Czarnobyl w grach, szczególnie tych z serii STALKER czarnobylska Zona jawi się jako miejsce, gdzie łatwiej umrzeć, niż zarobić na chleb. Epizodycznie,...
Czarnobyl w realu nie taki straszny jak mawiają
Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...
Czarnobyl w grach, szczególnie tych z serii STALKER czarnobylska Zona jawi się jako miejsce, gdzie łatwiej umrzeć, niż zarobić na chleb. Epizodycznie, przytłaczająca pustką sceneria miasta Prypeć, najbardziej doświadczonej przez katastrofę ludzkiej osady pojawia się także w Call of Duty 4: Modern Warfare. Była jeszcze rosyjska gra przygodowa "Zwierzęta z elektrowni" (głupia i słaba zarazem) oraz toruńska produkcja Czarnobyl: Terrorist Attack, która nie musiała być głupia, wystarczy że jest tak słaba, że ratuje ją jedynie atrakcyjna dla gracza lokalizacja.
Byłem, widziałem, przeżyłem
Ten żywy skansen komunizmu i swoisty rezerwat triumfującej nad ludzkim panowaniem natury oglądałem na własne oczy - prażone światłem monitora. Przeżyłem ginąc niezliczoną ilość razy - czasem padałem pod obstrzałem wkurzonych na wszystko i na wszystkich bandytów, nierzadko głupio wskakując do anomalii lub będąc rozszarpywanym przez mnożące się jak króliki zwierzęta, bynajmniej nie takie, które żyją w normalnym świecie. Byłem tam w trzech wcieleniach - raz jako stalker, który musiał szukać swojej tożsamości, innym razem jako najemnik i ostatecznie zwiedzałem Zonę w roli żołnierza, który badał przyczyny niepowodzenia tajnej akcji.
Zonę zatem znam jako ucieleśnienie najgorszych ludzkich koszmarów. Niewyobrażalnie mordercze środowisko, które zawiera w sobie nie tylko liczne narzędzia do eksterminacji poszukiwaczy skarbów, ale i samo w sobie posiada mechanizmy, które sprawiają, że ów twór po prostu myśli. Na każdą ingerencję w centrum Zony odpowiada ona żądzą krwi i konsekwentnie pochłania ludzkie istnienia. Śmierć w "zwarciu" to i tak łagodny wyrok - horda wygłodniałych i wściekłych mutantów, zombie, czy anomalia to już nieco mniej przyjemny sposób na zakończenie żywota.
Wszechobecne promieniowanie. W serii gier STALKER wejście do Zony bez przyrządów mierzących poziom promieniowania to jak proszenie się o nieszczęście. Im dalej w las, tym więcej drzew - jeśli chodzi o Zonę, to jest podobnie. O ile na jej obrzeżach rzadko zdarzy nam się, by licznik zaczął wariować, to już w dalszych jej rejonach możemy być pewni, że znajdzie się miejsce, w którym choćby moment postoju skończy się bardzo niemiło. No i pod żadnym pozorem nie zapuszczać się do Czerwonego Lasu, który praktycznie na całej swojej powierzchni testuje możliwości wszelkich liczników, a i upodobały go sobie liczne krwiożercze kreatury. Dlatego, gdy już musiałem przemierzać Czerwony Las, to biegłem ile sił w nogach unikając anomalii, promieniowania i co najważniejsze - wszelkich mutantów, które po pewnym czasie odpuszczały.
Nieziemski klimat. W bezpiecznych miejscach, gdzie zbierali się ludzie było głośno, jak nigdzie indziej w Zonie. Muzyka z wysłużonego radia, przechwałki poszukiwaczy przygód i pięknie brzmiące po rosyjsku przekleństwa. Na powietrzu znajdzie się czasem rozpalone ognisko, gwar, śmiech i melodie na gitarze. Na ścianach nieoszczędzanych przez czas i człowieka budynków Lenin jak wyjęty z grobowca. Komunizm i straszy i wzbudza podziw. Wszystko to miesza się z boską ręką twórców gry, którzy pod ziemią i na ziemi umieścili kompleksy badawcze, które ujawniają nieco prawdy o scenariuszu. Przeważnie zniszczone i bogate w plugastwo z Zony laboratoria to jedne z moich ulubionych lokacji - klaustrofobiczne, żywcem wyjęte z dobrych horrorów i zawsze ważne w przebiegu gry. Wchodzenie do nich po raz pierwszy odbywa się zawsze po uważnie i po kroczku, bo każde nieuważne postawienie stopy może okazać się śmiertelne w skutkach.
Wszystko to wypełnia środowisko zniszczone przez działanie krwiożerczej machiny, jaką jest Zona. Powyginane złowrogo drzewa, karłowata roślinność, pokiereszowane budynki, mgły i wycie stworzeń żywcem wyjętych z piekieł. Pięknie, prawda?
Zona w realu tak źle nie wygląda
Twórcy STALKER-a mieli skąd czerpać inspiracje, bowiem Zona po prostu przeraża. Nawet na zdjęciach widać, jak bardzo magiczne jest to miejsce. W jej obszarze największe miasto - Prypeć jest obrazem zapomnianego miasta, które niegdyś stanowiło element komunistycznego sztandaru, wzór idealnego miejsca do życia człowieka na modłę Związku Radzieckiego, prawdziwego, hellerowskiego Homo Sovieticusa.
Dzisiaj stanowi ono dowód na to, że gdyby w tym momencie nagle z Ziemi zniknęliby ludzie, przyroda świetnie dałaby sobie bez nas radę. Odżyłaby wręcz - nie bez powodu mówi się nieoficjalnie o Czarnobylskim Rezerwacie Przyrody. W Strefie pozostawiono wiele jedzenia, z którego zaczęły korzystać gryzonie. Wzrost aktywności tych istot spowodował odpowiedź natury - szybko powiększyła się populacja drapieżników. Ponadto, na terenach omijanych przez człowieka pojawiły się gatunki, które wcześniej tam nie występowały. Rzadki Koń Przewalskiego, który był sztucznie wprowadzany pod koniec XX wieku radzi sobie tam świetnie. Podobnie, jak gatunki innych zwierząt, które albo wprowadziły się do Zony lub powróciły do niej po migracji z powodu ingerencji człowieka. Badania dowodzą także, iż skażenie radioaktywne nie wywarło żadnych negatywnych skutków na faunę i florę. Drzewa rosną nawet w budynkach wychylając się w poszukiwaniu świateł przez okna, porastają niegdyś zajęte przez człowieka place i skwerki, winorośle pną się po zniszczonych budynkach - tak właśnie wyglądałby świat, gdyby nas zabrakło.
Dawkę promieniowania liczy się w mikrosiwertach na godzinę (µSv/h). Przy czym jest to jednostka bardzo mała, bowiem mówi się tutaj o milionowych częściach pełnego siwerta. W wielkim uproszczeniu - od jednego siwerta (na całe ciało) zaczynają się poważniejsze konsekwencje wystawienia na działanie promieniowania. W centrum Warszawy na godzinę przyjmiemy około 0,30 µSv/h. To bardzo mało. W Czarnobylu otrzymamy jeszcze mniej, bo około 0,2 µSv/h, ale już w Czerwonym Lesie około 8 µSv/h, a w pobliżu Sarkofagu, pod którym mieści się okryty złą sławą reaktor ponad 5 µSv/h. Przy czym przebywanie przez dobę w pobliżu elektrowni równa się zabiegowi tomografii klatki piersiowej - czyli jakieś 100 µSv. Są miejsca, w których tło promieniowanie oscyluje wokół 1-2 µSv/h i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ważne, aby w Strefie trzymać się raczej asfaltu, nie zbierać grzybów, ani nie jeść owoców z drzew - w wodzie, którą pobierają z gleby rośliny znajdują się jeszcze promieniotwórcze izotopy o długim czasie połowicznego rozpadu. Nie jest zatem tak źle, jak sobie niektórzy wyobrażają i jak to przedstawiono w grach. O ile zachowujemy zdrowy rozsądek, w Zonie nic złego nam się nie stanie, co nie zmienia faktu, że realne i mierzalne skażenie naprawdę tam występuje.
Zona do dzisiaj cieszy się wielkim zainteresowaniem, a na to zareagował także i rynek turystyczny - jest wiele agencji, które oferują wycieczkę w trakcie której będziemy mogli zwiedzić Zonę. Ceny oscylują wokół tysiąca złotych za kilka dni wypadu na Ukrainę - załatwiane są wszelkie zezwolenia potrzebne do wejścia na teren Strefy. Ofert jest od groma - wystarczy poszukać w Google. Amatorów czarnobylskiej przygody nie brakuje, a dowód na to leży w tym, iż owe wycieczki są organizowane dosyć często i czasem nawet trudno o miejsce.
Skansen komunizmu, świetny materiał na grę, film (słaby "Reaktor Strachu"), czy książkę. Miasto, które jest symbolem upadku człowieka w pogoni za zdobyczami nauki i triumfem natury. Spoglądając na diabelski młyn w Prypeci cichutko dzwoni melodia... "pust wsjegda budiet sonce...".
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu