Felietony

Disney: nasz serwis streamingowy będzie tani. Jakoś mnie to nie cieszy

Maciej Sikorski
Disney: nasz serwis streamingowy będzie tani. Jakoś mnie to nie cieszy
50

Wspaniałe czasy nastały: kilka kliknięć i masz dostęp do rozbudowanych bibliotek z grami, piosenkami, filmami - wystarczy podpiąć kartę kredytową i czerpać bez ograniczeń. No właśnie: bez ograniczeń? Przecież nie brakuje tu np. barier geograficzno-licencyjnych. Niebawem możemy mieć jednak większy problem: zbyt wiele konkurujących ze sobą serwisów. Disney przekonuje, że jego usługa będzie atrakcyjna cenowo, ale mnie to jakoś nie cieszy - w perspektywie mam kolejny wydatek.

Disney buduje własny serwis streamingowy - to przestało być tajemnicą, firma mówi o temacie otwarcie. Z jednej strony wydaje się to zrozumiałe i sensowne: gigant z segmentów kina, mediów, rozrywki powinien mieć taką odnogę, aż dziw bierze, że zabrał się za to tak późno. Zatrzyma wszystko na własnym podwórku, zarobi na tym więcej (prawdopodobnie), przyciągnie nowych klientów i przywiąże ich do siebie na dłużej. Wystarczy spojrzeć na rozwój serwisu Netflix, by zrozumieć, jaki potencjał ma ten rynek.

Druga strona medalu jest taka, że oznacza to dalszą fragmentację rynku. Problem dla korporacji Disney? Raczej wyzwanie. Aby mu sprostać, będzie musiała walczyć dobrymi, popularnymi treściami oraz atrakcyjną ceną. CEO Disney, Bob Iger, stwierdził ostatnio, że opłaty będą niższe niż u Netflixa. Przynajmniej na początku, gdy biblioteka będzie uboższa. A potem? To już zależy od rozwoju rynku i serwisu. Mowa jednak o firmie, która ma potencjał, by zbudować świetną usługę. Konrad pisał niedawno, jak może się rozrosnąć to imperium, prędzej czy później te zakulisowe roszady mogą przynieść owoce. Po kilku latach okaże się pewnie, że za serwis tej korporacji po prostu trzeba płacić, bo jest za co, trudno to lekceważyć. I tu pojawia się kłopot dla nas, klientów.

Obecnie korzystam jedynie z Netflixa, przez jakiś czas łączyłem to z biblioteką Showmax. I przyznam, że od przybytku głowa bolała, czasem długo zastanawiałem się np. nad tym, który serial wybrać jako kolejny, na jaki film zdecydować się w piątkowy wieczór. Odechciało mi się wówczas HBO GO, bo stwierdziłem, że to już może mnie doprowadzić do obłędu. Dlatego teraz trudno mi cieszyć się z zapowiedzi, że usługa firmy Disney będzie atrakcyjna cenowo, a w dłuższej perspektywie napakowana hitami. Bo za chwilę może się okazać, że powinienem korzystać z 7 takich serwisów. Serial X mnie wciągnął, ale na platformie Y go nie ma, z kolei znajdę tam serię filmów Z, do której lubię wracać. Produkcja X jest w serwisie B, w E mam sporo dobrych polskich produkcji, lecz w M znalazły się animacje, które bardzo cenię. Niestety, najlepsze dokumenty ma O... A zatem: 5 abonamentów? Może 8...

Po pierwsze pojawia się kwestia pieniędzy, po drugie odnajdywania się w tym wszystkim. Jeśli zacznę sprawdzać tyle bibliotek i będę chciał mieć oko i ucho na pulsie, jak mawiał klasyk, to szykuje się załamanie nerwowe. Ktoś powie, że póki co można z tych subskrypcji szybko i prosto zrezygnować: w czerwcu płacisz za X, w lipcu za Y, a w październiku za Z. Wystarczy stworzyć harmonogram. To prawda. Ale taki proces ustalania co, gdzie i kiedy znajdę też wymaga czasu i pracy. To ma być rozrywka, a nie rozpisywanie planu rozwoju firmy albo podboju kosmosu... Marzeniem byłoby korzystanie z jednej platformy, nawet droższej, która zbierałaby to wszytko do kupy. Zanosi się jednak na to, że rynek będzie poszatkowany, duzi gracze nie będą chcieli współpracować, do tego pojawi się drobnica. Marna wizja, chociaż mogłoby się wydawać, że to działa na naszą korzyść, bo jet konkurencja. Oby tylko owo konkurowanie nie wyszło nam bokiem...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

hot