Nauka

Misja DART się udała, ale... mamy problem. Nie wszystko poszło świetnie

Jakub Szczęsny
Misja DART się udała, ale... mamy problem. Nie wszystko poszło świetnie
Reklama

We wrześniu 2022 roku NASA zrobiła to, co dotąd zarezerwowane było dla scenariuszy filmowych. Sonda DART zderzyła się z Dimorphosem – księżycem asteroidy – i zmieniła jego tor lotu. Ale teraz, niemal trzy lata później, pojawia się pytanie: czy na pewno wszystko poszło świetnie? Cóż... odpowiedź nie jest prosta. Dlatego najuczciwiej jest orzec: "nie".

DART nie miał ładunku wybuchowego. Wykonał to, co fachowo nazywa się interwencją kinetyczną: uderzył w cel z prędkością bliską 6,6 km/s. Plan był prosty: zmienić orbitę Dimorphosa i pokazać, że potrafimy chronić Ziemię przed asteroidami. Orbita rzeczywiście się zmieniła. Jednak nie to zrobiło największe wrażenie na naukowcach.

Reklama

W przestrzeń kosmiczną uleciały w miejsca zderzenia łącznie 104 głazy. To setki ton materiału. I co dalej z tymi głazami?

No, właśnie. Co dalej?

Zespół z Uniwersytetu Maryland przeanalizował dane z LICIACube – małej włoskiej sondy towarzyszącej DART – i odkrył coś ciekawego i... smutnego zarazem. Głazy nie poleciały w przypadkowych kierunkach. Dwie skupione grupy szczątków z Dimorphosa poleciały w dwie strony: akurat w rejony, gdzie kosmicznych głazów akurat nie ma.

Coś musiało je rozproszyć w ten sposób. Grupy nazwane roboczo Atabaque i Bodhran – mogły zostać roztrzaskane przez panele słoneczne DART-a, jeszcze zanim sam statek trafił w Dimorphosa.

Asteroidy nie są jednolitymi bryłami. Deep Impact przed laty wyrżnął w kometę i wyrzucił materiał właściwie gładko, jak byśmy trzepali kurz z dywanu. DART za to walnął w szorstką, twardą skałę. Nie tylko zmienił jej tor, ale być może wywołał swego rodzaju efekt domina.

Siła kinetyczna wyrzuconych głazów jest niemal tak samo silny jak bezpośrednie uderzenie DART-a. A do tego – są to obiekty trudne do kontrolowania. Głazy poleciały w dwie strony z prędkościami sięgającymi do 52 m/s.

Niespodziewane konsekwencje

Obrona Ziemi przed asteroidami tylko pozornie jest prosta: "zidentyfikuj, uderz, zmień tor". Fizyka jest jednak nieubłagana. Każda asteroida to zasadniczo osobna historia. Wszystko zależy od składu, porowatości, obecności głazów na powierzchni. A teraz jeszcze trzeba liczyć z efektem wtórnym: siłą wyrzutu cząstek w przestrzeń.

Czytaj również: Przybyli, przywalili, przesunęli. Sonda DART zmieniła orbitę Dimorphosa

Reklama

Europejska Hera dotrze do układu Didymos-Dimorphos w 2026 roku. I sprawdzi, co naprawdę się wydarzyło. Jeśli dane z LICIACube się potwierdzą, to obrona planetarna Ziemi będzie musiała uwzględniać nie jeden, a dwa czynniki: uderzenie sondy i... skutki tegoż uderzenia.

Kosmiczny bilard?

Trafienie nie gwarantuje sukcesu. Ważne jest, to jak sprawy potoczą się dalej. Gdy Dimorphos znów stanie się celem wirtualnych uderzeń planowanych przez naukowców, muszą brać pod uwagę nie tylko masę i tor, ale też to, czy nie rozrzucą kosmicznych odłamków po orbicie. W przyszłości, z ich powodów, możemy mieć spore problemy po pierwsze z identyfikacją realnych zagrożeń, a ponadto: narobić sobie więcej roboty z powodu zupełnie niemożliwych do kontrolowania cząstek fruwających po orbicie.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama