Nowe Chrome jest szybsze, prostsze i bezpieczniejsze. Ale aby uświadomić sobie jak dużo zrobiło Mountain View trzeba wypiąć się z ich ciągłego strumie...
Nowe Chrome jest szybsze, prostsze i bezpieczniejsze. Ale aby uświadomić sobie jak dużo zrobiło Mountain View trzeba wypiąć się z ich ciągłego strumienia aktualizacji. Dopiero przed jakąś godziną zaktualizowałem przeglądarkę z wersji 7 do Chrome 10.0.648.127 i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, nad tym co Mountain View zdziałało w tak krótkim czasie. Używając Linuksa bez dodanych repozytoriów Chrome, przez ostatnie trzy miesiące pracowałem na starszej wersji przeglądarki, a dziś nagle przeskoczyłem kwartał, 2 wersje i dziesiątki drobnych poprawek, które użytkownicy Windowsowej wersji otrzymywali z automatu. Efekt? Lekki szok.
Przesiadka na Chrome była wynikiem kilkukrotnej utraty danych, gdy Firefox wykrzaczał się razem z 40 zakładkami, często zapominając zapamiętać co właściwie było otwarte oraz jego niskiej responsywności po parunastu godzinach pracy (o wyciekach pamięci nie wspominając). Chrome miało być zbawieniem, ale okazało się niepozbawione wad, poczynając od wywalającego się regularnie flasha, przez spore zużycie zasobów i wolne doczytywanie "uśpionych" zakładek. Jednak synchronizacja danych między kilkoma przeglądarkami i nowa wersja stabilna właśnie zaowocowała podpisaniem cyrografu z Google.
Z punktu widzenia użytkownika...
Pierwsza zmiana, która rzuca się natychmiast w oczy po przesiadce na nową wersję, to wyraźnie większa responsywność nowego Chrome i szybsze renderowanie "uśpionych" kart w porównaniu do siódemki (na Core i7!). Zniknął tez wysoce upierdliwy błąd we wbudowanym odtwarzaczu flash, który wymuszał manipulowanie wielkością okna, aby na nowo rozpoczął on renderowanie wideo. Ustawienia przeniosły się do karty w przeglądarce i dostały tekstową wyszukiwarkę.
Dzięki niej łatwo znaleźć dwie proste i genialne funkcje. Możliwość wybrania domyślnego powiększenia stron np. do 120% ich standardowej wielkości i ustawienia minimalnego rozmiaru czcionki pojawiającej się na przeglądanych witrynach. Jednak najważniejsza jest zapowiadana od dawna synchronizacja haseł między przeglądarkami skojarzonymi z kontem Google, co z punktu widzenia bezpieczeństwa jest strzałem w stopę, a z punktu widzenia człowieka pracującego na 4 komputerach... zbawieniem.
Z punktu widzenia geeka...
Jednak zmiany nie ograniczają się do widocznych na pierwszy rzut oka. Pod maską również sporo się dzieje. Nowa wersja silnika V8 napędzającego Java Script w Chrome doczekała się lepszego kompilatora, który dzięki daleko idącej optymalizacji ma przynieść nawet dwukrotnie zwiększenie wydajności niektórych aplikacji sieciowych opartych na tym języku. Równie ważną zmianą, jest dodanie sprzętowej akceleracji dla wideo zakodowanego w formacie WebM - co eliminuje ostatnią poważną wadę tego formatu dla użytkownika końcowego. Zwiększy się też bezpieczeństwo użytkowników, gdyż wtyczka zapewniająca obsługę Flasha wreszcie trafiła do piaskownicy i jest odizolowana od reszty systemu.
Jednak najbardziej interesujące, jest udostępnienie deweloperom aplikacji sieciowych funkcji "stron w tle", która umożliwia pozostawianie elementów aplikacji uruchomionych, nawet gdy wszystkie okna przeglądarki zostały zamknięte. Trochę potrwa, zanim zobaczymy pierwsze usługi wykorzystujące tą funkcję i przyzwyczaimy się do myśli, że Chrome naprawdę rości sobie prawa do zachowywania się jak system operacyjny na naszych komputerach. Ale możliwości, poczynając od składowania danych z sieci offline dzięki automatycznej synchronizacji, notyfikacjom, webowym komunikatorom nie związanym już ściśle zakładką w przeglądarce, są bardzo interesujące.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu