojej przygody ze słownikami komputerowymi. Ich rolą jest możliwie wyczerpujący opis słownictwa w ramach danego języka, dzięki czemu oferują one nadzwyczaj bogatą frazeologię i kształtują w nas nawyki native speakera. Upraszczając można stwierdzić, że wraz ze wzrostem stopnia zaawansowania w danym języku maleje potrzeba używania słownika dwujęzycznego na rzecz jednojęzycznego. Czyli są to narzędzia komplementarne, wymienne o tyle, że żaden słownik jednojęzyczny nam nie pomoże, jak będziemy chcieli się dowiedzieć, jak np. brzmi angielski odpowiednik „leszczyny”. Jeżeli chodzi o angielski, mogę wskazać choćby na często używanego przeze mnie na iOS słownik Merriam-Webster, który cenię za kompetencję bazy językowej i dobrą realizację programistyczną. W dodatku ten świetny produkt jest bezpłatny. W przypadku niemieckiego za renomowany słownik jednojęzyczny np. Duden Deutsches Universalwörterbuch musimy już, niestety, wysupłać trzydzieści euro.

Podsumowując - czy warto wydać kilkanaście euro na profesjonalny słownik dwujęzyczny na urządzenie mobilne, skoro są programy po raptem kilka euro, albo bezpłatne słowniki online? Wg moich doświadczeń byłaby to pozorna oszczędność, która da nam się szybko we znaki. Słownik to w końcu nie gra, która nam się znudzi po jakimś czasie, a inwestycja na wiele lat rozwijania swoich kompetencji językowych.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama