Filmy

Czarne chmury zbierają się nad Marvelem. Jaki los czeka kultowe uniwersum?

Bartosz Gabiś
Czarne chmury zbierają się nad Marvelem. Jaki los czeka kultowe uniwersum?
Reklama

Jeszcze kilka lat temu Marvel był synonimem kinowej rozrywki na najwyższym poziomie. Każda premiera MCU stawała się wydarzeniem, a fani tłumnie zapełniali sale, by zobaczyć swoich ulubionych bohaterów na wielkim ekranie. Jednak dziś, gdy spojrzymy na wyniki box office i nastroje wśród widzów, trudno nie odnieść wrażenia, że coś się zmieniło. Nawet Kevin Feige, szef Marvel Studios, przyznaje otwarcie: „To było za dużo”.

Na pewno każdy już to widział co najmniej kilka razy: szereg komentarzy pomstujących na kolejne produkcje Marvela, które niegdyś rozpalały wyobraźnię, a dzisiaj wydają się odcinaniem kuponów i wciskaniem na siłę kolejnych seriali i filmów. Coś musi być na rzeczy, bowiem nawet osoba kierująca całym projektem doszła do tego samego wniosku.

Reklama

Marvel to już nie jest to samo. Co dalej z kultowym uniwersum?

Przez pierwsze trzy fazy MCU (Marvel Cinematic Universe) – od „Iron Mana” po „Avengers: Endgame” – Marvel dostarczył widzom około 50 godzin historii. W kolejnych sześciu latach ta liczba wzrosła do 127 godzin filmów i seriali. To niemal trzykrotny wzrost, który miał być czasem „eksperymentów i ewolucji”. W praktyce jednak wielu fanów poczuło się przytłoczonych. Pojawiło się zjawisko, które doskonale znają wieloletni czytelnicy komiksów: poczucie, że aby w pełni zrozumieć nową produkcję, trzeba nadrobić dziesiątki godzin wcześniejszych filmów i seriali lub pobocznych historii, które się jeszcze bardziej rozwarstwiają jak właśnie przedstawione w Marvelu multiwersum.

„To właśnie ta ekspansja sprawiła, że ludzie zaczęli się zastanawiać: ‘Czy muszę obejrzeć to wszystko? Kiedyś to była zabawa, a teraz muszę znać każdy wątek?’”, nie owija w bawełnę Kevin Feige, szef Marvel Studios

I choć sam podkreśla, że filmy są tworzone tak, by każdy mógł je zrozumieć bez znajomości wszystkich poprzednich tytułów, to jednak wrażenie „obowiązku nadrabiania” pozostało. To zaś niesie ze sobą bezpośrednie skutki, takie jak coraz słabsze wyniki w kinach, czego dowodem mogą być ciepło przyjęte przez widzów i krytyków „Thunderbolts*”, zarobił zaledwie 382 miliony dolarów, zaś inny przykład, „The Marvels” tylko 206 milionów. To wartości, które jeszcze niedawno wydawały się nierealnie niskie dla marki Marvela.

Rozdrabnianie marki nie pomogło, trzeba coś wymyślić

Sytuację pogorszył również fakt, że wiele nowych postaci wprowadzanych było najpierw w serialach na Disney+, a dopiero potem trafiały do kinowych produkcji. Wielu widzów zwyczajnie nie miało czasu ani ochoty śledzić wszystkich platform, co przełożyło się na mniejsze zainteresowanie kolejnymi filmami. Feige przyznaje, że „The Marvels” było swoistym sygnałem ostrzegawczym – widzowie nie znali bohaterów z seriali, więc nie czuli emocjonalnej więzi z filmem.

Jaki więc los czeka kultowe uniwersum, czy Marvel ma pomysł jak wyjść z tego impasu? Otóż mają i odpowiedź jest dość prosta: ograniczyć ilość premier. W najbliższych latach liczba filmów spadnie do dwóch-trzech rocznie, a seriali – do jednej produkcji na rok. Studio zaczęło też mocniej pilnować budżetów i uważniej przyglądać temu, co rzeczywiście interesuje widzów. Nie oznacza to jednak, że Marvel się poddaje. Feige podkreśla, że eksperymentowanie i wprowadzanie nowych postaci było potrzebne, bo „zawsze mieliśmy więcej bohaterów, o których pytali fani, niż byliśmy w stanie pokazać”.

Z czym trudno się nie zgodzić, oczywiście, że fani wołali o kolejnych bohaterów. Pytanie tylko, czy ktokolwiek się zastanowił, czy to jednocześnie oznacza, że chca ich jak najprędzej? MCU ciągnie się już 20 lat i stopniowo dokładano kolejnych bohaterów. Nawet najmłodsi fani, którzy wychowywali się z innymi komiksami, na pewno mieli wystarczająco rzeczy do nadrobienia, aby na spokojnie można było przygotować coś naprawdę wartego uwagi. Zamiast tego fani musieli w rozpaczy patrzeć jak ich ulubieńcy są traktowani po macoszemu, ot choćby America Chavez w Doktorze Strange'u czy Iron Heart w Wakanda Forever (szczęśliwie ta druga doczekała się własnej serii).

Czas pokaże, czy zespół Feige'a rzeczywiście wyciągnął właściwe wnioski.

Reklama

 

Źródło: deadline, screencrush, screenrant

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama