Felietony

Moja historia - dlaczego NIGDY, PRZENIGDY nie wysyłaj NIKOMU zdjęć dokumentów!

Krzysztof Rojek
Moja historia - dlaczego NIGDY, PRZENIGDY nie wysyłaj NIKOMU zdjęć dokumentów!
43

Ile może kosztować jedna wiadomość na Messengerze? Nas kosztowała 3 lata życia w stresie, a mogła - 60 tysięcy złotych.

Opowiem wam dziś historię, która przydarzyła się mi i mojej wtedy narzeczonej (teraz już żonie) kilka lat temu i która bardzo mocno wpłynęła na to, jak potoczyło się nasze życie w ostatnim czasie. Historia ma happy ending, ale gdyby nie kilka zbiegów okoliczności i życzliwi ludzie, na których trafiliśmy po drodze, mogłoby być w tym temacie duuużo gorzej, co też pokazują historie ludzi, którzy znaleźli się w podobnym bagnie. Zbierałem się żeby napisać ten tekst od naprawdę długiego czasu, jednak jako, że dotyczy on bardzo delikatnych spraw, musiałem się upewnić, że niektóre kluczowe wątki związane z tą historią będą pozamykane. Wiecie - kiedy w sprawę zamieszane są policja i sąd, lepiej chuchać na zimne. Imiona i wszelkie powiązania zostały też z tego względu zmienione. Historię opowiem nieco nie po kolei, ponieważ dzięki temu będzie wam, mam nadzieję, będzie łatwiej to zrozumieć i pozwoli lepiej wyciągnąć z niej wnioski dla siebie.  No to co, zaczynamy?

Jest pewna sobota, grudzień 2018 r.

Wraz z narzeczoną przeprowadziliśmy się kilka dni wcześniej do nowo wynajmowanego mieszkania, więc atmosfera z kategorii tych sielankowo-pozytywnych. Bo i co może się zepsuć? Wtedy właśnie okazało się, że do domu rodzinnego narzeczonej przyszedł dziwny list z ponagleniem zapłaty raty pożyczki. Na początku pomyśleliśmy to, co dużo osób pomyślałoby w naszej sytuacji. Albo, że zapomnieliśmy o racie za jakiś sprzęt (budowaliśmy sobie zdolność kredytową do kredytu hipotecznego ratami 0 proc.) bądź też - że ktoś się pomylił (do tego za chwilę wrócę). Pojechaliśmy więc sprawdzić, czego to dotyczy. Po dokładniejszej inspekcji zobaczyliśmy, że jest to ponaglenie spłaty raty kredytu zaciągniętego na moją narzeczoną - dane osobowe się zgadzają, ale instytucja wystawiająca to bank, w którym nigdy w życiu nie byliśmy. Nie było więc nie ma szans, byśmy mieli z tamtym miejscem coś wspólnego.

Wnioski mogły być więc tylko jedne - ktoś gdzieś wyłudził na dane mojej narzeczonej kredyt. Całą sprawę zgłosiliśmy więc na policję. W międzyczasie Justyna, jako że miała dostęp do rachunku w tym banku (w końcu bez swojej zgody była jego klientem) postanowiła dowiedzieć się, jak duże jest jej zadłużenie. To, czego się dowiedzieliśmy, dosłownie nas zmroziło. Okazało się, że na jej dane nie tylko ktoś otworzył tam konto, ale też - z tego konta autoryzował kredyty chwilówki (przelewem), jeden kredyt spłacając następnym, budując tym samym zdolność by móc brać coraz większe chwilówki. Wyciąg z BIKu pokazał skalę tego, co działo się bez naszej wiedzy przez ostatni rok - suma kredytów grubo przekraczała 100 tys., a do spłaty mielibyśmy na wtedy ponad 60 tysięcy.

Gdyby nie to, że w tej kabale mieliśmy nieco szczęścia, to do dziś mielibyśmy zamaszyście przegwizdane

Pierwszy szczęśliwy zbieg okoliczności to fakt, że list, który dotarł do domu rodzinnego narzeczonej został tam faktycznie wysłany... przez pomyłkę. Ktoś w banku pomylił adres korespondencji z adresem zameldowania. Bez tego dowiedzielibyśmy się o sprawie dużo później, także do dziś dziękuję osobie wysyłającej ponaglenia, że tego dnia postanowiła mieć wywalone na swoją pracę. Drugi szczęśliwy zbieg okoliczności to fakt, że teściowa, gdy o wszystkim się dowiedziała, zdecydowała się zadzwonić do pewnej osoby... nazwijmy ją znajomą rodziny, która pracuje w bankowości. Owa znajoma na wieść o tym, że chcemy zgłosić całą sprawę na policję zareagowała dosyć... dziwnie. Na tyle dziwnie, że po rozmowie z nią szybko dodaliśmy dwa do dwóch.

Okazało się, że kiedy narzeczona ubezpieczała samochód, postanowiła poradzić się tej samej znajomej - wiecie, znajomości wśród agentów ubezpieczeniowych etc. Z racji na to, że ta mieszka daleko, poprosiła narzeczoną o skan dokumentów, by móc załatwić jej procedury ubezpieczeniowe. Żeby nie było - wszystko zostało wtedy załatwione tip-top, więc niczego nie podejrzewaliśmy. Jednak teraz jej reakcja dała nam bardzo mocne podstawy do tego, by sądzić, że może być w to zamieszana. Trzecim momentem, w którym uśmiechnęło się do nas szczęście była wizyta w banku. Pracownicy byli bowiem niesamowicie pomocni w zbieraniu dokumentów, które potem zostały przekazane służbom. Jednym z tychże dokumentów był ten uprawniający do założenia konta, zawierający pewne bardzo dobrze znane nam zdjęcie dokumentu tożsamości. Nie sądziłem, że to powiem, ale pomocni byli także pracownicy chwilówek, którzy, kiedy już udało się z nimi skontaktować, wstrzymali egzekucję należności - o to martwiliśmy się w szczególności.

Wtedy dopiero jednak się zaczęło

Oczywiście - sprawa w końcu trafiła do sądu, ale wiemy, że w Polsce sprawy sądowe lubią się przeciągać baaaardzo długo. Ta, o której opowiadam, jeszcze się nie skończyła. Jednak na podstawie ekspertyzy grafologicznej udało się ponad wszelką wątpliwość ustalić, że to nie my podpisywaliśmy się na dokumentach bankowych, więc zostaliśmy niejako odsunięci od sprawy - ze statusu poszkodowanej narzeczona otrzymała status świadka. Był wtedy już rok 2020. Stwierdziliśmy, że być może teraz w końcu uda się wziąć kredyt. Jednak BIK wciąż wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado i świecił się na czerwono niczym choinki w supermarketach. Usuwanie każdego pojedynczego wpisu z kilkudziesięciu kredytów było bardzo trudne, ponieważ instytucje albo kręciły nosem nawet na oświadczenie z sądu, albo też... w międzyczasie przestały istnieć. Tu jednak kolejne podziękowania dla konsultantów z BIK, którzy wzięli na siebie pomoc w wykasowaniu tych wpisów. Najbardziej baliśmy się o wpis samego banku (tam też została wzięta pożyczka), ponieważ bank wymagał od nas dokumentu o wyroku w sprawie. Sprawa, jak wspomniałem, wciąż trwa, więc bez doradców BIK, którzy nadali temu wpisowi specjalną kategorię, do dziś pewnie wisiałby nam w rejestrach.

W międzyczasie poznaliśmy wiele osób w dużo gorszej sytuacji

Wiadomo, kiedy jest się w takim bagnie, poznaje się wiele osób z podobnymi historiami. Wtedy też widzi się, jakie szczęście się miało i jak niektórzy ludzie są w sytuacjach bez wyjścia. Te, które poznaliśmy dotyczyły przypadków, w których na wieść o wyłudzeniu policja bezradnie rozłożyła ręce. U nas praktycznie podsunęliśmy podejrzaną osobę pod drzwi komendy, dzięki czemu służby miały jakikolwiek punkt zaczepienia. Bez tego by po prostu nie ruszyło. Drugą kwestią był wspomniany bank - słyszeliśmy, że niektóre placówki po tym, jak się dowiedzą, że konto nie zostało założone właściwie, zamykają cały dostęp do niego. Bez tego dostępu nie dowiedzielibyśmy się, jaka jest skala wyłudzeń, nie udałoby nam się zablokować egzekucji i również bylibyśmy w ciemnym i czarnym miejscu. Finalnie, fakt, że BIK był w stanie aktywnie pomóc nam w wykasowaniu wpisów, oraz że po kontakcie parabanki wstrzymały windykację (a wiemy jak w Polsce jest z firmami odzyskującymi długi) oceniam jako dar z nieba. Nie wiem, jak ta historia zakończyłaby się bez tego.

Nigdy nie wysyłajcie zdjęć swoich dokumentów NIKOMU. NIGDY!

Całość historii kosztowało nas, a głównie moją narzeczoną, masę stresu (nawet nie macie pojęcia), kupę dodatkowej roboty i olbrzymią niepewność odnośnie tego, czy sobie z tym poradzimy. Dziś piszę to ze spokojną głową, ponieważ dosłownie kilka dni temu udało nam się zamknąć sprawę kredytu na nowe mieszkanie. Oczywiście - za chwilę znajdzie się osoba, która powie, że sami sprowadziliśmy to na siebie w momencie, w którym narzeczona wysłała tej osobie zdjęcie swojego dowodu. I ja nie zaprzeczę. Ale też - trzeba pamiętać, że aby egzystować w tym świecie trzeba mieć jakiś poziom zaufania i nie dziwię się, że narzeczona nie podejrzewała, że takie coś zrobi jej osoba, którą znała praktycznie od czasów dzieciństwa. Nawet gdybym wiedział wtedy o fakcie wysyłania zdjęć dowodu, wątpię, bym zareagował na to jakoś mocno. Być może stwierdziłbym, by użyła innego komunikatora niż Messenger i usunęła po wszystkim zdjęcia w pamięci komunikatora na wypadek włamania. Teraz widzę, w jak wielkim błędzie byłbym wtedy. W końcu przywykliśmy, że instytucje do których powinniśmy mieć największe zaufanie - banki, ubezpieczalnie, notariusze - wszyscy skanują nasze dowody osobiste bez zająknięcia.

Mogę więc tylko cieszyć się, że choć przez te sprawę mieliśmy nieprzespane noce i masę dodatkowego stresu (nie mówiąc już o tym, że wzięliśmy kredyt hipoteczny dużo później niż planowaliśmy, co też wygenerowało dodatkowe koszty), to całość zakończyła się tylko kosztowną nauczką na przyszłość. Wyłudzenia tożsamości to realny problem, a dzisiejsze prawo nieco nie nadąża za tym, w jaki sposób może to nastąpić i w jaki sposób skutecznie namierzać złodziei. Naprawdę nie chcecie przechodzić przez to samo co my, tym bardziej, że u nas i tak była to wersja "lite".

Także tak wygląda moja historia - mam nadzieję, że wyciągniecie z niej jedyne słuszne wnioski. Wasze dane osobowe to coś, co należy chronić z najwyższą starannością. Niestety często zdajemy sobie z tego sprawę, gdy jest już za późno.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu