Znacznie większy, bo aż 4,7-calowy wyświetlacz może być elementem, który przekona miliony ludzi na całym świecie, że warto kupić nowego iPhone’a. Kupi...
Znacznie większy, bo aż 4,7-calowy wyświetlacz może być elementem, który przekona miliony ludzi na całym świecie, że warto kupić nowego iPhone’a. Kupić i zapłacić za niego więcej, niż za poprzednika: progres kosztuje. Tłumy rzucą się do sklepów i operatorów, smartfony Apple będą się sprzedawać niczym świeże bułeczki, wartość akcji giganta z Cupertino zauważalnie wzrośnie i pod względem kapitalizacji amerykański producent zostawi inne firmy daleko w tyle…
Kto pisze takie scenariusze? Za pół roku może się okazać, że życie, ale póki co pod przywołaną wizją podpisuje się analityk, ściślej pisząc pan Andy Hargreaves z firmy Pacific Crest. Jego zdaniem, Apple poszerzy w tym roku swoją ofertę o smartfon z potężniejszym ekranem od tego zastosowanego w modelu iPhone 5S. Większy wyświetlacz będzie jednak szedł w parze z wyższą ceną. Dotyczy to zarówno sprzętu sprzedawanego bez umowy abonenckiej, jak i tego dostępnego u operatorów. W tym drugim przypadku klient miałby płacić blisko 300 dolarów (dwuletnia umowa, model z 16 GB pamięci wbudowanej). W porównaniu ze smartfonem 5S oznaczałoby to wzrost ceny o 100 dolarów. Co dzieje się dalej, po premierze droższego sprzętu?
Standardowy scenariusz: ludzie ustawiają się w kolejkach i kupują sprzęt, a firma kilka miesięcy później publikuje kolejny świetny raport kwartalny. Wyższa cena nie odstraszy ludzi i nie zachęci ich do zainwestowania w smartfony konkurencji? Nie, bo są przywiązani do marki, cenią produkty Apple, będą w stanie dołożyć te marne 100 dolarów. Inwestorzy są zatem pełni optymizmu, kurs akcji rośnie, wszyscy szczęśliwi. No może nie do końca - inne firmy znowu zachodzą w głowę, jak powtórzyć taki sukces. Czy taka wersja wydarzeń jest możliwa? Pewnie, na tym rynku już nie takie rzeczy się działy. Skoro korporacja powiększyła jakiś czas temu ekran smartfonu, to dlaczego nie miałaby zrobić tego jeszcze raz? Zwłaszcza teraz, gdy okazało się, że klienci lubią sprzęt z większym wyświetlaczem. A za taką "innowację" można przecież wymagać znacznie więcej kasy od klienta. Zresztą, jakie „znacznie”: sto dolarów plus czy minus – kto zwróci na to uwagę?
Wypada zatem czekać na premierę nowego smartfonu, by przekonać się czy analityk miał rację. Ale zaraz – przecież to prawdopodobnie będzie jesienią. Za pół roku. Dochodzimy do ciekawego motywu – z kolejnym smartfonem Apple dzieje się to samo, co flagowcem HTC, o którym pisałem parę dni temu. Serwisy branżowe są wręcz zalewane wpisami dotyczącymi następcy iPhone’a 5S. Czytelnikom serwowane są przecieki, analizy, grafiki, zdjęcia, pogłoski, filmy, projekty zapaleńców. Codziennie. I nie mam tu na myśli stron poświęconych wyłącznie Apple – w ich przypadku takie działania nie są niczym nadzwyczajnym.
W tekście poświęconym nowemu urządzeniu HTC, pisałem, że korporacja może się przejechać na tym "festiwalu informacyjnym" (lub pseudo informacyjnym), ponieważ na samej premierze zacznie wiać nudą i znowu pojawią się opinie, że to odgrzewany kotlet. Problem tajwańskiej korporacji polega na tym, iż obecnie trudno o inne ciekawe wydarzenia i to na niej skupiają się oczy sporej części branży. Nieszczęście w szczęściu. W ich przypadku do premiery zostało jednak kilkanaście dni – niby sporo czasu, ale szybko zleci. Apple ma trochę większy problem, ponieważ nic nie wskazuje na to, by Amerykanie mieli pokazać smartfon w przyszłym miesiącu. A po przejrzeniu wielu stron internetowych można odnieść wrażenie, że właśnie na to się zanosi. Nowy iPhone to obok nowego HTC One największa gwiazda ostatnich dni. Właściwie to można już mówić o tygodniach.
Zapewne i w tym przypadku jednym z powodów większej liczby doniesień na temat nowego produktu jest brak innych, lepszych tematów. Trzeba jakoś walczyć z informacyjną posuchą, a wątki związane z Apple zawsze dobrze się sprzedają. Zwłaszcza, że jesteśmy już po premierze największego konkurenta iPhone’a, czyli Samsunga Galaxy S5. Raz na kilka dni można oczywiście napisać coś o przyszłym flagowcu LG, planach Huawei albo tanich modelach ZTE, ale internetów się tym nie podbije. Co innego iPhone – to kręci zawsze i wszędzie (warto w tym miejscu zaznaczyć, że inne produkty Apple nie wywołują tak dużego zamieszania).
Zastanawiam się tylko, czy w kolejnych miesiącach wiadomości dotyczących iPhone’a 6 (nazwa umowna – trudno stwierdzić, na jaki pomysł wpadnie w tym pzypadku Apple) będzie ubywać? Albo czy przynajmniej spadnie ich procentowy udział w branżowych informacjach? Z jednej strony, wydaje się to prawdopodobne, bo wkrótce powinno przybyć ciekawych wątków (chociażby rozpoczęcie sprzedaży Galaxy S5, potem HTC One w nowej odsłonie i LG G3). Z drugiej jednak strony, niektórzy wychodzą chyba z założenia, że Apple nigdy za wiele – pojawi się moment informacyjnej posuchy i natychmiast zostanie zapchany gigantem z Cupertino. To najlepiej obrazuje, iż amerykańska firma mimo śmierci swego legendarnego CEO jest nadal rozpędzona i modna.
Pół roku wpisów na temat smartofnu Apple przed jego premierą może mu pomóc? W tekście o następcy One przekonywałem, że taki festiwal plotek szkodzi, bo produkt staje się nudny jeszcze przed prezentacją. Jednak Apple to nie HTC. Pojawią się zapewne głosy przekonujące, że firma może wprowadzić kilka usprawnień/zmian (np. większy wyświetlacz) i tłumy i tak ruszą do sklepów. Nudne czy nie, będzie się sprzedawać. Trudno się z tym nie zgodzić, ale jednocześnie warto podkreślić, iż utrzymanie starych klientów to sukces, lecz połowiczny, bo ważne jest także przyciąganie nowych użytkowników.
Osób przekonanych do zakupu nie trzeba do niego zachęcać. Pytanie, jak zdobyć nowych klientów, by zyski nadal rosły? Odpowiedź (wymijającą, ale jednak) znajdę wyżej w tekście: zyski można podrasować podniesieniem ceny. Nie jestem do końca przekonany, czy w ten sposób faktycznie da się ugrać sensowną sumę. Każdy kij ma dwa końce: niektórych zmiana ceny może skłonić do zakupu innego produktu. Szczególnie, gdy nastąpi to, o czym przed chwilą pisałem: trwający parę kwartałów nieustanny spektakl z nowym smartfonem w roli głównej. Wyższa cena i nuda? To chyba nie jest przepis na przyciągnięcie do marki milionów nowych klientów. Ratunkiem może być jednoczesne znużenie produktami innych firm…
Wrócę jeszcze do wątku przywołanego wcześniej analityka firmy Pacific Crest. Ktoś może bowiem stwierdzić, że jego opinia wygłaszana na pół roku przed premierą (prawdopodobnie pół roku – planów firmy nie znamy) nie powinna mnie dziwić – to przecież analityk i wykonuje swoją pracę. Niby prawda, ale zarówno przy tej konkretnej sytuacji, jak i w kontekście wielu innych analiz (a raczej prognoz), zastanawiam się, na jakiej podstawie tworzone są te wszystkie mądre wywody?
Pytanie oczywiście pozostanie bez odpowiedzi, bo to jedna z największych tajemnic wszechświata, ale chyba się domyślam. Zawód ciekawy, bo przy odrobienie szczęścia można trafić z prognozą i przez kilka kwartałów będzie się cytowanym ekspertem przewidującym kolejne posunięcia producenta. Niestety, zazwyczaj dobra passa opuszcza specjalistę i pojawia się nowa gwiazda branżowych analiz. Patrząc na liczbę opinii/prognoz/analiz oraz będących ich następstwem wirtualnych produktów, można szybko dojść do wniosku, że ktoś trafić musi – nawet, jeśli nie dojdzie do przecieków, o co dzisiaj trudno. No chyba, że firma postanowi zrobić wszystkim na złość i przygotuje coś naprawdę nie z tej ziemi…;)
Lepiej nie sugerować się grafiką tytułową - to jeden z wielu projektów, jaki pojawiły się ostatnio w Sieci.
Źródło informacji: businessinsider.com
Źródło grafiki: apple-singapore.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu