Niezgrani

DayZ - wrażenia ze styczności z wersją alfa

Kamil Ostrowski
DayZ - wrażenia ze styczności z wersją alfa
Reklama

Jeżeli chodzi o tworzenie wrażenia zaszczucia, to nic nikt nie potrafi zastraszyć człowieka tak jak inny człowiek. Co by się stało, gdybyśmy w kryzyso...

Jeżeli chodzi o tworzenie wrażenia zaszczucia, to nic nikt nie potrafi zastraszyć człowieka tak jak inny człowiek. Co by się stało, gdybyśmy w kryzysowej, niemalże niemożliwej sytuacji kazali walczyć ludziom o przetrwanie? Jak uczy historia i sam zdrowy rozsądek – nie byłoby różowo. Nawet jeżeli walka jest dla zabawy, to zasady pozostają te same.

Reklama

Nie lubię testować gier. Wiem, że istnieje pewien rodzaj osób, które znajdują przyjemność w pomaganiu twórcom, przesyłaniu informacji dotyczących błędów, w pewien sposób starając się wpłynąć na ostateczną jakość produktu. Nie ja. Nie oznacza to bynajmniej, że nie zapisuję się do beta-testów, zamkniętych wersji alfa, a czasami nawet kupię „early access”, czyli wczesny dostęp (jak w tym przypadku). Robię to jednak, bo nie mogę się doczekać i jak najszybciej chcę wypróbować dany tytuł. O DayZ nasłuchałem się już tak dużo, że musiałem sprawdzić. Traktuję to jako pre-order i gdyby nie kolejne informacje o gigantycznej sprzedaży, pewnie bym się w ogóle nie zdecydował na pisanie tego tekstu. Niemniej, lepiej chyba będzie jak przeczytacie co nieco o stanie gry, zanim dacie porwać się owczemu pędowi i kupicie.

Przez godzinę przeczesywałem domostwa w miasteczku, której nazwy nawet nie znałem. Dom po domu, od drzwi do drzwi – szukam. Wszystkiego jest mało, prawie wszystkie półki opróżniono. Walają się graty – laleczki „matrioszki”, zepsute telewizory, połamane krzesła. Raz na kilka przetrząśniętych chałup znajduję coś przydatnego. Na początku większość mnie cieszy – każda puszka sardynek, butelka z wodą, ciepłe ubrania. Po godzinie jednak pojawia się problem – nigdzie nie mogę znaleźć plecaka, a kieszenie spodni i bluzy są wypchane po brzegi. Cholera jasna. Jakby tego było mało, nie mogę znaleźć niczego, czym otworzyłbym puszki. Zaczyna mi doskwierać głód, a gdzie ja do cholery znajdę otwieracz do puszek? Wybiegam z jednego z domów i spotykam kogoś na podwórzu. Ja mam kij bejsbolowy, on widocznie żadnej broni. Ale ma plecak. Zastanawiam się jak tutaj go zatłuc. On jednak, zamiast uciekać, stoi i mówi do mnie „friendly, friendly! Please! You hear me?”. Cholera jasna, nie mam serca. „Ok, go”. Nie nadaję się do DayZ.


Mniej więcej o to chodzi w tej grze. Przeżyją najtwardsi i najbardziej bezlitośni. Tacy, którzy zabiją dla świętego spokoju. Jesteśmy rzuceni w otchłań, którą jest Czarnoruś – spora mapa, zapełniona większymi i mniejszymi miasteczkami i instalacjami. Spotkania zdarzają się średnio raz na godzinę. Poza nami na mapie rozsiane jest kilkadziesiąt innych osób, a także zombie. No, z tymi ostatnimi to aktualnie jest dziwna sprawa. Niby są, ale jest ich bardzo mało a w dodatku występują pojedynczo, przez co są zupełnie niegroźne. Traktować je należy bardziej jako element nakręcający klimat, ozdobnik. Żebyśmy wiedzieli dlaczego właściwie świat upadł.

Tymczasem słyszę, kogoś. Znalazłem już sporo wyposażenia. Mam nawet karabin myśliwski, który wpadł mi w ręce w jakimś opustoszałym hangarze. Nie mam powodu żeby się bać, o ile zachowam ostrożność. Skaczę do rowu przy torach kolejowym i czekam. Rozglądam się. Czekam. Nikogo nie ma. Pewnie mi się przesłyszało, od czasu do czasu w grze pojawiają się różne dźwięki. To siatka zabrzęczy, to coś upadnie. Wstaję i zaczynam iść. Nagle słyszę huk i ekran robi się czerwony. Dostałem! Widzę gościa który do mnie strzelał. Dzieli nas spory dystans. Biegnę za najbliższy murek i kryję się, owijając ranę bandażami. Przestałem krwawić. Wyjmuję szybko karabin i decyduję się strzelić raz w bliżej nieokreślonym kierunku, żeby nastraszyć agresora.

Klik, klik. Nie mam amunicji. Oczywiście że zapomniałem o amunicji, cholera jasna! Zaczynam panikować. Krzyczę do mikrofonu "don't come any closer or I will shoot!". Kilkaset metrów dalej jest kilkanaście budynków. Może uda mi się go tam zgubić. Decyduję się biec. Podnoszę się i... bum! Czarno. Dostałem, nie żyję. Gościu musiał zajść mnie z drugiej strony, kiedy ja się bandażowałem i zastanawiałem co robić. Zaczynam od początku.

Świat upadł, więc musimy walczyć o przetrwanie. Tutaj właśnie jest wilk DayZ pogrzebany – w interakcjach z innymi graczami. Niewiele jest dobra w świecie w którym wszystkiego brakuje, a każdy dba o swoje własne cztery litery. Zdecydowana większość graczy chce nam się dobrać do skóry i zagrabić nasze zapasy. Inni zabiją nas dla sadystycznej przyjemności. No, sadystycznej to duże słowo w przypadku wirtualnych zdarzeń, aczkolwiek złośliwości tutaj na pewno nie brakuje. Człowiek stanowi zagrożenie, tego uczy nas DayZ.

Reklama

To dlatego poczucie wiecznego napięcia, mimo braku zombie, występuje w DayZ w wysokim stężeniu. Nawet w tak wczesnym stadium prac nad grą można poczuć lejący się gęsto klimat. To brutalna gra. Powolna przez większość czasu, nagle przyspieszająca podczas niebezpiecznych spotkań z innymi ludźmi. Wtedy przydaje nam się chłodny i szybko reagujący umysł. Dzięki DayZ można boleśnie przekonać się o tym, dlaczego w przypadku apokalipsy zombie większość z nas nie przetrwałaby dnia.


Reklama

Nasza postać jest zapisywana online, ale możemy podłączać się do dowolnego serwera. Nie ma więc większych problemów z odnalezieniem się ze znajomymi, jeżeli mamy takowych i grają w DayZ. Zawsze pojawiamy się w miejscu, w którym skończyliśmy, niezależnie od serwera z którym się łączymy. To fajne rozwiązanie, bo łączy wygodę scentralizowanych rozwiązań, z możliwością tworzenia dedykowanych serwerów.

Aktualna wersja DayZ jest w wielu elementach wybrakowana, widocznie niekompletna i uciążliwa w obsłudze. Obsługa ekwipunku jest dosyć męcząca, głównie przez lagi. Graficznych glitchy jest na potęgę. Przestrzenie, zwłaszcza wnętrza, są puste i boleśnie powtarzalne. Zombie przenikają przez ściany, albo toną w gruncie. Wielu najlepszych wyraźnie brakuje, co się czuje, a o czym zresztą donoszą mi osoby, które dużo grały w modową wersję DayZ. Fajnie było mi zanurzyć się w ten świat na parę godzin i przekonać się,że dobrze wydałem pieniądze, ale na to, żeby spędzać przy tej wersji całe dnie nie miałbym w tej chwili siły.


Jeżeli więc wiecie, że to gra dla Was – możecie zainwestować zakup Early Access i co parę miesięcy zanurzyć się w Czernorusi, obserwując postęp prac nad grą. Jeżeli jesteście jednymi z grona osób, o których wspomniałem we wstępie i lubicie testować gry, to również już teraz będziecie się świetnie bawić. Jeżeli jest inaczej, to nie łudźcie się, że w tej chwili samodzielna wersja DayZ dostarczy Wam niezmierzonej ilości radości. Obecnie to projekt mający ogromny potencjał, ale w strzępach.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama