Felietony

O "receptach na szczęście" i milionach na koncie - czyli jak popsuto coaching

Jakub Szczęsny
O "receptach na szczęście" i milionach na koncie - czyli jak popsuto coaching
41

Wszyscy chcieliby, żeby im się chciało. Żeby dzień nie zaczynał się tak samo - szybka kawa, fajka, marsz do roboty, deadline, nadgodziny - bez awansu i wolnych sobót. W domu czeka rodzina, która nie jest tak sprytna, jak całe państwo i sama się nie wyżywi. Ludzie biją głową w ścianę - kiedyś mieli marzenia, a ostatecznie okazuje się, że życie szybko je weryfikuje i ustawia w szeregu. Coache znają ten mechanizm, pojawiają się "znienacka" i obiecują gruszki na wierzbie.

Nie chciałbym stwierdzić, że coach - ten dobry jest niepotrzebny. Gdybym kierował sporą firmą, miał na głowie sporo odpowiedzialności, a dodatkowo - musiałbym to pogodzić z życiem prywatnym, pewnie i zwróciłbym się do człowieka, który na spokojnie - z dystansem by mi to poukładał. Nie chodzi o psychoterapeutę, tylko człowieka, który serio zmotywuje. Nie rzuci "prawdą" w stylu: "uwierz w siebie, sukces zależy tylko od nastawienia, jak czegoś bardzo chcesz, to będziesz to mieć". Właściwie, to wystarczyłoby mi, żeby ze mną pogadał - nie był uwikłany w to, co robię i mógł trzeźwo ocenić to, co robię źle, na co zwrócić uwagę i co robię "bardziej". Bez wpychania do głowy recept na szczęście, robiąc mi przy okazji z mózgu sieczkę.

Zawód coacha jednak odrobinę się wypaczył. Może jest to spowodowane tym, że w Polsce mamy coraz więcej managerów, osób, które kierują potężnymi zespołami ludzi, firmami. Niewykluczone, że to efekt prób dotrzymania kroku Zachodowi, transformacji nie tylko na polu ustrojowym, ale także społecznym. Bliżej nam mimo wszystko do zabieganych Niemców, Brytyjczyków, niż spokojnie przechodzącym przez życie Ukraińcom, czy Rosjanom. Skoro na coachów jest popyt, to będzie i podaż, z tym, że rosnąca konkurencja akurat na tym "rynku" nie oznacza, że są oni coraz lepsi. Okazuje się, że czasami jest po prostu źle.

Złe wzorce

Przez ręce przewinęło mi się sporo książek "trenerów rozwoju osobistego", czy też piewców sukcesu możliwego dla każdego. W niektórych, bardzo specyficznych branżach (szczególnie wśród fanów marketingu wielopoziomowego) absolutnym mentorem jest Robert Kiyosaki, autor kilku książek, znany głównie z "Bogaty ojciec, biedny ojciec", gdzie pod płaszczykiem zręcznej (choć raczej wymyślonej) historii edukuje czytelnika w kwestii świadomości finansowej. I o ile same teorie autora nie wydają się być doszczętnie głupie, tak sama otoczka wokół treści - kompletna propaganda sukcesu, rozrzut frazesów i ogromna "rozlazłość" treści powodują już u niektórych czytelników irytację. Nie twierdzę, że Kiyosaki nie potrafi - jak to w książce ujął - "robić pieniędzy". Jego majątek wycenia się obecnie na około 80 milionów dolarów, choć niektórzy twierdzą, iż dorobił się tego bogactwa nie przez inwestycje w nieruchomości (jak utrzymuje on sam), lecz na sprzedaży właśnie wspomnianej książek i wielu innych tytułów, również wydanego razem z Donaldem Trumpem - "Dlaczego chcemy, żebyś był bogaty".

Czytałem również Joe Vitale'a - "Jak wprowadzić klienta w trans kupowania" celem poznania alternatywnych technik perswazji. I co mogę powiedzieć? Również masa ogólników, chociaż niektóre rzeczy wydały mi się naprawdę interesujące. Vitale ma tę przewagę nad Kiyosakim, że owszem, opowiada historie - ale podaje również konkretne, życiowe przykłady. Mimo wszystko nie ze wszystkimi technikami mógłbym się zgodzić. Cały czas również miałem wrażenie, że czytam samozwańczego mentora - a tego po prostu nie lubię.

Inspirację szarlatanami widać - niestety

Ci, którzy obecnie nazywają się sami coachami, trenerami rozwoju osobistego bazują na mądrościach wyniesionych z książek przy wątpliwej jakości praktyce. Przy czym - mocno obniżają prestiż samej idei coachingu. Potrzebni są ludzie - doradcy, którzy potrafią dobrać odpowiednie techniki do odpowiedniego człowieka. Nie wiem jak do Was, ale do mnie nie trafia wychuchany człowiek, który odzieje się w białą koszulę, ładny garnitur i opowiada o tym, jak to można zmienić swoje życie dzięki wczesnemu wstawaniu rano. Po prostu nie wierzę w to, że wczesne wstawanie jest w stanie rozwiązać większość problemów. Oczywiście - możemy mieć dzięki temu "więcej czasu", ale jak człowiek sobie dzienny grafik odpowiednio poukłada, to da sobie radę i bez tego.

Podobnie ze sposobem odżywiania, muzyką, nawykami. Takie "pierdółki" jak płacenie rachunków na samym końcu miesiąca też nie zbliżają nas do tego, by stać się rentierami, czy "ludźmi sukcesu". W ogóle, w przypadku trenerów rozwoju osobistego byłbym bardzo ostrożny w obiecywaniu czegokolwiek. Coach na "nową modłę" nikomu, cholera nie powie, że nie każdy może być piękny, bogaty i że nie każdy będzie cieszyć się sukcesem. Na ten składa się czasami tak wiele czynników, że może się okazać, że... sukces będzie dziełem przypadku. Warto też sobie powiedzieć, co tak naprawdę jest sukcesem. Jeżeli osiągnięcie określonego pułapu finansowego, to ja bardzo dziękuję za taki płytki sukces. Pieniądz to narzędzie, którym trzeba umieć się posługiwać - to nie jest cel, który stawiają nam "oświeceni" trenerzy zainspirowani książkowymi mądrościami.

Trener rozwoju osobistego? To nie człowiek, który wysyła Ci newslettery, nie buddysta, nie weganin i nie guru

Trudno mi też uwierzyć w zdolności człowieka, który doradza "kolektywem". Jedna technika nie będzie pasować do wszystkich - to przecież zrozumiałe. Problemy każdego człowieka np. ze spięciem sytuacji w domu z pracą mogą być zupełnie inne. Jednakie rady dla każdego się nie sprawdzą, a jeżeli już się pojawiają, są to kompletne ogólniki. Prawdziwy coach to niezwykle cenny człowiek dla osób na wysokich stanowiskach - prowadzi sesje w małych grupach lub face to face, dostosowuje strategię działania, opiera się na naprawdę szczerej rozmowie z osobą, która jego pomocy potrzebuje. Oczywiście, są wykwalifikowani specjaliści od tego typu spraw. Ktoś mi jednak kiedyś powiedział, że najlepszymi coachami są... osoby, które naprawdę coś w życiu osiągnęły. Z reguły mają sporo do powiedzenia na temat tego, jak się dochodzi do "wielkich rzeczy" i to ich należy pytać. To nie jest tak, że ludzie na świeczniku to kompletne snoby - często są bardziej wylewni od reszty.

Grafika: 1, 2

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu