Felietony

Chyba jestem stary, bo nie rozumiem fenomenu Snapchata

Paweł Winiarski
Chyba jestem stary, bo nie rozumiem fenomenu Snapchata
50

Aplikacja, która pozwala wysyłać obrazki i filmy widoczne tylko przez kilka sekund. No dobrze, ale czemu to ma służyć? Facebook, Twitter, Instagram - trzy najpopularniejsze serwisy społecznościowe, w których istotną rolę odgrywają zdjęcia i filmy. W tym ostatnim w sumie najbardziej - w końcu skąd...

Aplikacja, która pozwala wysyłać obrazki i filmy widoczne tylko przez kilka sekund. No dobrze, ale czemu to ma służyć?

Facebook, Twitter, Instagram - trzy najpopularniejsze serwisy społecznościowe, w których istotną rolę odgrywają zdjęcia i filmy. W tym ostatnim w sumie najbardziej - w końcu skądś wzięły się żarty, że zanim zanurzy się widelec lub łyżkę w posiłku, należy najpierw wrzucić jego zdjęcie na Insta. Używam każdego z wymienionych serwisów, choć trudno powiedzieć, żebym spędzał przy nich większą część dnia. Profile mam ponadto prywatne (oprócz TT), więc i nie wrzucam treści w tak zwany świat. Jakiś czas temu, zaintrygowany fenomenem Snapchata, postanowiłem sprawdzić o co w tym całym szale chodzi. Podejść miałem 3, za każdym razem rezygnowałem po około tygodniu, mimo zbierania znajomych. Kompletnie nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi.

Pierwsze co przychodzi mi do głowy w kontekście Snapchata to flirt. Ze znajomą lub nieznajomą osobą. Wiele się dziś mówi o dość nowoczesnym podejściu do rozwijania znajomości, dlatego kompletnie nie dziwi mnie wysyłanie sobie nagich zdjęć. W sieci raczej mało kto szuka miłości na całe życie, raczej przygodnego romansu, więc i sposoby są do tego celu dopasowane. A co w takiej znajomości interesuje najbardziej? Ciało - przede wszystkim facetów, bo z rozmów z kobietami wnioskuję, że od golizny ważniejsze są dla nich głos, spojrzenie, dłonie - i inne rzeczy, na które statystyczny samiec nie zwraca u kobiet uwagi.

Więc do schematu prostego podrywu Snapchat nadaje się jak widać idealnie. Pani robi sobie roznegliżowane zdjęcie, wysyła je do adresata. On przez kilka sekund podziwia wdzięki, po czym traci dostęp do zdjęcia. Mądrze, bo i dzięki temu fotka nie znajdzie się gdzieś w sieci - odbiorca jest bowiem informowany, że ktoś próbuje zrobić zrzut ekranu. Ostatecznie jednak można te zdjęcia zgrać i najwyraźniej ludzie wciąż żyją w przekonaniu, że to niemożliwe. Ale czy Snapchat może się normalnemu człowiekowi przydać do czegokolwiek innego?

Jeśli za normalnego człowieka uznamy osobę, która szuka zasięgu dla swoich produkcji, czy swojej osoby - jak najbardziej. A może krótkie treści reklamowe po zebraniu odpowiedniej ilości znajomych na Snapchacie? Też brzmi logicznie. Serwisem interesują się młode osoby, które chętnie zbierają w nim sieć kontaktów, więc taki sposób dotarcia do odbiorców reklamy lub treści wygląda „legitymacyjnie”.

Ale to nie reklamodawcy i twórcy stworzyli potęgę Snapchata. Odpowiedzialni są za nią zwykli użytkownicy internetu, którzy chcą wysyłać wiadomości, ale nie chcą by były one magazynowane przez odbiorcę. Ochrona prywatności? Iluzoryczna - raczej nadzieja, że to najbezpieczniejszy sposób na wysyłanie prywatnych materiałów, których nie chce się potem oglądać na forach internetowych. Ale jak pokazała historia, te dane wcale nie znikają. Ja Snapchata nie mam do czego używać, dlatego czwartego podejścia nie będzie. Może jestem za stary, a może to faktycznie nikomu niepotrzebna usługa.

grafika: 1, 2, 3

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

InternetSocial MediaSnapchat